Trójmiejsca to stały cykl magazynu Prestiż. Przepytujemy znanych i lubianych mieszkańców siostrzanych miast, gdzie spędzają leniwe niedziele, w którym lokalu piją poranną kawę i gdzie najczęściej można ich spotkać. Razem z naszymi rozmówcami odbywamy inspirującą podróż śladami ich ulubionych miejsc. Tym razem rozmawiamy z Marcinem Żebrowskim, wieloletnim dziennikarzem TVN 24.
Jestem Gdynianinem z urodzenia i z miłości do tego miejsca - jestem pewien, że nigdy się to nie zmieni. Nigdy też nie wyprowadzę się z Trójmiasta, co do tego nie ma żadnej wątpliwości. Kilka razy życie kusiło mnie innymi miastami, ale skutecznie się opierałem. Tak było na przykład, kiedy pracując w TVN słyszałem mniej więcej raz na pół roku od szefów: „kiedy przeprowadzisz się do Warszawy?”. Wiem, że to może wydawać się nie do końca normalne, żeby mieć do pracy 366 km – tyle miałem spod domu do drzwi stacji – ale dla mnie to było naturalne…
Jednak w mojej namiętnej miłości do Gdyni od pewnego czasu jest jedno „ale”. Chodzi o to, że od kilku lat mieszkamy z rodziną w Gdańsku. Na szczęście tu też jest „ale”. Bo mieszkamy na Osowej, jest to co prawda dzielnica Gdańska, ale jej część należy do Gdyni. Niewielka, bo niewielka, ale należy! Natomiast oddając sprawiedliwość Osowej – jest to dzielnica fenomenalnie skomponowana. Można jej nie opuszczać i wszystko mieć pod ręką. Do tego lasy i wokół dwa jeziora. Śmiało mogę powiedzieć, że dzisiaj jest to nasze miejsce, choć szukamy już mieszkania – oczywiście – w Gdyni. Tam miejscem numer jeden jest dla mnie bezapelacyjnie gdyńska hala rybna, a dokładniej stoisko u pana Tadeusza – pierwsze po lewej od wejścia. Jestem tam przynajmniej raz w tygodniu i za każdym razem wracam z prawdziwymi skarbami, które potem trafiają na patelnię, do przydomowej wędzarni albo do zalewy octowej.
Obecnie zawodowo najbardziej jestem związany z Tritum Bisuness Park w Nowym Orłowie, więc na śniadania trafiam do tamtejszych THELikatesów. Przypominają mi te z ul. Świętojańskiej, do których dobre kilkadziesiąt lat temu chodziliśmy z rodzicami po pomarańcze, jak „Głos Wybrzeża” ogłosił, że przypłynął statek - młodsi czytelnicy niech zapytają rodziców o co chodzi. Orłowo to też miejsce, gdzie najczęściej spacerujemy. Zaczynamy przeważnie od strony Kolibek. Co tydzień w sobotę jesteśmy tam w Jadłostajni po słodycze od pani Dorotki, która potrafi z pasją opowiadać nie tylko o słodkościach. Jak już się nagadamy, to czasem nawet udaje się coś kupić, ponieważ czekolada 100% jest tam fenomenalna! Jeśli mowa o słodyczach to przejeżdżając przez Wrzeszcz niestety nie mogę powstrzymać się od bezy w Majolice Villi Uphagena. Piszę „niestety” bo myślę, że po pierwsze to już nałóg, po drugie kilka razy spóźniłem się na spotkanie „bo beza”, a po trzecie ostatnio przeczytałem ile ma kalorii…
W Gdańsku mam jeszcze jedno ulubione miejsce – to pracownia Mano, do której zawsze zaglądam przejeżdżając przez Oliwę. Pani Ania stworzyła tam niezwykłą atmosferę, ale najważniejsze, że zna gust mojej Żony – panowie wiedzą o czym mówię. Ręcznie robiona biżuteria albo drobiazgi od polskich projektantów już kilka razy uratowały mi życie, kiedy zapominałem o jakiejś ważnej dacie.
Na szybki lunch najczęściej wybieram rzymską pizzę z Andiamo a Roma w Gdyni. Niezobowiązująca kolacja? Bergamo albo Tapas Barcelona – znajdują się obok siebie przy ul. Świętojańskiej, więc zawsze pozostaje wybór, a kuchnia jest rewelacyjna. Na męskie chwile z synem wyskakujemy na burgery do Baranoli albo do Winnicy Nawrot w Mechelinkach. Z kolei z żoną niedawno odkryliśmy restaurację Vinegre na dachu Muzeum Marynarki Wojennej – zaskoczył nas widok, ale też fenomenalna kuchnia. Dodam, dla porządku, że chodzi oczywiście o restaurację w Gdyni. Wszystkie znaki wskazują na to, że chyba musimy zacząć intensywniej szukać tu mieszkania!