Pył czepia się smrodu palonego koksu. Walenie młotów tnie jazgot plującej iskrami szlifierki, a dym gryzie, lecz nie kryje pogiętego chaosu żelastwa pod ścianami. Autor piękna, które powstaje w sercu dawnej Stoczni Gdańskiej, zgodził się powiedzieć, jak to jest być kowalem, gdy nie trzeba kos i mało kto chce podkuć konia.  

Okazuje się, że Bartosz Nawacki niekoniecznie kładzie znajomych na rękę. - Przez wieki kowalstwo trochę się udoskonaliło. Wstępnie formuję metal młotem mechanicznym, co mi oszczędza 80 procent wysiłku – wyjaśnia. - Używam też lasera, a miedź tnę wodą.

Do niedawna robił to samotnie w małej kuźni przy Siennickiej. Sentyment ma jednak nie do miejsca, lecz do tego, co tam wykuł, osobliwie do repliki latarni smolnej, którą po niezłomnych próbach zawiesił u rogu Ratusza Głównego Miasta. Wzorował się na oryginalnej z dziedzińca, której jednak nie mógł zabrać do kuźni, gdzie miał palenisko, przez co wykute tu liście wielokrotnie przywoził na ulicę Długą.

By pokochać, trzeba zepsuć

Przy latarni zepsuł jakieś 50 liści. W kuźni miał tylko rysunki. Co zrobił parę sztuk i jechał do ratusza porównać, to się okazywało, że nie ten kształt albo niedoskonałe żłobienie. Złom do huty. Tak długo jeździł, aż próba za próbą wszystko wiernie odtworzył.

Zawziętość na perfekcję przywiózł z Wysp, gdzie też parę rzeczy zepsuł. – Kiedy robiłem furtkę do kościoła św. Małgorzaty w Westminsterze, zagapiłem się i spaliłem materiał, a robiłem już ostatni szlif. Musiałem ten element zrobić od nowa. Czasem myślę, że trzeba być chorym psychicznie, żeby wybrać ten zawód. Ale kiedy idę przez Gdańsk i pokazuję dzieciom, co zrobiłem, mam poczucie, że warto - opowiada Bartosz Nawacki.

Pokazuje hełm Ratusza Głównego, wspomnianą replikę latarni smolnej z piękną polichromią i złoceniami Ani Kriegseisen, odnowione rzygacze na Wielkiej Zbrojowni, złote kule z chorągiewką na kościele i figurę Zygmunta Augusta, która jak na moje oko, ma niespotykanie wielką głowę…

- To kanon rzeźb umieszczanych wysoko – objaśnia kowal. - Pan komentuje postać widzianą z bliska, w czasie montażu po renowacji, a tu chodzi o widok z dołu. Gdyby głowa z koroną były w normalnej proporcji do reszty, wydałyby zwyczajnie się za małe.

Z góry do pokory

Zaczął z kumplami od przebierania się za rycerzy i ślusarskich doróbek zbroi.  Jednak mama kolegi miała dość warsztatu w piwnicy i robotę na Grunwald dokończyli w kuźni śp. Romana Goździelewskiego na Górze Gradowej. Mistrz go spytał, czy spróbuje pokuć. Kumple pokpiwali, bo w przeciwieństwie do nich nie zaczął od noża, lecz od świecznika dla mamy.

Żelaznej pokory nauczyli go Wyspiarze. Weźmy stare żelazo – sprzed XX wieku, z ciekawą włóknistą strukturą. Gdańszczanin chętnie sprowadzi je z Anglii, ale w Polsce nikt go nie chce nawet do rekonstrukcji, za drogo. Sławny Chris Topp, dla którego pracował Bartosz, uzyskuje je z przeogromnych łańcuchów od starych boi nawigacyjnych, ogniwa mierzą metr. - Oni niczego nie upraszczają. Obsesyjnie dbają o zgodność z oryginałem: gdyby coś wymagającego uzupełnienia czy wymiany było z platyny, użyliby jej – opowiada kowal.

Anglia była dla niego przeskokiem do najwyższych wymagań. Jeśli w ogrodzeniu oryginalne groty łączone były ze strzałkami na kowadle, to i on musiał styk robić na gorąco. Albo droga zamówień: dopiero, gdy zrobił próbny panel do galerii w opactwie westminsterskim – a próbne prace ubiegających się o zlecenie są tam standardem – walijska firma, dla której pracował, dostała do wykonania 33 panele, a on został kowalem prowadzącym.

Gdańsk a reszta świata

W Irlandii nie ma tradycji kowalskiej, bo wytępili ją Anglicy bojąc się wrogich zbrojeń. Za to jeden procent kosztów inwestycji publicznych jest tam odprowadzany na sztukę i miasta do dużych budów chętnie dokupują prace plenerowe – na przykład rzeźby kowalskie. Jednak więcej zamówień jest w Anglii, i bardziej wyszukany poziom.

- Jeszcze wyższy jest w Rosji, urywa łeb - opowiada Bartosz Nawacki. - Oczywiście mają też masę słodko pierdzących aniołków, ale Moskwa czy Petersburg trzymają fantastyczny pułap kowalstwa, tam wielka brama czy stylowe ogrodzenie świadczą o prestiżu i bogactwie. W przeciwieństwie do Anglików rosyjscy bogacze nie znają się na tym. Mają natomiast swoich architektów, designerów, wybitnych kowali i niewiarygodne pieniądze.

