Wychowuje dwójkę dzieci, prowadzi własną firmę, prowadzi bloga i z sukcesami trenuje triathlon. Kobieta-cyborg? Poznajcie Olę „Biegającą Bio Mamę” Korulczyk - kobietę, której styl życia inspiruje.

Na początku były pływanie i windsurfing. Ola trenowała te sporty za czasów szkolnych, w windsurfingu startowała nawet w klasie olimpijskiej. W trakcie studiów o sporcie na chwilę zapomniała, rzuciła się w wir imprez i towarzyskich spotkań. Po ukończeniu licencjatu z dziennikarstwa w Londynie, Ola wróciła do Polski i tu (równolegle ze studiami magisterskimi z marketingu na Uniwersytecie Gdańskim) rozpoczęła szkołę zawodową ratownictwa medycznego w Gdyni. To właśnie tam sport znów doszedł do głosu. 

- Jako studenci kierunku sportowego, mieliśmy coś przypominającego zajęcia z wychowania fizycznego. Mój nauczyciel wf-u proponował dużo treningów biegowych. Musiałam więc biegać i naturalnie coraz częściej to robiłam - opowiada.

NAJPIERW BIEGAJĄCA I BIO…

W tym samym czasie Ola poznała swojego przyszłego męża, który hobbistycznie regularnie biegał. To on był jej "pierwszym trenerem”. Wskazywał, kiedy biegać i jak długo, jak odpowiednio się poruszać, w którym momencie odpoczywać. Jak mówi bohaterka, jako byłą pływaczkę ciężko było jej się przyzwyczaić do biegania. Ten pierwszy sport to głównie intensywna praca rękoma, której w biegu bardzo jej brakowało. 

- Bieganie kojarzyło mi się z najgorszymi rzeczami: bezdechem, zmęczeniem, zadyszką. A mój mąż udowodnił mi, że wystarczy po prostu dostosować tempo do umiejętności. Jeśli biegamy wolno, to bez problemu, na spokojnie można pokonać kilka kilometrów - mówi.

Potem pojawiło się zainteresowanie zdrowym odżywianiem. Tu punktem kulminacyjnym była choroba mamy męża. 

- W tamtym okresie pochłonęłam ogrom książek o zdrowotności, o tym jak odżywianie wpływa na nasze zdrowie i jak może zapobiegać chorobom cywilizacyjnym, w tym nowotworom. Dużo czytałam zwłaszcza o terapii Gersona, czyli walce z rakiem poprzez właściwe odżywianie. Okazało się, że są instytuty, w których z powodzeniem bada się i stosuje te metody leczenia. Właściwie zachłysnęłam się zdobytą wiedzą. 

Nowe nawyki bohaterka szybko wprowadziła w domu. Od tej pory rodzina zrezygnowała z pszenicy (Ola cierpi na jej nietolerancję), prawie całości produktów mlecznych i mięsa. Na stole pojawiły się za to warzywa strączkowe, tofu, kasze, a od czasu do czasu pomocne w sporcie jajka czy ryby. 

- Odżywiamy się głównie wegańsko, z małymi odstępstwami. Jako że nie lubię przypinać sobie etykietek, nie chcę o sobie mówić wegetarianka czy weganka - deklaruje rozmówczyni. 

Zaczęła od podium

Z kolei pierwszy start Oli w triathlonie był przypadkowy. Wraz z mężem akurat odwiedzała mieszkających na Cyprze rodziców. Para chciała wystąpić w jednym z biegów ulicznych, ale w mieście organizowany były akurat jedynie zawody triathlonowe. Zgłosili się i poszło im… wyśmienicie. Tak Ola zakochała się w tej dyscyplinie. Pływanie było nawiązaniem do jej sportowej przeszłości, w tamtym okresie biegała już regularnie, a rower? - Tu wyszliśmy z założenia, że każdy potrafi na nim pedałować. A wytrzymałość i dobrą formę mieliśmy z biegania. To był dla mnie ogromny szok, że wystartowaliśmy pierwszy raz i od razu stanęliśmy na podium. Nie sądziłam, że oboje tak szybko pokochamy tę dyscyplinę - mówi. 

Kolejny start przyniósł kolejny sukces. Drugi raz w triathlonie para wystartowała również na Cyprze. - Pamiętam, że przed startem zapytałam jednego z organizatorów o to, jaką trasą powinnam biec. On odpowiedział mi na to, że na pewno ktoś będzie biegł przede mną i wskaże mi drogę. Jakież było jego zdziwienie, kiedy z wody wychodziłam w pieszej trójce, a do mety dotarłam jako pierwsza kobieta. Na szczęście trasy nie pomyliłam - śmieje się
zawodniczka.

