Dzisiaj dziennikarstwo wymaga posiadania naklejki na czole, do którego plemienia należysz, a to się kłóci z dziennikarską ideą - mówi Beata Tadla. Wieloletnia „twarz” Faktów TVN i TVN24, a potem głównych Wiadomości TVP. Dzisiaj prowadząca audycje w Radiu Zet. Korzysta z Instagrama, choć nie bezkrytycznie. Prowadzi szkolenia, debaty i imprezy. A do tego jest silną i atrakcyjną kobietą, która korzysta z pełni życia. W rozmowie z Michałem Stankiewiczem opowiada o swoich doświadczeniach, ideałach i pragnieniach. A także o tym czym różni się dzisiejsze dziennikarstwo od tego sprzed lat i jak wygląda Gdańsk z perspektywy Warszawy. 

Nie żal ci pracy w telewizji? 

Życie ma etapy, pewne rzeczy są za tobą, inne przed. Część moich doświadczeń to już przeszłość, ale wiele - wierzę - należy wciąż do przyszłości. Bardzo lubię telewizję, nie straciłam z nią kontaktu, w Superstacji jestem w gronie komentatorów programu „Bez ograniczeń”, ale nie widzę siebie w programach informacyjnych czy publicystycznych. Ten etap zamknęłam, choć nie wypowiadam sformułowań w stylu: „na zawsze” ani „nigdy”. Zobaczymy, co przyniesie los. 

Kojarzona jesteś ze sztandarowymi programami TVN, TVN24, potem z TVP... 

.. I z programami publicystycznymi do których zaprasza się polityków. Od kiedy telewizja publiczna przestała istnieć, odkąd polityka weszła w dziennikarską branżę zmieniając ją chyba nie odwrócenia (choć nie tracę nadziei), nie chcę mieć na czole stygmatu. Dzisiaj dziennikarstwo wymaga posiadania naklejki na czole, do którego plemienia należysz, a to się kłóci z dziennikarską ideą. Dziennikarstwo jest od relacjonowania świata, a nie jego kreowania. Telewizja publiczna kreuje własny świat na potrzeby władzy. 

Tylko publiczna? 

Cała reszta jest w kontrze do tego i chce pokazać świat, do którego TVP albo nie odnosi się wcale albo pokazuje totalnie skrzywiony. Telewizje prywatne myślały, że można używać łagodniejszych narzędzi, ale już ostrzej reagują, bo są niejako do tego zmuszone. Nie dziwię im się. Mamy więc dwa światy, linia podziału pomiędzy nimi przebiega wzdłuż linii podziału politycznego. W dziennikarstwie tak być nie powinno. Nie chcę być w takim świecie. 

Dziennikarstwa w służbie polityki? 

Dziennikarze TVP nie są już dziennikarzami, a zaczęli być kanałami od przekazywania treści tylko ważnych dla rządu, mają kreować obraz władzy wygodny dla tej władzy. Zawsze był podział na media bardziej lewicowe i prawicowe, ale to nigdy aż tak nie dzieliło środowiska, ludzi. Nikomu nie przychodziło do głowy, by w geście sprzeciwu wobec ideologii prezentowanych przez jakieś medium nie podawać sobie rąk. Jesteśmy świadkami odwracania się na pięcie wobec dziennikarzy mediów publicznych. To ostracyzm, ale też ma swoje uzasadnienie. Z wieloma z nich pracowałam w jednej redakcji i widzę jak teraz patrzą na innych z niechęcią, pogardą. Ostatnio byłam w restauracji, był tam dziennikarz Wiadomości TVP, przepracowałam z nim wiele lat, ale nawet się nie odezwał, nie spojrzał na mnie, choć bardzo długo siedzieliśmy naprzeciw siebie. 

Nie miałaś ochoty podejść, zapytać co się dzieje? 

Nie. Jeszcze kiedyś miałam potrzebę pytania „co wyprawiacie, co się z wami stało?” Teraz widzę tam za dużo agresji, zaciśniętych zębów i nie chce mi się. Tym bardziej, że jestem kobietą, nie ja powinnam pierwsza się witać. Wiem, że oni nawet rezygnują już z integracyjnych wyjazdów dziennikarskich, bo spotykają się tam z ostracyzmem. 

To dobrze? W TVP dziennikarze stanowią mniejszą część kadry. Jest tam przecież̇ mnóstwo ludzi od lat wykonujących wiele zawodów: operatora, dźwiękowca, montażysty. 

