Zachwycał się nimi Iggy Pop w swojej audycji w BBC 6, na koncie mają recenzje w magazynie „Rolling Stone”, portalu „Pitchfork”, czy wielkich dziennikach „Chicago Tribune” i „LA Times”. Właśnie wychodzi ich piąty album studyjny. Gdańska formacja Trupa Trupa robi zamieszanie na światowej scenie alternatywnej. O jej twórczości opowiada Grzegorz Kwiatkowski, gitarzysta, współautor tekstów i jeden z wokalistów.

Sylwia Gutowska: Ostatnio wydawały was brytyjska wytwórnia Blue Tapes i francuski label Ici d'ailleurs. Przy najnowszej płycie nastąpiła zmiana...

Grzegorz Kwiatkowski: Nowa płyta „Of The Sun” to koprodukcja wytwórni ze Stanów Zjednoczonych (Lovitt Records), Japonii (Moorworks) i Europy (Glitterbeat Records), a także Polski (Antena Krzyku, wytwórnia-instytucja rodzimego punk rocka). Za koncerty zaś odpowiedzialne są – w Europie – agencja ATC Live, a w Stanach Zjednoczonych – Paradigm Talent Agency.

To mocne nazwy w świecie muzyki. Jak doszło do tego, że współpracujecie z takimi markami?

W 2015 roku zaproponowano nam wydanie płyty w brytyjskiej wytwórni Blue Tapes i to okazało się strzałem w dziesiątkę. To prestiżowy, butikowy label, który ma radykalny line-up. Wkrótce po premierze zaczęły ukazywać się recenzje na całym świecie. W „Los Angeles Times” pisali o nas jako o jednym z najlepszych zespołów rockowych na świecie, co było dla nas oczywiście bzdurą, ale wykorzystaliśmy tę szansę – zaczęliśmy grać koncerty poza Polską. Kolejną płytę nagraliśmy w kooperacji francuskiej i brytyjskiej wytwórni, i tak to trwa, a w zasadzie narasta, od czterech lat. Każdy kolejny rok owocuje w nowe współprace i przyjaźnie, i mamy coś w rodzaju rodziny Trupa Trupa w wielu miejscach na świecie. Nasz aktualny set-up jest chyba najszczęśliwszą konfiguracją w naszym życiu. Wszystko przebiega w atmosferze przyjaźni, a nie biznesu.

Frustruje was brak rozpoznawalności w Polsce? 

Na pewno nie interesuje nas sama kategoria i zagadnienie rozpoznawalności. Jesteśmy niszowym zespołem gitarowym. Zresztą nie powinniśmy na nic narzekać również w Polsce. Wróciliśmy właśnie z Off Festivalu, gdzie przyjęto nas znakomicie, puszczają nas polskie radia, nasze piosenki są piosenkami dnia, etc. Po prostu w Polsce baza słuchaczy muzyki alternatywnej jest nieduża. We Francji albo Wielkiej Brytanii jest ona trochę większa. Najlepiej jest więc pod postacią labeli dysponować czymś w rodzaju konsulatów własnej twórczości i mieć garstkę fanów we Francji, Wielkiej Brytanii, Niemczech i Polsce. Szczególnie jeśli dostaliśmy taką propozycję. Po prostu skorzystaliśmy z szansy, która nam się przytrafiła. 

Baza fanów jest w Polsce mniejsza, bo nasza muzyka alternatywna miała się lepiej w latach 90., a teraz przechodzi kryzys?

