W zestawieniu pokazującym wartość przekazów telewizyjnych za ostatnią edycję The Volvo Ocean Race wyprzedziliśmy takie żeglarskie potęgi jak Australia, Dania, Portugalia, Nowa Zelandia, Francja, Włochy czy Niemcy! Wynik Polski to ponad 21 mln euro, czyli niecałe 100 mln zł! - mówi Maciej Marczewski, skiper Sailing Poland.
Michał Stankiewicz: Jaką prędkość osiąga Sailing Poland?
Maciej Marczewski: Ponad 30 węzłów.
To dużo? Pytam, bo zwykłemu człowiekowi łatwo ocenić prędkość w kilometrach na drodze, ale już z węzłami na wodzie będzie trudniej.
Dużo. Jeden węzeł to jedna mila morska na godzinę. Czyli można założyć, że to około 55 km na godzinę. Dodam, że po wodzie i jednostką napędzaną wiatrem.
Robi wrażenie. To właśnie prędkość jest najbardziej pociągająca w tej klasie?
Nie tylko. To najbardziej zaawansowana łódka do pływania załogowego. Wykonana z karbonu, do tego textylne wanty, zaawansowana elektryka i elektronika.
Mamy październik, w Polsce pływanie chyba się już kończy. Gdzie teraz stacjonujecie?
W Alicante. Organizatorzy regat wykorzystują go jako platformę medialną, do kampanii reklamowej regat The Ocean Race.
Załoga jest stała?
Nadal pozostaje w formule Pro/Am. To oznacza, że załoga składa się zarówno z profesjonalnych żeglarzy, jak i amatorów.
A ile osób liczy załoga Sailing Poland?
Maksymalnie 18 osób. Na łódce tego typu pozycje są numerowane, od dziobu do rufy. I tak nr 1 to dziobowy, który jest odpowiedzialny za wszystkie działania od dziobu do masztu, czyli stawianie żagli, zamiana żagli, zwijanie, składanie. To najcięższe zadanie na łódce i chyba najbardziej niebezpieczne
miejsce.
To robota fizyczna?
Na pewno trzeba być wyjątkowo sprawnym, ale to rola przede wszystkim dla tych, którzy najpierw myślą, a potem działają. Dziobowemu pomaga kilka osób, możemy określić je numerami 2, 3, 4. Potem jest nr 5, czyli pitman, jest odpowiedzialny za wszystkie liny i regulacje na łódce. Każda operacja na łódce, jak stawianie czy zrzucanie żagli, trymowanie, to wszystko przechodzi przez ręce pitmana. Często tą funkcję określa się mianem pianisty. W kokpicie są stopery, tj. urządzenia, które stopują linę. Z góry wyglądają jak klawiatura pianina, no i stąd to określenie. Potem są trymerzy żagli przednich. To numery 6 i 7. Te osoby kontrolują pracę żagli. Następnie jest szef departamentu młynków. Młynki to po prostu kołowrotki, dzięki którym zwijamy i rozwijamy liny. To numer 8. Poza nim w tej sekcji jest jeszcze pięć osób. Kolejną funkcją jest trymer grota, numer 14, a następnie baksztagowi, którzy odpowiedzialni są za napięcie i kontrolę baksztagów, czyli lin, które kontrolują kształt i geometrię masztu. To numery 15 i 16. Potem jest nawigator - 17 sternik, nr 18.
Brzmi skomplikowanie. Wspomniałeś o formule Pro/Am, czyli profesjonalno amatorskiej. Ile osób z wymienionej 18-ki to zawodowi żeglarze, a ilu to amatorzy?
Pięciu albo sześciu musi być zawodowcami. To nasze numery 1, 5, 6, 14, 17, 18. To takie minimum. Pozostałe osoby mogą być amatorami.
Zupełnie bez żadnych umiejętności, ani doświadczenia?
Tak. To konsekwencja formuły Pro/Am. Dzięki temu jestem w stanie każdemu profesjonaliście przydzielić dwie osoby, którym w trakcie treningów poświęca czas i szkoli, tłumaczy, opowiada. To godziny spędzone na wodzie, ale i na lądzie, podczas szkoleń.