Staram się nie oceniać ich, ale tych co dają twarz. Tych dziennikarzy, co kiedyś mieli neutralny przekaz, a teraz zmienili się, stali się sługami władzy. I widzę, że podczas prywatnych spotkań mają potrzebę tłumaczenia się. To o czymś świadczy. 

O tym, że czują się źle? 

Mam taką nadzieję, ale to w sumie jeszcze gorsze, bo świadczy o koniunkturalizmie. 

Istnieje dzisiaj coś takiego jak bezstronna, obiektywna telewizja? 

Od telewizji prywatnych nie wymaga się tyle, co od telewizji publicznej, która dostaje nasze pieniądze i podlega regulacjom, które wiecznie łamie. Powtórzę: musimy opowiadać o świecie, a nie go kreować. Brałam udział w wielu wydarzeniach i potem widziałam relacje. To telewizje prywatne wypełniają dziś misję, publiczna nie. 

Wróciłaś do radia, bo lepiej obroniło się przed upolitycznieniem? 

Na pewno nie radio publiczne, bo co chwilę słyszę, że ludzie przestali słuchać ulubionych programów. Wielu z nas lubi radio mówione, ale nie takie, które daje jedyny słuszny przekaz. Ja jestem w Radiu Zet, uważam, że najbardziej obiektywnym dzisiaj. 

Ostatnio nagrywaliście program w Gdańsku. Jak dzisiaj jest postrzegane Trójmiasto z perspektywy Warszawy? Druga stolica? 

Na pewno miejsce, w którym zawsze inaczej czuło się wartości, w które mocno wierzę... Uwielbiam Gdańsk za utrzymywanie pozycji Miasta Wolności, za obywatelskość, za niezłomność. Jest miastem niegrzecznym, ale to „łobuzerstwo” kocham, bo z tego zawsze wychodzi coś niezwykłego. Święto Wolności i Solidarności obserwowałam ze wzruszeniem. Gdańsk jest dla mnie oddechem, ostoją nadziei 

Gdańsk w polskiej historii współczesnej był nie tylko samorządem, ale liderem politycznym pewnego światopoglądu. Tragiczne wydarzenia z tego roku jeszcze bardziej to wzmocniły. 

Bardzo mi przykro, że musiało do tego dojść. Że Gdańsk znów stał się miejscem wydarzeń symbolicznych, wpisujących się tak mocno w nastroje, jakie towarzyszą nam dzisiaj. Prezydenta Pawła Adamowicza znałam od lat, mocno przeżyłam jego śmierć. 

Wspomniałaś o identyfikacji mediów z określoną ideologią i polityką. Tymczasem synekury, nepotyzm, szeroko pojęta patologia towarzyszy każdej władzy - nie ma ani barw politycznych, ani podziału czy to samorząd w gestii PO, czy szczebel centralny opanowany przez PiS. Nie masz wrażenia, że media w roli politycznej forpoczty przestają wykonywać podstawą funkcję, tj. kontroli władzy? 

Kiedyś do głowy nam nie przychodziło, że można stworzyć program publicystyczny w którym nie będą reprezentowane wszystkie strony. Stawaliśmy na głowie, a pluralizm był. A dzisiaj w telewizji publicznej – Semka, Ziemkiewicz, Karnowski „dyskutują” przy jednym stole... Gdy przygotowywaliśmy Wiadomości, a Bronisław Komorowski dał plamę to szedł o tym materiał! Sama dostawałam cięgi od jego zwolenników za wywiady, które z nim robiłam. Wyobraź sobie, że dzisiejsza TVP mówi cokolwiek o wpadkach obecnego prezydenta... Albo patrzy władzy na ręce! Wywiad z prezesem Kaczyńskim w apogeum wydarzeń związanych z filmem braci Sekielskich o pedofilii w kościele dotyczy miłości do kotów i spotkań towarzyskich! Litości! 

W radiu zajęłaś się już czymś innym. 

Straciłam serce do polityki, ale nie odmawiam sobie prawa do oceniania jej jakości, bo jestem obywatelem i mogę mówić, co czuję. A skoro nie pracuję już w publicystyce, nie mam problemu z wypowiadaniem opinii. A radio kocham. Zawsze kochałam, bo to moje zawodowe początki. W Radiu Zet mam swoje dwa programy. „StereoTYP” - tu rozprawiamy się ze stereotypowym, krzywdzącym myśleniem o ludziach. Rozmawiamy z osobami życia publicznego, które doświadczyły stygmatyzacji, stereotypizacji, opowiadają o swoich doświadczeniach, a specjaliści wyjaśniają jak sobie z tym radzić. To w środy wieczorem, a w soboty jest program „To właśnie weekend”, do którego zapraszamy ludzi, którzy osiągnęli coś niezwykłego, są inspirujący, mogą dawać przykłady szczęśliwego, dobrego życia. Zapomnieliśmy o funkcji mediów, którą też jest przyjemność, rozrywka. 