Nie, myślę, że muzyka alternatywna ma się dobrze w Polsce i dzięki takim imprezom jak Off Festival ma się z roku na rok coraz lepiej. W latach 90. rzeczywiście był boom, więcej ludzi kupowało płyty – teraz muzykę opanował rynek streamingowy. Ale my w ogóle nie operujemy w tych kategoriach. Nigdy nie marzyliśmy o wielkiej rozpoznawalności. Zawsze byliśmy niszowym, alt-rockowym zespołem. Nasz żywot jest bardzo wsobny i dobrze nam z tym. Nie ma tu mowy o jakimś wielkim skoku na kasę i analizie jak zdobyć światowy rynek muzyczny. W Trupie Trupa naprawdę nagrywamy muzykę dla siebie, każdy trochę co innego myśli i każdy głos jest tak samo ważny. Nie mamy lidera, więc nie jesteśmy typowo rockowym zespołem. To tak jak z poezją – jestem też poetą i wiem, że poezja jest niszowa i prawie nikt jej nie czyta. To nie znaczy, że powinna zniknąć, tylko że to jest w pewnym sensie reglamentowany towar. 

Jesteście niszowym zespołem, o którym jednak piszą największe muzyczne magazyny w USA. Niezła ta nisza.

Pewnie z 70% naszego istnienia to przypadek. Mamy szczęście do nieszczęścia. Na przykład rok temu na SXSV w Teksasie przed samym koncertem spalił mi się piec. Występ miał być odwołany, ale nagle ktoś z widowni powiedział, że ma taki sam piec. Zagraliśmy 25 minut repertuaru przeznaczonego na 40 minut. Na sali była śmietanka amerykańskich mediów: „Rolling Stone”, NPR, „Chicago Tribune”, itd. Ta cała nerwowa sytuacja z piecem przełożyła się na mieszankę wybuchową. Koncert był bardzo agresywny i bezkompromisowy i okazało się, że rozbiliśmy bank festiwalowy. Uznali nas za jeden z najlepszych zespołów na kilka tysięcy zespołów z całego świata. W tym roku było tak samo. Byliśmy na tym samym festiwalu i tym razem przed samym występem złamała mi się gitara. Dostałem zatem gitarę zastępczą, ale z uszkodzonym gniazdkiem. W każdym momencie mogła przestać działać. Przekuliśmy to w szaleństwo, idiotyzm, agresję i koncert znowu został uznany za jeden z najlepszych. Mógłbym mnożyć przykłady tego typu pomyłek. Często podczas nagrywania popełniamy błędy i bardzo wiele z tych rzeczy wychodzi nam na dobre. Jesteśmy otwarci na pomyłki, nieporozumienia i wielogłos, i często dzięki temu wychodzi nam coś ciekawego. 

„Rolling Stone” napisał, że wasz występ na tegorocznym SXSV dedykowany był zmarłemu prezydentowi Pawłowi Adamowiczowi. Naprawdę tak było?

Byliśmy w szoku po tym, co się stało w Gdańsku. W sumie do dzisiaj jesteśmy. Bardzo nas to zabolało. Trupa Trupa zawsze przyglądała się złu, obserwujemy tę ciemną stronę ludzkiej natury. Bardzo niemiło nam, że doszło do takiej agresji. Zadedykowałem ten koncert Pawłowi Adamowiczowi i był to swoisty protest przeciwko złu, przeciwko nienawiści. 

Czy dzisiaj, kiedy rzeczywistość staje się coraz dziwniejsza, sztuka staje się polityczna? Dziś każdy artysta musi zająć stanowisko?