Sportowa ciąża

Potem przyszła wiadomość o ciąży, a wraz z nią pojawił się pomysł założenia bloga. Na świecie był akurat boom na trenowanie w ciąży. Taki styl życia promowały celebrytki, królował w magazynach i sieci. Jak zauważyła Ola, w gąszczu informacji brakowało jednak rzetelnej wiedzy o treningach. 

- Chciałam opowiedzieć innym kobietom, jak faktycznie się czuję, jak bieganie mi pomaga i w jakich przypadkach odpuszczam trening - wymienia. 

Na blogu porady dla kobiet w ciąży połączyła ze sportem i poradami żywieniowymi. Wszystko stworzyło spójną całość i dla czytelniczek strona „Biegającej Bio Mamy” stała się solidnym kompendium wiedzy.

Największe odkrycie z tamtego czasu? Kobieta powinna przede wszystkim słuchać swojego ciała.  - Ono naprawdę wiele nam mówi. Jeżeli zaczynamy trening i widzimy, że ewidentnie coś nie idzie, lepiej tego dnia wrócić do domu i odpuścić. No i oczywiście, im bardziej zaawansowana ciąża, tym treningi powinny być krótsze i o mniejszej intensywności - mówi bohaterka.

Ona w obu ciążach ćwiczyła aż do samego końca. W drugiej, na ostatnim przed porodem starcie stanęła między 38, a 39. tygodniem. Musiała przebiec wtedy 5 kilometrów. 

- Pamiętam zdziwione spojrzenia współzawodników. Przestraszona była też obstawa medyczna biegu. A ja wręcz chciałam, żeby wysiłek fizyczny wywołał poród, bo przecież byłam już w terminie. Niestety bieg niewiele zmienił i Staś urodził się dopiero dwa tygodnie później - mówi z uśmiechem. 

Dietetyka zawodowa

Mimo narodzin dzieci, Ola nie zrezygnowała z treningów i startów. Gdy starsza Zosia była mała, często biegała z nią w wózku. 

- Byłam zachwycona swobodą jaką dał mi wózek biegowy. Jeśli miałam ochotę na trening, to po prostu brałam dziecko i szłam biegać. Albo zostawałam w domu i kiedy Zosia spała, kręciłam kilometry na trenażerze. Właściwie tylko w przypadku treningów pływackich korzystałam z pomocy w opiece.

Teraz, gdy dzieci są już starsze, życie rodzinne Oli w połączeniu z sportem to prawdziwa logistyka. Na szczęście dzieci chodzą już do przedszkoli, a firmy, które Ola prowadzi razem z mężem funkcjonują głównie w sezonie zimowym, dlatego w tym chaosie udaje się znaleźć chwilę na treningi. Z biegiem czasu, ćwiczenia stały się wręcz odskocznią od dnia codziennego. 

- To czas wyłącznie dla mnie, w którym układam w głowie natłok myśli, taka oaza. Na treningu skupiam się wyłącznie na formie i tym, co mnie otacza. Takie wyjście do natury jest cudowne, od razu czuję wyrzut endorfin - tłumaczy.

Z czasem zmieniły się też rodzinne nawyki żywieniowe. Po pierwszej ciąży Ola aktywnie przygotowywała się do startu w Ironmanie, niedobór składników odżywczych doprowadził ją do anemii. Wtedy zrozumiała, że czym innym jest zdrowe odżywianie, a czym innym zbilansowana dieta. Zaczęła interesować się dietetyką do tego stopnia, że zapisała się na studia podyplomowe z żywienia i wspomagania dietetycznego w sporcie.

- Nie wiem, skąd biorę siłę na to wszystko - zastanawia się Ola. - Chyba z pasją jest tak, że nie czuje się, ile czasu się na nią poświęca. Mnie nie napędzają wyłącznie treningi, ale wszystko co się dzieje wokół nich. Starty w zawodach, sportowa otoczka…

Marzenia? - Bardzo chciałabym zacząć pracować z zawodnikami. Sprawdzać, jaki wpływ na wyniki sportowe ma dieta. Zacząć nie tylko szkolić siebie i rodzinę, ale też inne osoby. Dzieci są już odchowane, dlatego to ten moment w życiu, w którym mogę sobie na to pozwolić i zrobić coś dla siebie - kończy.