A ja mam odwrotne wrażenie, że niektóre media weszły za bardzo w rozrywkę. Mam na myśli jej poziom. 

Nie chodzi mi o rozrywkę, po której poczujesz zażenowanie. Myślę o rozrywce jako oderwaniu od rozbodźcowanego świata, pełnego agresji, nienawiści i niechęci. Przecież można spokojnie opowiedzieć o wartościach, które pozwalają nam osiągać dobrostan. Durnowatych kabaretów nie oglądam. Choć nie jestem w stanie zganić twórców np. talent show, w których dostarcza się nam dużo pozytywnych wrażeń i emocji. Ja uwielbiam utalentowanych ludzi. Wzruszają mnie. 

Jak np. w programie Taniec z gwiazdami... 

Tak! Choćby historia Joasi Mazur, która wygrała nie dlatego, że jest niewidoma, ale dlatego, że pięknie tańczyła. Sercem. Musiała pokonywać blokady, trudności. Taniec i rozrywka schodzą na drugi plan, kiedy dostrzegasz człowieka w tym tańcu. 

Miałem na myśli ciebie, twój udział zakończony wygraną. Co ci dał Taniec z gwiazdami? 

To był dla mnie przełomowy czas, no i powiedziałam sobie - kiedy jak nie teraz? Poza tym w programach informacyjnych nie można wyrazić siebie, nie wolno epatować emocjami, rozpłakać się czy roześmiać do rozpuku. A we mnie te emocje głęboko wchodziły, nie raz zdarzyło mi się płakać po programie... 

Po trudnych, dramatycznych materiałach? 

Tak, kiedy informacje dotyczyły krzywdy dzieci. Czym innym jest prezentowanie informacji w programie podsumowującym dzień, kiedy masz czas, by oswoić się z emocjami. W kanale informacyjnym te wydarzenia spadają na ciebie nagle, trzeba np. relacjonować tragedie, śmierć, katastrofy. Jestem wyczulona na krzywdę dzieci, a kiedy sama zostałam matką, ten próg odporności mocno się obniżył. Pamiętam katastrofę hali w Katowicach, dziecko straciło mamę, tatę, brata i babcię i jednego dnia miało cztery pogrzeby. Tak mnie to bolało od środka, że wyciągnęłam słuchawkę z ucha, by nie słuchać lecącego materiału, by być w stanie czytać kolejne informacje. W ub. roku nad morzem fala porwała trójkę dzieci. Matka straciła je w jednym momencie. Gdy wróciłam do domu, usiadłam na podłodze w kuchni i ryczałam. Na wizji musiałam być opanowana. 

Taniec z gwiazdami to był więc ten pierwszy raz, kiedy wolno ci było pokazać ci emocje? 

Tak. Przyznam, że zrobiłam tysiące poprawnych wydań jako dziennikarka i ludzie tego nie zapamiętali. Pamiętają natomiast gdy jest jakiś ludzki odruch, właśnie te emocje, czy po prostu wpadka – wtedy piszą „oj, to pani nie jest cyborgiem, ale człowiekiem”. Teraz dystans widza do człowieka „z okienka” mocno się skrócił, jesteśmy bardziej narażeni na hejt, krytykę, ale to nieodłączny element tej pracy. 

Często spotykasz się z hejtem? 

Najczęściej, gdy dotykam spraw związanych z polityką. A tak na codzień, to nie. Czasem reaguję, gdy pracownicy mediów (bo przecież nie dziennikarze!) wbijają mi dziecko w brzuch. Taka sytuacja: powtarzałam często, że nie lubię nosić markowych rzeczy, które krzyczą logiem z daleka. I nagle ktoś wyciąga mi, że oto idę z torebką za kilkanaście tysięcy złotych. W życiu nie wpadłabym na to, by takie pieniądze wydać na torebkę, a ta kosztowała 150 zł. Wtedy pozwoliłam sobie odpisać portalowi, który to umieścił. Najbardziej bolało mnie, że gdy w Tańcu z gwiazdami rozsypał mi się związek, było komentowane, że to na potrzeby programu, żeby wygrać. A mi się życie zawaliło. Takie sytuacje przeżywam podwójnie – osobiście i publicznie, bo przecież wtedy każda mina, każdy gest są interpretowane. Generalnie uważam, że nie ma sensu odnosić się do hejtu, bo to tylko nakręca trolli, daje im uwagę. 