Gdańsk nie ma procenta na sztukę i niewiarygodnej kasy bogaczy, ale zdaniem kowala to specyficzne i dobre miejsce. Są tu liczne pracownie konserwacji zabytków i kuźnie, a każda ma dużo zleceń. Inna sprawa, że Warszawa cztery razy lepiej płaci.

- Nasze miasto ma dalekie tradycje kowalskie, myślę nawet, że z uwagi na charakter ozdób istnieje styl gdański: kraty z przewlekanymi prętami, specyficzne kwiatony wieńczące małą architekturę na dachach – wymienia gdańszczanin.

Firma Jacka Kurkowskiego, gdzie Bartosz Nawacki kieruje zespołem doświadczonych kowali, jest fantastycznie wyposażona, ma swojego projektanta i inżyniera do obliczeń konstrukcyjnych. - Gdy działałem sam, jakoś nie szło mi biznesowo – przyznaje kowal. - Teraz mogę się skupić na tym, co mi wychodzi.

50 kowali w jednym miejscu

Ich mekką jest lubelski Wojciechów, dokąd oprócz adeptów ściągają najwięksi i biorą udział w konkursach. Muszą kuć w turach, bo gdy zjedzie 50 kowali, brakuje kowadeł. Bartosz zdobył niedawno II miejsce. To świetny wynik, bowiem wygrał egzaminator gdańszczanina, instruktor wojciechowskich warsztatów, sam Kazimierz Kudła.

Podczas festynowych pokazów publiczność zadaje kowalom dość standardowe pytania – czy zdołają wykuć kosę, obrączkę. Jeden z pomorskich kowali od dziesiątego pytania o pas cnoty odpowiada, że owszem, lecz pasuje na gorąco. - Pytają też, czy podkuję konia, czy to trudny zawód i czy materiał jest gorący. Trudny, gorący i nie podkuję, bo podkuwacz to inna specjalność, jak np. kowal stoczniowy – rozróżnia Bartosz.

Niektórzy kowale wymieniają dwa dominujące oczekiwania stylowe w galanterii budowlanej: ascetyczną prostotę formy bez gron, szyszek i zawijania oraz surowość faktury, czyli przesadne niedoskonałości świadczące o ręcznej robocie.

- Dyktatorami mody są sami kowale. Prawie żaden klient nie przychodzi z projektem czy żądaniem techniki wykonania. Ma tylko ogólną wizję i jest podatny na sugestie. Te niedoskonałości to nieraz podpowiedzi słabszych kowali. Ja nie zostawiam śladów młotka. Natomiast formy industrialne to raczej temat dla firm ślusarskich - opowiada kowal z Gdańska.

Na czym kończy się kowalstwo? - Na tym, czy wewnętrznie jest się tradycjonalistą. Jeden cięcie wodą i laserem zmieści w tym zawodzie, a drugi go wciśnie pod młot. Jeden z najlepszych na świecie – Amerykanin Albert Paley – mawia, że wszystko jest dobre, by osiągnąć optymalny cel. I robi rzeczy z kosmosu, pod względem wyobraźni i poziomu realizacji - podsumowuje Bartosz Nawacki.

Gdy gdański kowal podróżuje, nie widzi rzeczywistości wyłącznie metalowej, nie ciągnie bliskich od bramy do kraty i nie zapycha telefonu setkami zdjęć stalowych detali. Przeszło mu, zwłaszcza że jest internet. Co więc widzi? Wieże ciśnień. To jego drugi konik obok żelaza. A już żelazo na wieży ciśnień... Jednak nie ma zbytniego entuzjazmu dla wieży Eiffla, choć jest z kutego żelaza łączonego nitami na gorąco. - Doceniam konstruktora, ale ona jest głównie wielka. Bardziej mnie zachwyca most w Tczewie albo kształt krat w naszym Mariackim.

Spytany, czy nie kusi go zrobienie czegoś, co się dobrze sprzeda, np. efektownych szachów, i komercyjne powtarzanie tego, tłumaczy: - Klientem kowala zostaje się akurat z przeciwnego powodu: żeby mieć coś niepowtarzalnego. Inaczej poszedłby do Castoramy. Jeśli więc napotka gdzieś coś „swojego”, będzie rozczarowany. Dajemy gwarancję, że nie będzie!

 

Bartosz Nawacki

Przeszedł drogę od ucznia do mistrza w zawodzie kowal wyrobów zdobniczych. W latach 2012-2016 rozwinął się na Wyspach w prestiżowych firmach Topp & Co. (Anglia) i Paul Dennis Metal Works (Walia), w realizacjach dla opactwa westminsterskiego – miejsca brytyjskich koronacji i dla parlamentu. Dzisiaj kieruje kuźnią renomowanej gdańskiej pracowni Steely. Wykonuje zlecenia prywatne, współdziała z pracowniami zabytków nad kutymi skarbami Trójmiasta. Używa stali, żelaza, żeliwa, miedzi, ołowiu, brązu, mosiądzu, a gdyby ktoś zapłacił – żelaza starego. Pytany, czy ma się za kowala miasta Gdańska: - To chyba nieskromne. Jest paru fajnych, jestem jednym z nich.