Prowadzi sopocki Hotel Bursztyn i sąsiadującą z nim restaurację Pomarańczowa Plaża. Jest spełnioną bizneswoman, która mimo wielu zawodowych obowiązków znalazła w sobie odwagę, by spełnić dziecięce marzenia o powieściopisarstwie. W rozmowie z Halszką Gronek, przy kawie, w skopanej w słońcu Pomarańczowej Plaży, Monika Koszewska opowiada o swojej pierwszej książce, której premiera już 12 sierpnia. A „Kiedyś nadejdzie ten dzień” to dopiero początek!
Prowadzisz hotel i restaurację – to spory ciężar na barkach jednej osoby. Skąd wziął się pomysł na rozpoczęcie kolejnej, tym razem pisarskiej ścieżki życiowej?
Jeszcze na długo przed powstaniem pierwszej powieści, mój trener personalny, Arek, widząc, jak czytam podczas treningu na bieżni, zapytał, o czym jest ta książka. Opowiedziałam mu historię bohaterów, a on zaskoczył mnie słowami, że opowiadam o książkach jak małe dziecko. Jakbym była jednym z bohaterów lub wszystkimi na raz. I że dzięki mojej opowieści on czuje się tak, jakby „wszedł” do książki. Wtedy po raz kolejny w dorosłym życiu pomyślałam, że może rzeczywiście warto powrócić do marzeń z dzieciństwa i napisać własną powieść.
Mała Monika miała plany na pisarską karierę?
Zdecydowanie. Już w szkole podstawowej pisałam pierwsze opowiadania. Si-fiction. Ale później studia, dziecko, praca... Nie było czasu na realizowanie swoich marzeń. Pisać zaczęłam cztery lata temu. Napisałam jeden rozdział, nawet go nie nazwałam i odłożyłam pracę. Dopiero w sierpniu zeszłego roku, przez zupełny przypadek, odnalazł się ten zapomniany szkic na karcie pamięci ze zdjęciami.
I dawne marzenia wróciły?
Z największą siłą! Postanowiłam przesłać odnaleziony rozdział moim koleżankom i siostrom ciotecznym. Chciałam, żeby sprawdziły, czy tekst się do czegokolwiek nadaje. A one wydały werdykt: "pisz!". To to jak "pisz!", to pisz!
Tak po prostu?
Tak po prostu! Ja nie lubię tracić czasu. Lubię działać, tu i teraz.
Dlatego czytasz, biegając na bieżni?
Zawsze dążę do tego, by zaoszczędzić czas. By móc go w pełni wykorzystać. Zresztą ja nie wierzę w coś takiego jak brak czasu – dla mnie to po prostu brak odpowiedniej organizacji.
Tak samo jest z Marią, bohaterką twojej pierwszej książki! To przypadek?
[Śmiech] Niektórzy się mnie pytają, ile jest mnie w Marii. Odpowiadam: to nie miała być książka o mnie. To miała być książka o dziewczynie, młodszej ode mnie, pracującej w innej branży. Ale na pewno są elementy, które się pokrywają – nie sposób tego przeskoczyć. To chyba przypadłość całego środowiska pisarskiego, zwłaszcza polskiego. Bardzo dużo czytam polskiej literatury i z chęcią zagłębiam się w życiorysy pisarzy - za każdym razem wydaje mi się, że twórcy czerpią pomysły na książki, na bohaterów, właśnie z własnego doświadczenia.
Więc co łączy ciebie z Marią?
Maria, tak jak ja, uwielbia sport i każdy swój dzień rozpoczyna treningiem. Do tego od dziecka gra na pianinie. Ja też gram, choć co prawda zaledwie od roku. Zawsze marzyłam o tym, by grać, ale nie miałam takiej możliwości jako dziecko. Dziś mam i ją wykorzystuję. Trzeba czerpać z życia i nie bać się marzeń.
Maria powiedziałaby to samo!
[Śmiech] Pani redaktor pracująca nad moją książka powiedziała, że Maria jest zbyt idealna. Ja uważam, że takich kobiet są tysiące. Tylko nie wszystkie z nich się realizują. Niektóre się boją. Ja też się bałam, pisząc pierwszą książkę. Nie wiedziałam, czy komukolwiek się spodoba.
A skąd brałaś inspiracje?
Zanim zajęłam się własnym biznesem, przez dwanaście lat pracowałam w największej firmie szkoleniowej w Polsce. Byłam tam dyrektorem działu sprzedaży i marketingu, a później prezesem odpowiedzialnym za ten pion. Zatrudniałam bardzo wiele kobiet. Dzięki tej pracy poznałam tyle ciekawych osobowości, tyle różnych kobiet z różnymi problemami. Nieraz miały takie problemy… niemal surrealistyczne – to tysiące pomysłów na książki. I obiecałam sobie, że kiedyś napiszę książkę.