Po tylu latach doświadczeń możesz spokojnie powiedzieć sobie, że jesteś silną i niezależną kobietą? 

Cały czas tej niezależności się uczę. Swoją niezależność postrzegam w ten sposób, że robię rzeczy i mówię o sprawach otwarcie. Poza pracą dziennikarską szkolę z zakresu autoprezentacji, skończyłam studia
podyplomowe na kierunku kształcenia głosu i mowy. Czuję się w tym dobrze, mam nie tylko wiedzę, ale doświadczenie i świadomość przejścia pewnej drogi. Od zahukanej dziewczyny z Legnicy, która wszystkiego się bała, ale miała marzenia. Która stawała przed lustrem i mówiła: dobry wieczór państwu, nazywam się Krystyna Loska i zapraszam na Dziennik Telewizyjny. 30 lat później poprowadziłam ten dziennik. To budujące, że spełniłam dziecięce marzenia. Daje mi to przekonanie, że mam wiedzę i doświadczenie, którymi mogę się dzielić. 

Uważasz siebie za feministkę? 

Nie do końca, a już na pewno nie w tym powszechnym rozumieniu. Jestem zwolenniczką solidarności kobiet, dawania im szansy pokazywania, jak są wspaniałe, ale nie sądzę, że facetów należy zwalczać. Trzeba umieć z nimi żyć. Uzupełniać się. Nie musimy być konkurencją. Nigdy nie będę uważać, że słabsza profesjonalnie kobieta będzie lepsza niż kompetentny mężczyzna. Kompetencje nie mają płci. 

Nie jesteś fanką parytetów? 

Wprowadzanie takich rozwiązań na siłę nie robi niczego dobrego. Jestem oczywiście za tym, by mężczyźni chcieli korzystać z tego co mamy do przekazania, by kobiety były aktywne w każdej dziedzinie, także w polityce. Nie chcę jednak dzielić świata na męski i żeński. Inna sprawa, że mamy obecnie kryzys męskości. Mężczyźni przestraszyli się kobiet, które mocno stawiają na swój rozwój, mówią o tym i są w stanie poradzić sobie z wieloma aspektami życia. Ogarną obowiązki domowe, poradzą sobie w pracy, pójdą na studia podyplomowe i jeszcze organizują się na co dzień. Z tym, że one musiały to wszystko udowadniać, walczyć o siebie, a facetom przyszło to naturalnie w ich patriarchalnym świecie. Przełamanie tego jest naszym wielkim sukcesem 

Jesteś bardzo aktywna na Instagramie. To przyjemność, zabawa, czy też konieczność? Znak czasów? 

Myślę, że media społecznościowe są poszukiwaniem bycia we wspólnocie. Kiedy zamieszczamy coś, dostajemy informację zwrotną. Jak się nam coś podoba to widzimy, że nie jesteśmy w tym odosobnieni. Jestem osobą komunikatywną. Tak też wychowałam syna, kontakt z drugim człowiekiem jest dla niego bardzo ważny, do dzisiaj utrzymuje relacje z dziećmi z przedszkola czy kolonii. Oczywiście najważniejszy jest kontakt osobisty, ale social media są ważnym uzupełnieniem relacji. Na Instagramie jest najmniej hejtu, obrazki dają ciepłe, pozytywne emocje. Osoby publiczne mogą pokazywać się z innej strony. Oczywiście jeżeli mają taką potrzebę. 

Pokazywanie prywatności to ryzyko. Nawet nie z powodu hejtu, ale dania przyzwolenia na komentowanie swojego życia. 

Często to naturalna potrzeba. Kiedy człowiek czuje się szczęśliwy, to ma potrzebę dzielenia się tym szczęściem ze światem. Miliony ludzi na świecie to robią! Kiedy nie ma możliwości podzielenia się pozytywnymi emocjami, to poczucie takie jest niepełne. 

O ile oczywiście informacje są prawdziwe, bo przecież zmorą social mediów i Internetu jest nie tylko wypaczenie informacji, manipulacja obrazem, ale po prostu fake. 

Do odbioru tych mediów trzeba być przygotowanym. To kwestia wychowania dzieci, które trzeba uczyć, że media społecznościowe to tylko wirtualny świat, który nie do końca jest prawdziwy, że dziewczyny ze zdjęć w rzeczywistości tak nie wyglądają. Trzeba mocno akcentować, że świat wirtualny nie może zastąpić realnego. 

Ale zastępuje. 

To znaczy, że trzeba interweniować. Ja obserwuję syna i jego znajomych i nie widzę zagrożenia. Świat się zmienił, my bawiliśmy się na podwórku. Wracaliśmy do domu i nie byliśmy już ze sobą w kontakcie. Oni są. 

