Za dnia piastuje strategiczne stanowisko w największej polskiej firmie odzieżowej. Gdy wychodzi z biura, idzie poskakać. Z samolotu, wieży albo mostu. Dla Olimpii Patej nie ma akcji niemożliwej. Mówi, że eksploruje swój strach.

Za jakieś pół godziny będzie wschodzić słońce. Pogoda jest idealna. Żadnego wiatru, dobra widoczność, mimo tego, że jeszcze szaro. Plan skoku ustalony. Ostatnie sprawdzanie sprzętu, włączanie kamery, gest powodzenia. Przejście przez barierkę, głębszy oddech i skok.

Spojrzenie w dół. Widać niewielką polanę, ogrodzenie i linie drzew. To tylko 100 metrów, konieczne jest więc pełne skupienie i precyzja. Dosłownie po kilku sekundach widać otwartą czaszę spadochronu. Kolejne kilka sekund zajmuje lądowanie, a po następnych nie ma już nikogo. Nikt nic nie widział, pewnie też nie słyszał.

W STANIE NICOŚCI

Olimpia Patej swojej pasji nie nazywa sportami ekstremalnymi. Używa określenia „sporty podwyższonego ryzyka”. Tak mówi o tym całe środowisko. Bo tak naprawdę żeby wylądować, trzeba precyzyjnie wykonać listę czynności.

- Skok to jedyny moment, kiedy jestem na sto procent sama, zależna tylko od siebie. Muszę się skupić, wziąć w garść. To takie poczucie wolności, którego nie umiem porównać z niczym innym. Ten moment, gdy odrywam się od podłoża samolotu, kiedy wyskakuję, jest trudny do opisania. Można go porównać do bycia w wodzie, przebywaniu w nicości. Jak do tego dodasz wątek odwiecznej ludzkiej potrzeby latania, suma pewnie powoduje, że ja skaczę. Ale nie nadawałabym temu nie wiadomo jakiej wartości – mówi.

Najpierw było pilotowanie – szybowców i tzw. PPL-ek, małych samolotów silnikowych. Sportowego spadochroniarstwa nauczyła się w ośrodku we Włocławku. Zdaniem Olimpii to jedna z dwóch najlepszych stref zrzutu w Polsce. Jakiś czas później doszedł BASE jumping, czyli skakanie ze spadochronem z nieruchomych obiektów. Nazwa dyscypliny to skrótowiec: „B” jak building (budynek), „A” jak antenna (antena satelitarna), S jak span (most) i E jak Earth (ziemia, kawałek skały). Ryzyko jest większe, bo skacze się z o wiele niższej wysokości, nie ma czasu na spadochron zapasowy.

POD OSŁONĄ NOCY

Oprócz oficjalnych zlotów (eventów, boogie) o BASE jumpingu się nie mówi. Dlatego skoczkowie robią to często pod osłoną nocy. Kiedy jakiś czas temu kilku odważnych skoczyło w środku dnia ze szczytu Pałacu Kultury, filmując swój wyczyn, opinia publiczna zareagowała strachem. Efektem było wzmożenie monitoringu dookoła wieży.

- Ludzie w środowisku nie chwalą się takimi wyczynami, bo nie chcą nakłaniać osób kompletnie do tego nieprzygotowanych – tłumaczy Olimpia. - No, i nie chcą „spalić” miejsca. Nie skacze się dla „rozgłosu”. – dodaje.

Olimpia ciągle próbuje nowych rzeczy. Bije rekordy, szkoli się, wylatuje za granicę.

- Mój poprzedni sezon wyglądał tak: pierwszy weekend miesiąca spędzałam na skokach BASE'owych, drugi i trzeci w zaprzyjaźnionych strefach spadochronowych, gdzie skaczę i pracuję jako instruktor, a czwarty poświęcałam na szkolenia. Uczyłam się latać w tunelu, korzystałam z coachingu, próbowałam nowych technik głównie
za granicą.

OD SKOKU DO LOTU

W skakaniu apetyt rośnie w miarę jedzenia. Dlatego dla tych, którym „zwykłe” skakanie ze spadochronem nie wystarcza, jest kilka dróg rozwoju. 

- Możesz robić różne figury w powietrzu, budować formacje z innymi ludźmi, na przykład z głową w dół. Możesz nauczyć się „trackowania”, umiejętności przemieszczania się poziomego. Latać na otwartej czaszy. Siadasz wtedy na otwartym spadochronie innego skoczka. To się nazywa CRW i można to robić w różnych konfiguracjach – wymienia Olimpia.

Dla niej następnym stopniem wtajemniczenia było latanie w wingsuicie. To specjalny kostium z wbudowanymi „skrzydłami”, które powodują, że lot jest znacznie szybszy. Na końcu ląduje się ze spadochronem. Już samo oglądanie nagrań takich lotów może przyprawić o migotanie przedsionków, ale Olimpia i to traktuje jak jeszcze jedno zadanie
do wykonania.

MARZ, PLANUJ, REALIZUJ

Olimpia żyje według zasady: marz, planuj, realizuj. Choć pewne wydarzenia w jej życiu są dziełem przypadku. Tak właśnie było z pracą.

- Moja przygoda z biznesem zaczęła się od przegranego zakładu. Studiowałam budownictwo, poważny kierunek na politechnice. Wówczas na mojej uczelni tworzył się nowy wydział, ETI (Wydział Elektroniki, Telekomunikacji i Informatyki), o którym żartobliwie mówiło się „wydział gier i zabaw”. Założyliśmy się z kolegami z roku. Kto przegra, ma pójść tam na podyplomówkę – wspomina.