Ile trzeba trenować zanim taki amator wystartuje w regatach?
Zawsze staramy się, żeby to było minimum pomiędzy, 2 a 4 dniami treningów przed startem.
W tej formule odbywają wszystkie znane na świecie regaty?
Tak, dzisiaj w profesjonalnym żeglarstwie formula Pro/Am jest bardzo popularna. To narzędzie marketingowe, które z powodzeniem zasila budżety każdego z teamów regatowych. Angażowanie amatorów to niezwykle ważny element w finansowaniu profesjonalnego żeglarstwa. Ich udział i start w regatach jest płatny, co zasila budżet teamu, ale co najważniejsze podczas takiego pływania nawiązuje się silna więź emocjonalna. Zaangażowani w żeglarstwo ludzie biznesu chętniej później wspierają profesjonalnych żeglarzy w ich celach.
Czy takie proporcje amatorów, a zawodowców w załodze są stałą zasadą?
Nie, ta piątka to minimum. I tutaj uwaga - w normalnym trybie regatowym maksymalna liczba załogi na Sailing Poland wynosi 10 osób, oczywiście samych zawodowców. To czyni tą łódkę jedną z najbardziej ekstremalnych klas oceanicznych na świecie.
Jakie teraz regaty przed wami?
Middle Sea Race na Malcie. Start z La Valetty 19 października.To słynny wyścig, jego trasa przebiega wokół wyspy Sycylia. Po 600 milach przecinamy linię mety ponownie w La Valetta. Załoga jest w formule Pro/Am.
A potem Sydney - Hobart?
Tak, naszym ostatnim przystankiem regatowym w 2019 są najsłynniejsze regaty Sydney Hobart. Start odbywa się 26 grudnia, a więc w drugi dzień świąt, spod opery w Sydney. Jednostki mają do pokonania odcinek minimum 600 mil z metą w Hobart na wyspie Tasmania. Do regat zgłasza się rokrocznie kilkaset jednostek, z których dopuszczanych jest około 130 jednostek.
Czemu to najsłynniejsze regaty?
Fastnet jest z nimi porównywalny jeżeli chodzi o dystans, skalę trudności i warunki meteorologiczne oraz historię. Obydwie imprezy są naznaczone tragediami jakie się rozegrały na trasie. One sprawiły, że są zaliczone do najtrudniejszych i najbardziej wymagających wyzwań w żeglarstwie. Choć startujemy w formule Pro/Am to jednak nie są regaty dla tzw. „świeżaków. Tutaj nawet ta amatorska część załogi musi mieć już doświadczenie i odpowiednie przeszkolenie, chociażby z przeżycia na morzu.
Jaki jest twój najważniejszy cel jeżeli chodzi o regaty?
Nasza jednostka to jacht klasy Volvo Ocean 65. Taka klasa ścigała się w ostatnich dwóch edycjach najsłynniejszych i najważniejszych załogowych regat oceanicznych na świecie. Czyli Volvo Ocen Race. Nasza jednostka startowała wtedy pod nazwą Maprfe i zajęła drugie miejsce. Ostatni udział polskiej załogi w tych regatach miał miejsce w 1973 roku, wtedy wyścigi nazywały się Whitbread. To była jednostka Copernicus pod dowództwem Zygfryda Perlickiego. Od tego czasu nie było tam naszego teamu. W międzyczasie regaty zyskały jeszcze większą renomę i zmieniły nazwę na Volvo Ocean Race. Najbliższa edycja rozpocznie się pod koniec października 2021 w hiszpańskim Alicante.
I rozumiem, że team Sailing Poland ma zakończyć ten ponad czterdziestoletni okres niebytności Polaków.
Takie mamy ambicje i marzenia. Do tego się przygotowujemy. Jacht spełnia surowe wymagania komisji regatowej. W najbliższe edycji wezmą udział dwie klasy - nasza, czyli VO65 oraz klasa Imoca60, wyposażona w foile, czyli hydroskrzydła. W naszej klasie jest osiem jednostek na świecie.
