Trójmiejsca to stały cykl magazynu Prestiż. Przepytujemy znanych i lubianych mieszkańców siostrzanych miast, gdzie spędzają leniwe niedziele. W którym lokalu piją poranną kawę i gdzie najczęściej można ich spotkać. Razem z naszymi rozmówcami odbywamy inspirującą podróż śladami ich ulubionych miejsc, tych z przeszłości i teraźniejszości. Tym razem rozmawiamy z Victorem Borsukiem, siedmiokrotnym mistrzem Polski w kitesurfingu i najbardziej rozpoznawalnym kitesurferem w Polsce.
Urodziłem się w Szwecji w Stockholmie i tam mieszkałem do 5 roku życia. Jednak to z Trójmiastem łączy się moje dzieciństwo. To tu, w Gdańsku mieszkali moi dziadkowie, u których spędzaliśmy z bratem każde wakacje. Idąc nad Motławą dziadek robił nam zawody sportowe, w których na czas wskakiwaliśmy na słupki do cumowania, robiliśmy przebieżki i uczyliśmy się angielskich słówek. Przyjeżdżając do Gdańska zawsze czułem się jak w domu i nie miałem najmniejszych wątpliwości, że właśnie tu będę studiował. Tak się też stało! Dostałem się na Uniwersytet Gdański na Wydział Ekonomii. To była tradycja rodzinna - ten właśnie wydział skończył mój dziadek, mój wujek i w mojej głowie pojawił się ten sam cel. Tak zakochałem się w połączeniu tych wszystkich różnych miast, że już się nie potrafię odkochać. Na studiach kupiłem 20 metrową kawalerkę w centrum Gdańska. Właściwie z korytarza wchodziłem prosto do pokoju, na peron SKM miałem 2 minuty, więc każdy dzień zaczynałem sobie od przechadzki po Monte Cassino. Najlepszy czas w życiu. Potem kupiłem większe mieszkanie i tak już pewnie zostanie. Dzisiaj przemieszczam się po całej Polsce, spędzam dużo czasu w Warszawie, ale zawsze będę miał swoje miejsce w Trójmieście. Z każdym z tych trzech miast łączą mnie magiczne wspomnienia i wyjątkowe miejsca. W Sopocie zawsze dobrze się czułem, w Gdańsku spędziłem dzieciństwo, a w Gdyni miałem wspaniałą dziewczynę. Traktuję Trójmiasto jako spójną całość.
Poranną kawę najczęściej pijam w Całym Gawle, jeżeli chodzi o lunch to uwielbiam kurczaka Piri Piri w Fidlu w Sopocie, oczywiście z tymi chrupiącymi batatami. Bardzo lubię też wyskoczyć na burgera do gdyńskiego Śródmieścia. Od czasu do czasu lubię zjeść sushi, wówczas wybieram restaurację Hashi Sushi, która jeszcze nigdy mnie nie zawiodła. Na bardziej uroczystą kolację i randkę kiedyś chodziłem do Cafe Olimp we Wrzeszczu, skąd roztaczał się widok na cały Gdańsk. Teraz naprawdę ciekawym miejscem jest restauracja Vinegre znajdująca się nad Muzeum Marynarki Wojennej w Gdyni. Przepiękny widok na morze, plażę - polecam! W zasadzie trafiłem tu przez to, że mój pradziadek był oficerem marynarki wojennej, odznaczony orderem Virtuti Militari. Natomiast w weekendy najczęściej wpadam do Mewy Towarzyskiej albo TANu, gdzie zawsze grają świetną muzykę. Jednak zupełnie uczciwie mogę powiedzieć, że wychodząc w nocy na miasto zmieniam miejsca co 30 minut - i chyba to jest w tym wszystkim najfajniejsze. W planach mam odwiedziny na Ulicy Elektryków. Wiem, że to miejsce istnieje od jakiegoś czasu, ale nigdy nie miałem szansy tam dotrzeć. Uważam, że jest coś wyjątkowego w miejscach, które łączą ze sobą historię, industrialny klimat i nowoczesny sposób wykorzystania.
Bardzo lubię aktywnie spędzać czas, więc na spacer najczęściej wybieram sopockie ścieżki. Tutaj chodząc uliczkami zawsze znajdziemy coś wyjątkowego. Poza tym uwielbiam Klif Orłowski - ciche i spokojne miejsce, które zawsze robi na mnie piorunujące wrażenie. Wyjątkowym miejscem jest też Park Kolibki. Mogłoby się wydawać, że to miejsce dla dzieci, ale jest tam wyjątkowa atrakcja, która łączy ze sobą różne światy i potrafi rozpędzić wydzielanie adrenaliny. Jest nią park linowy, który znajduje się w na wzgórzu. Idąc w najwyższym punkcie na wysokości 25 m nad ziemią i przepinając się linami, widać morze. To, co wyjątkowe to wysokość małej drewnianej kładki, na której stoimy. Trochę drżą nam nogi, a z drugiej strony mamy piękny widok. Wisienką na torcie jest skok na linie. Ja raczej nie boję się wysokości, lubię też ryzyko, ale taki skok na ziemię, w którym lecimy i nie możemy nic zrobić, tylko czekamy aż napnie się lina, naprawdę potrafi obudzić na kilka dni.
Jednak moim absolutnym trójmiejskim topem jest kriokomora w sanatorium w Sopocie! To nie jest żart. To właśnie tam, staram się co roku spędzić przynajmniej dziesięć dni. To jak eliksir młodości, po 10 sesjach nic nie boli, a ciało ma 30% lepszą wydolność. Jest tam wspaniały klimat, ludzie są mili, łatwo się umówić, i co najważniejsze, nie ma drugiego takiego miejsca w Polsce.