Podyplomówka z ekonomii i zarządzania okazała się pierwszym z wielu szkoleń, które zaprowadziły ją na obecne stanowisko. Dziś jako dyrektor ds. inwestycji LPP kieruje ponad studwudziestoosobowym działem odpowiedzialnym za kierunki ekspansji producenta marek takich jak Reserved czy Mohito. Sklepy Reserved można już spotkać w Finlandii, Bułgarii, Ukrainie czy krajach arabskich – Egipcie i Arabii Saudyjskiej. Z firmą związana jest od 11 lat. Skacze od 10.

- Pierwszym rynkiem, na którym funkcjonowałam, była Rumunia, a potem już poszło. Londyn, Abu Dhabi. Odwiedzać te wszystkie miejsca w ramach pracy jest spoko! 

STRES TAK, STRACH NIE

Kilka lat temu zmieniła podejście. Zdała sobie sprawę, że życie składa się z ograniczonej liczby dni. Głupio byłoby je zmarnować. Dlatego prowadzi bucket list, listę rzeczy, które planuje zrobić przed śmiercią. Mówi, że marzenia to plany z oddaloną datą realizacji. Dlatego wszystkie marzenia ma przeanalizowane. 

– Jeśli do czegoś potrzeba kondycji, trenuję. Wstaję o 5 rano i biegam. Nie mogę wyjść pobiegać, bo pada deszcz? To idę na siłownię. Jak ci zależy, znajdziesz rozwiązanie. Jak ci nie zależy, znajdziesz wymówkę – mówi. I dodaje: – Konsekwencji też da się nauczyć. Czy mi się nie chce? Pewnie, ale nauczyłam się, jak robić, żeby takich dni nie było.

Cele z bucket listy realizuje jeden po drugim. Na miejsce osiągniętych wskakują nowe. – Nie czuję upływającego czasu, ale zdając sobie sprawę z tego, że przeżyłam, powiedzmy, połowę życia, zastanawiam się, ile jeszcze z tej listy uda mi się zrealizować – przyznaje.

Przywiązuje wagę do regularności. Mówi, że to ona pomaga jej ryzykować bardziej. Śpi około sześciu godzin na dobę. Mówi, że najważniejsze, żeby pory odpoczynku były zawsze takie same.

W tygodniu przed snem czyta. Jedną z książek, które wywarły na nią największy wpływ, była „Być jak superman” Stevena Kotlera. To ten sam człowiek, który opisał i nazwał flow – przepływ, uważany za optymalny stan świadomości. To wtedy osiągamy najwyższe skupienie i jesteśmy w stanie robić wielkie rzeczy, twierdzi Kotler.

Zastanawiam się, dlaczego jedni ludzie są w stanie podejmować ryzyko, a inni nie. – Nie boję się tego, co nieznane. Mnie to ciekawi. Eksploruję to – tłumaczy Olimpia i dodaje: – Stres to zdrowa reakcja. Ale strach – nie. Staram się nie zamartwiać rzeczami, na które nie mam wpływu. Wychodzę z założenia, że jeżeli czegoś się obawiamy, a da się to rozłożyć na czynniki pierwsze i o tym porozmawiać, możemy to odczarować. Mówi się, że demon, którego nazwiemy, traci moc. Poza tym niemówienie o tym, że umrzesz, nie sprawi, że nie umrzesz.

SILNA JAK NAJSŁABSZA W ZESPOLE

Apetyt na ryzyko, szybkie podejmowanie decyzji, myślenie zadaniowe. Te wszystkie cechy pasują do CV osoby pracującej w biznesie. Osoba na wysokim stanowisku dodatkowo musi umieć radzić sobie ze stresem. W pracy zespołowej bywają też niemiłe sytuacje. Czy skakanie pomogło Olimpii w pracy
zawodowej?

– Na przykład zwalnianie kogoś to kwestia umiejętności managerskich i kultury osobistej. To, jak to zrobimy, zależy od narzędzi, jakimi dysponujemy i nie jest związane ze sportem. Ale mam taką sportową zasadę: jestem tak silna jak najsłabsza osoba w moim zespole. Dlatego w budowaniu zespołu trzeba się dobrać, żeby razem dostarczyć wartościową rzecz – mówi.

Kilka lat temu była uczestniczką Wertykalnego Rekordu Kobiet Świata w Arizonie. Rekord polegał na locie głową w dół. Wcześniej jako jedyna Polka brała udział w analogicznym biciu rekordu w Europie. Ale pytana o to, czy dzisiaj w jej dyscyplinach nadal dominują mężczyźni (spadochroniarstwo narodziło się w wojsku), czy czuje się pionierką, uśmiecha się: – Nie było mi ciężko w sporcie o męskich korzeniach ani na studiach politechnicznych. Myślę, że to bardziej kwestia osobowości i podejścia do życia niż płci. Jeśli w jakimś obszarze mam pod górkę, to może za mało pracuję. Może uparcie się czegoś trzymam i nie widzę innej drogi wyjścia z sytuacji. Zwalanie na czynniki zewnętrzne jest mało
sportowe.

A gdyby musiała się zatrzymać, byłaby nieszczęśliwa?

– A na jak długo miałabym się zatrzymać? – pyta Olimpia.