Zgłosiliście się już do regat?
We wrześniu odbył się oficjalny meeting wszystkich załóg i teamów startujących w przyszłej edycji. W trakcie intensywnych dwóch dni zostaliśmy oficjalnie zgłoszeni i zaakceptowani przez komisję regatową.
Załoga będzie trójmiejska?
Jest taka szansa. Wiemy już, że portem macierzystym i bazą projektu będzie Gdynia i Yacht Park Marina.
Gdynia to twoje rodzinne miasto. Tam zaczynałeś swoją przygodę z żeglarstwem, i to tuż obok dzisiejszej Yacht Park Marina. Wtedy był malutki Optymist, a dzisiaj oceaniczna super maszyna regatowa. Prawie tym samym miejscu.
Gdy w sierpniu tego roku po raz pierwszy wpłynęliśmy naszą jednostką do Gdyni miałem taki mocny moment refleksji. Przypomniało mi się, jak lat blisko 40 (!) lat temu stawiałem swoje pierwsze kroki w Jacht Klubie Polskim, którego członkiem jestem po dzień dzisiejszy. Miałem wtedy 4 lata!
W wieku czterech lat wyszedłeś w morze?
No nie, aż tak ostro nie było. Na pierwsze zejście na wodę musiałem czekać dwa lata. Brałem udział w zajęciach na lądzie, były treningi na sucho. Gdy starsi chłopcy wozili swoje optymisty z hangaru do slipu to wtedy wskakiwałem do nich. Aż pewnego dnia doczekałem się zejścia na wodę. Z kolejnych lat pamiętam, że obok klubu stał wielki masowiec Dębowski. W jego ładowniach zorganizowano ogromną salę gimnastyczną dla pracowników i zawodników klubu. Tam były zajęcia. Z dzisiejszego punktu widzenia - kosmos.
I tam w ładowni masowca narodziła się twoja miłość i pasja do żeglarstwa?
Poniekąd (śmiech). Zaczęło się pływanie na optymistach, no a potem kolejne klasy: kadet, 420 i 470.
Już wtedy marzyłeś o Ocean Race?
Od najmłodszych lat wiedziałem że popłynę dookoła świata.
Chodziło bardziej o żeglowanie, czy podróżowanie?
Żeglowanie, bo przecież dookoła świata mogę też polecieć samolotem. Woda była zawsze częścią mojego życia. Kodem kreskowym żeglarstwa jest płynięcie dalej i szybciej, dlatego wydawało mi się, że naturalną drogą jest wyścig dookoła świata.
Kiedy przeskoczyłeś z małych jachtów na te duże?
W 1998 roku konwojowałem łódkę MK Cafe z Romanem Paszke, który wygrał w tamtym roku regaty Fastnet. Miałem okazję przeprowadzać łódkę z Anglii do Polski. Ten rejs utwierdził mnie w późniejszej decyzji o wyborze drogi. Od 2000 byłem członkiem The Race 2000 Romana Paszke, a w kolejnych latach zacząłem uczestniczyć w różnych projektach, nie tylko polskich, ale z czasem zagranicznych. Udało mi się wystartować w wielu regatach, m.in. Jacques Vabre, Giralia Rolex, Middle, Fastnet, Sydney Hobart, Caribean 650, czy bić rekord przez Atlantyk razem ze Zbigniewem Gutkowskim na Imoce.
W jakich uznanych regatach załogowych jeszcze nie płynąłeś?
Na szczęście jest jeszcze kilka prestiżowych regat, w których chciałbym wystartować. Przede wszystkim wspomniane Ocean Race, ale i Vendee Globe.
A Puchar Ameryki? To chyba najbardziej znane na świecie regaty.
Zaskoczę ciebie, ale nie jest to moim marzeniem. Bardzo szanuję wszystkich którzy uprawiają tą wąską dyscyplinę żeglarstwa, bo te regaty odbywają się w formule match racing. Polega to na tym, że dwie jednostki odbywają pojedynek na śmierć i życie na krótkiej trasie. Regaty w takiej formule, ale oczywiście w zupełnie innej skali odbywają się chociażby co roku w Sopocie. Tego typu rywalizacja nigdy nie leżała jednak w mojej naturze. To jest sprint, a ja zdecydowanie wolę wyścigi długodystansowe.