Trupa Trupa nie odnosi się wprost do polityki. Nigdy nie zadedykowalibyśmy piosenek czy płyty politykowi. W tamtym występie chodziło o gest empatii, o gest współczucia i o gest protestu przeciwko agresji, a nie o gest poparcia dla programu partyjnego. W muzyce Trupy Trupa, jak i w mojej poezji, jest duży namysł nad ogromnym potencjałem zła. Wydaje mi się, że jakiś czas temu ludzie wstydzili się tego, że są źli. Wstydzili się bycia homofobami czy antysemitami, wiedzieli, że kodeks kulturowy nie pozwala im na głośne mówienie o tym. I ten kodeks kulturowy ich krok po kroku coraz bardziej zmieniał. Nie w wykastrowane zwierzęta, ale w ludzi, którzy nie muszą już polować, aby zdobyć pożywienie i którzy pozbywając się swoich atawistycznych zaszłości, mogą być dla siebie po prostu lepsi. Mniej agresywni i bardziej wyrozumiali. A w tej chwili naczelną postacią jest Donald Trump, który mówi prawdę bez ogródek, to znaczy mówi co chce, i prawdę, i kłamstwo. To nieistotne. Po prostu jest tym, kim w danej chwili ma ochotę być bez patrzenia się na innych. To jakaś mieszanka narcyzmu i nihilizmu. Wydaje mi się, że to właśnie figura pokoleniowa. Wielu ludzi jest jak on. Nie na zasadzie naśladownictwa, ale ducha czasu. Wielu ludzi odważyło się na bycie tymi, kim w pewnym sensie zawsze byli, ale ścierały się w nich zawsze dwie strony: dobra i zła. A teraz zaczęli być bardziej dumni ze swojej ciemnej strony, ponieważ to bardziej ekscytujące i hedonistyczne. Wywróciły się znaki moralne. Wydaje mi się, że większe zainteresowanie zespołem przy okazji „Of The Sun” to efekt tego, że coś zaskoczyło na linii tematycznej, ponieważ my bardzo często przyglądaliśmy się tej złej stronie mocy i temu balansowaniu na granicy dobra i zła, często przekraczaniu tej linii. Ale oczywiście to nie znaczy, że chcemy być socjologami rzeczywistości i mamy jakąś wizję i misję. 

Temat śmierci to leitmotiv waszej twórczości. Czy to wasza strategia na przetrwanie?

Przede wszystkim Trupa Trupa składa się z czterech członków i każdy z moich przyjaciół z zespołu może mieć na ten temat inne zdanie. Dla mnie to, że człowiek rodzi się, żyje, często cierpi i umiera, jest ciągle absolutnie szokujące. Może to jakiś rodzaj empatii, która nie pozwala mi zaakceptować cierpienia. Ostatnio spotkałem się ze swoją przyjaciółką Syryjką, która pracuje obecnie na Akademii Sztuk Pięknych w Wiedniu i opowiadała mi o swoich kolegach z rodzimego kraju, którzy są porywani, torturowani, obcina im się głowy. Świat to złe miejsce i więcej istnień cierpi niż się raduje albo żyje w spokoju. Dlatego ze względu na tych cierpiących to wszystko nie ma specjalnego sensu i znaczenia. To znaczy ma taki, żeby starać się być tym lepszym niż gorszym i zadawać innym tak mało cierpienia jak to tylko możliwe. Ale też oczywiście rozumieć mechanizm powstawania zła i dzięki temu próbować przerwać spiralę nienawiści, jeśli ktoś akurat jest wobec nas zły. Tzn. nie odpłacać mu tym samym.

To brzmi jak wyznania antynatalisty.

Cała moja twórczość jest trochę w tym duchu. Chociaż wydaje mi się, że duża część antynatalistów uważa, że wszystkiemu winien jest człowiek, który niszczy naturę. A według mnie winna jest cała natura i jej darwinowski charakter. Wygrywa silniejszy, sprytniejszy, słabszy przegrywa. Zresztą słowo winny jest zupełnie nonsenowne. Nikt nie jest winny. Tak to po prostu jest skonstruowane. Moim zdaniem ważne, aby to zrozumieć, a nie szukać winnych i odpowiedzialnych. 

Nazwałeś Trupę meksykańskim zespołem funeralno-cyrkowym. 

To było wiele lat temu przy okazji płyty „++”. Teraz bym tego tak nie nazwał. Od trzech płyt nie słyszę już aż tak wiele ironii. Trochę wyparowała. 

To co zostało?

Muzyka, trochę ładna, trochę brzydka. Muzyka psychodeliczna. Na pewno niewykalkulowana i szczera.