I tak powstała książka o kobietach, zainspirowana życiem kobiet i dla kobiet.
„Kiedyś nadejdzie te dzień” to opowieść o 29-latce, szefowej działu marketingu w dużej firmie kosmetycznej. Maria podejmuje się ambitnego planu zwiększenia sprzedaży i wprowadzenia na rynek innowacyjnej linii kosmetyków. Osiągnięcie tego celu wymaga od niej wielu poświęceń i nieustającej walki z kłodami rzucanymi pod nogi przez los… i zazdrosnych współpracowników. To moja własna wersja powieści „Diabeł ubiera się u Prady”.
Twoja pierwsza książka trafi do sprzedaży już 12 sierpnia, ale wiem, że zdążyłaś napisałaś już kolejne powieści.
Po „Kiedyś nadziejcie ten dzień” napisałam dwie kolejne książki, a czwarta powieść jest obecnie na warsztacie.
Wszystkie powieści wchodzą w nurt literatury kobiecej?
Oj, nie! Moja trzecia książka ma wyraźne wątki kryminalistyczne, z kolei czwarta, nad którą pracuję obecnie, zakrawa o powieść sensacyjną. Sam jej tytuł – „Pandemia” – powinien coś zdradzać.
To, co łączy wszystkie moje książki, to miejsce akcji, Trójmiasto. Sama urodziłam się w Gdańsku i mieszkałam tam przeszło dwie dekady. Później przeprowadziłam się do Sopotu i żyję w nim do dzisiaj. Trójmiasto to miejsce bardzo mi bliskie i wiedziałam, że uczynię je tłem opisywanych wydarzeń. Nie mogło być inaczej!
Jak zdradziłaś, obecnie pracujesz już nad czwartą książką. W planach są kolejne?
W tym roku moje urodziny kończą się piątką. Postanowiłam więc, że zamknę ten rok z wynikiem pięciu napisanych książek. A pomysł jest w głowie na siedem, może osiem książek.
Pięć książek w tak krótkim czasie! Co za wynik!
Ja bardzo szybko piszę moje książki, bo czas, jaki poświęcam na napisanie jednej, to około dwóch miesięcy. Może to wynika z mojej konsekwencji, bo ja zawsze trzymam się planu i nie odpuszczam sobie.
A prowadzenie hotelu i restauracji nie przeszkadza w tak prężnej pracy twórczej?
Wręcz przeciwnie, pomaga, bo dostarcza inspiracji. Trzy moje książki powstawały właśnie w tutaj, w Pomarańczowej Plaży. Przy stoliku "jeden-jeden", który był bezterminowo zarezerwowany.
… aż nastała pandemia.
Tak! Właśnie wtedy pracowałam nad trzecią książką. Restauracja nie funkcjonowała, hotel był zamknięty... Czasu wolnego zrobiło się dużo, więc trzecią powieść skończyłam szybciej, niż początkowo zakładałam, no i znalazłam inspirację do napisania czwartej, czyli wspomnianej wcześniej „Pandemii”.
Na szczęście po ogłoszeniu zielonego światła dla restauratorów i hotelarzy zaczęliśmy normalnie działać, oczywiście z zachowaniem wszystkich środków bezpieczeństwa. Mogłam wrócić do normalnego trybu życia. Do prowadzenia biznesów.
Dziś goście dopisują?
Są oczywiście tacy, którzy się obawiają – dlatego też klientów jest mniej niż w zeszłym roku. Ale są też tacy, którzy są naszymi wiernymi gośćmi i nawet w tym dziwnym czasie nie zapomnieli o nas. Jest to oczywiście inny sezon od wszystkich poprzednich, ale nie poddajemy się.
Jesteś przebojową osobą, prawda?
Pewnie zdziwiłabyś się, gdybym powiedziała, że jako dziecko byłam bardzo nieśmiała. Nawet na obiedzie u rodziny wstydziłam się wziąć cokolwiek ze stołu. Ale ta nieśmiałość przemijała wraz z wiekiem. Przełomowym czasem było liceum, miałam dobre wyniki w nauce i to jakoś pomogło mi czuć się pewnie. No i zawsze miałam marzenia. Staram się krok po kroku je realizować, tak jak z grą na pianinie, z grą w tenisa czy w końcu z pisaniem książek. Mam jeszcze jedno marzenie: chciałabym dojść do momentu, w którym będę mogła startować w zawodach tenisowych.
Zaraz... jak to było? "Kiedyś nadziejcie ten dzień"? [śmiech]
Tak! Kiedyś nadejdzie!
To rada, jaką dajesz swoim czytelnikom?
Gdybym mogła im coś przekazać, to byłaby to rada, żeby nie bali się marzyć i walczyli o swoje marzenia. Anita Lipnicka śpiewała, że wszystko się może zdarzyć, gdy głowa pełna marzeń. Podpisuję się pod tym obiema rękami.