Ale nie byli na podwórku. 

Bo podwórek już nie ma. Są enklawy ze szlabanem i ochroniarzem. Ja bawiłam się na złomowisku, w bunkrach, łące, starym ogrodzie, przy jeziorku z zatopionymi czołgami, w piwnicach, na strychach. 

No właśnie. Grupa na fejsie zastąpiła podwórko? 

Świat nam się zmienił. Nie powiem, że jest lepszy albo gorszy. Jest inny. Ma mnóstwo pułapek, ale i wspaniałych możliwości. Nie wiem, czy trzeba z tym walczyć 

UE już walczy. Wprowadziła kodeks dobrych praktyk dla social mediów, youtube itd i comiesięczne kontrole. A w nim m.in. nakaz walki z trollami, fikcyjnymi kontami. W Europejskim Funduszu Społecznym ma być kasa na dofinansowanie instytucji antyfake’owych i odbudowę mediów tradycyjnych. W Brukseli uznano, że trzeba pomóc mediom tradycyjnym, bo media społecznościowe stały się zagrożeniem dla demokracji w Europie. Spowodowały kryzys kataloński, wsparły Brexit. 

Ale to zupełnie inna sprawa niż brak podwórek. Tam, gdzie opnie zastępują fakty - potrzebna jest edukacja, powrót do autorytetów. Konieczne jest uświadamianie, żeby ludzie mieli potrzebę sięgania do wiarygodnych mediów, a nie ślizgania się po tytułach. Dzisiaj tytuł coraz częściej nie ma nic wspólnego z treścią. Czytam „Dramatyczne rozstanie Beaty Tadli”, wchodzę, a tam jakaś wróżka zaocznie wywróżyła, że rozstanę się z partnerem. Tymczasem ktoś odbiera tytuł jako fakt. 

Wspomniałaś o zdjęciach na IG, o filtrach, obróbce zdjęć. Ostatnio modne stały się zdjęcia bez retuszu, panie pokazują się takie jakimi są. Pojawiają się nawet kampanie znanych marek. 

To się zaczęło już wcześniej, marka Dove dość często pokazuje w swoich kampaniach różne kobiety - niskie, wysokie, szczupłe i mniej szczupłe, białe, czarne, żółte... Takie właśnie jesteśmy, więc takie kampanie są bardzo potrzebne. Kiedy jestem czesana podczas sesji zdjęciowych, fryzjer wkłada mi rękę we włosach i szuka czy mam doczepione, jestem pytana czy mam zrobione usta, czy mam zrobiony biust. Słyszą odpowiedź negatywną i jest lekkie niedowierzanie. Barbie też wypuszcza lalki z normalnymi proporcjami kobiety, a nie kosmicznymi! Trzeba pokazywać, jakie jesteśmy, a brak makijażu, cellulit, boczki i brzuch po ciąży nie mogą być traktowane w kategoriach bohaterstwa. Każda z nas jest inna! A jeśli będziemy kreować wyłącznie te osoby, które są zrobione, to wtedy podziwiamy nie urodę kobiety, ale pracę jej chirurga. 

O ile podziwiamy. Nie będę z pewnością odosobniony jeżeli powiem, że powiększanie ust nie ma nic wspólnego z urodą. 

Są faceci, którym zrobiona kobieta się podoba. Kwestia gustu. Zresztą idealnych ciał nie ma, bo nie wiemy czym jest ideał, czym jest piękno. Nie ma definicji, to ocena subiektywna. Jeśli któraś z nas ma potrzebę skorzystania z usług chirurga, to jej sprawa. Nie krytykujmy tego. Ja jestem za pokazywaniem różnorodności, a nie lansowaniem jednego wzorca, bo skończy się to atakiem klonów. Staram się stawiać na naturalność, no i nie lubię siebie niczym zasłaniać. Ani markami, ani plastikiem, ani sztucznością. Żyjemy w świecie, w którym najtrudniej być sobą, być naturalnym, być prawdziwym - choć z drugiej strony tak mocno wszyscy chcą być indywidualistami. To paradoks czasów. Róbmy swoje. Każdy ma takie cechy, wokół których warto budować siłę. Nie twórzmy alternatywnych wizji
samych siebie. 

Na koniec wrócę do mediów. Jest jeszcze jakaś funkcja, rola, stanowisko o którym marzysz? Misja do spełnienia? 

Na pewno jest. Czeka na mnie. I za to uwielbiam życie! Bo nigdy nie wiadomo, co przyniesie (śmiech).