Czy miejsca w twojej załodze na Ocean Race są już zajęte, czy też dopiero przed wami żmudne kompletowanie załogi?
Proces poszukiwania i selekcji już trwa, integralną częścią tego jest nasz projekt współpracy z naszą młodzieżą z klas przygotowawczych i olimpijskich.
A na jakim etapie są same regaty? Do niedawna nazywały się Volvo Ocean Race. Główny sponsor wypadł?
Volvo nadal pozostaje głównym partnerem The Ocean Race, pozostaje w 100 % zaangażowane finansowo, ale swoje działania PR i marketingowe przeniesie na inne bardziej dedykowane pod klientów płaszczyzny. Uważam, że to bardzo dobry i przemyślany ruch, który pozwoli organizatorom regat, ale i nam załogom na przyciągnięcie dużych, znaczących marek, bez obawy przebijania się komunikacyjnego przez przytłaczające logo jakim bez wątpienia
było Volvo.
Trasa regat biegnie dookoła świata, a podczas ostatniej edycji finał był w Goteborgu. Najbliższa edycja także zawita na Bałtyk?
Póki co opublikowano trzy porty: Aarhus, Haage, Cabo Verde, a meta w Genui. Pozostałe porty przystanki będą ogłaszane w swoim czasie. To część strategii komunikacyjnej.
To może ściągnięcie The Ocean Race do Trójmiasta?
Sprawa otwarta. Trójmiasto zasługuje i dojrzało do imprezy takiej rangi. Dla całego kraju to byłaby szansa na promocję. Liczby dotyczące poprzedniej edycji są wręcz powalające. Aż 2,5 mln osób przyszło osobiście oglądać regaty w miastach przez które biegły. Telewizje na świecie wyemitowały 3,9 tys. godzin czasu antenowego o regatach, a ekwiwalent reklamowy wyceniono na 654 mln euro! W social mediach odnotowano 1,88 miliarda odsłon, a w Internecie umieszczono 117 tys. artykułów.
Faktycznie liczby powalają. Tylko czy dotyczą Polski? Nie było nas ani na trasie regat, ani nie braliśmy w nich udziału.
No i tutaj ciebie zaskoczę. Polska figuruje w raporcie i to wysoko. W zestawieniu pokazującym wartość przekazów telewizyjnych wyprzedziliśmy żeglarskie kraje jak Australia, Dania, Portugalia, Nowa Zelandia, Francja, Włochy czy Niemcy! Wynik Polski to ponad 21 mln euro, czyli niecałe 100 mln zł! Gdy rozmawiam z organizatorami The Ocean Race oni nie rozumieją tego fenomenu. Tym bardziej jestem przekonany, że jako kraj, społeczeństwo i również środowisko doszliśmy do takiego poziomu w którym powinniśmy przynajmniej spróbować złożyć taki projekt.
Łódka już jest.
Póki co nasze duże projekty żeglarskie kończą z różnym skutkiem albo po prostu nie mogą się przebić. Odczarujesz to?
Nadal gonimy za żeglarskim światem, dużo pracy jeszcze przed nami, ale wierzę, że jesteśmy coraz bliżej. Sam fakt, że w polskich rękach są dwie zaawansowane jednostki do żeglowania po oceanie o czymś świadczy. Możliwości są, trzeba tylko chcieć i nie bać się ich wykorzystać. Wprawdzie w środowisku żeglarskim za granicą wołają na mnie „Magic”, ale to bardziej z powodu trudności w wymowie „Maciej” (śmiech) to nie mnie bawić się w czary. Jestem facetem z Trójmiasta chcącym zrealizować swoje marzenia i mam świadomość, że nie osiągnę tego sam. Potrzebny jest zaufany zespół ludzi, wierzący we wspólny cel, budżet i odrobina szczęścia. Reszta to ciężka i długodystansowa
praca.