Już od wielu lat trwa spór na temat lokalizacji farm wiatrowych w kontekście zabudowy mieszkalnej. Ustawa z 2016 roku ustaliła odległość wiatraków na 1,5 do 2 km, co w praktyce uniemożliwiło budowę nowych farm. Tegoroczna nowelizacja zmieniła ją na 700 m. Wg ekspertów to jednak wciąż za dużo, by zapewnić rozwój sektora, także w Pomorskiem, posiadającym obecnie 73 instalacje tego typu i jedne z najlepszych warunków naturalnych do rozwoju OZE. W tle tego trudnego sporu są też lokalne społeczności, które nie zawsze są za lokalizacją farm na ich terenie.

Ostatnie miesiące związane z nowelizacją przepisów budowy farm wiatrowych przypominały bardziej jazdę rollercoasterem niż merytoryczną i przewidywalną pracę legislacyjną. Najpierw rząd – zgodnie z oczekiwaniami sektora OZE - zgłosił propozycję 500 m, którą następnie sejmowa komisja ds. energii zmieniła na 700 m. W odpowiedzi Senat przyjął poprawkę ponownie obniżającą odległość do 500 m, a którą jednak posłowie znów zmienili na 700 m. W takiej też wersji projekt trafił na biurko prezydenta, który go podpisał.

Dziesięć razy wysokość

Nowelizacja zmieniła dotychczasowe przepisy, które obowiązywały od 2016 roku. Wtedy też na kanwie protestów lokalnych społeczności co do stawiania wiatraków rząd PiS zdecydował się na wprowadzenie tzw. ustawy odległościowej, która określiła minimalną odległość wiatraków od zabudowań. Zgodnie z zasadą 10H, turbiny wiatrowe mogły być stawiane w odległości 10-krotności ich wysokości od budynków mieszkalnych, obiektów rolniczych czy terenów objętych ochroną. Najczęściej spotykana wysokość wiatraków (tzn. masztu wraz z długością łopaty) wynosi od 150 do 200 metrów, co przy pomnożeniu razy 10 daje odległość 1500 – 2000 m. Właśnie tyle musiała wynosić odległość wiatraka od najbliższych zabudowań. Ustawa 10H zawierała też przepisy przejściowe, dzięki którym inwestycje w farmy wiatrowe mogły być nadal realizowane, jednak po 2016 roku inwestycje spowolniły.

Oznacza to, że oczekiwana przez branżę OZE liberalizacja przepisów powiodła się, ale tylko częściowo. Wymaganą odległość wiatraków od mieszkań udało się zmniejszyć do 700 m, zamiast oczekiwanych 500 m.

– Przyjęcie poprawki o zmianie odległości minimalnej od wiatraków z 500 na 700 metrów to dalsze blokowanie energetyki wiatrowej na lądzie. Tylko szeroko konsultowane i zaakceptowane przez stronę rządową i samorządową 500 metrów gwarantowało nowe megawaty wiatru już w ciągu dwóch lat, a w kolejnych latach nawet do 22 GW – komentuje Janusz Gajowiecki, prezes Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej.

Zadowoleni nie są też zwolennicy większej odległości, co oznacza, że spór z pewnością będzie trwać.

Wiatrak tak, ale niekoniecznie koło domu

Główną osią sporu jest oddziaływanie wiatraków na człowieka i na krajobraz. Przeciwnicy wznoszenia farm wiatrowych wskazują na pogorszenie estetyki krajobrazu, zacienienie, zagrożenia dla zwierząt, potencjalną dewaluację okolicznych nieruchomości, czy też obawy związane z demontażem turbin i recyklingiem. Zarzuty natury zdrowotnej dotyczą z kolei przede wszystkim generowanego przez nie hałasu, czy też niekorzystnego wpływu na psychikę. Warto dodać, że spory toczono w wielu krajach, stąd powstało wiele opinii i zaleceń. Przykładowo Francuska Akademia Medyczna wydała rekomendację, by odległość wiatraków od domów wynosiła 1500 m. To jednak tylko rekomendacja, bo wiatraki stawiane są tam w odległości 500 m.

Wpływ OZE na zdrowie zbadali też Eksperci z Komitetu Inżynierii Środowiska Polskiej Akademii Nauk. Z raportu opublikowanego w listopadzie ubiegłego roku wynika, że brak jednoznacznych dowodów na to, by hałas, w tym infradźwięki z elektrowni wiatrowych negatywnie wpływały na zdrowie lub samopoczucie człowieka.

Nie stwierdzono także zagrożenia ze strony oddziaływań elektromagnetycznych i wibracyjnych przy zachowaniu podstawowych środków ostrożności.

Współcześnie produkowane turbiny są cichsze od tych wykorzystywanych w pierwszych elektrowniach wiatrowych. Wpływają na to między innymi izolacje, profilowanie skrzydeł oraz niższa prędkość obrotowa. Percepcja dźwięku emitowanego przez farmę wiatrową nie jest wyższa niż tego emitowanego przez domowy sprzęt AGD. Przykładowo lodówka emituje od 40 do 50 dB, a pralka od 56 do 78 db Dopuszczany poziom natężenia dźwięku emitowanego przez farmę wiatrową regulowany rozporządzeniem Ministra Środowiska wynosi 40-45 dB w nocy, a 50-60 dB w ciągu dnia. Jeżeli chodzi o zalety wydają się oczywiste – OZE, w tym, wiatraki to najczystsze i tanie źródło energii. Nie ma więc wątpliwości, czy należy je stawiać, ale już ich lokalizacje budzą kontrowersje. Z badań „Opinie o energetyce wiatrowej” zrealizowanych przez Centrum Badania Opinii Społecznej wynika, że aż 83 % Polaków popiera rozwój lądowej energetyki wiatrowej i powstawanie nowych farm wiatrowych. Przeciwnych temu jest zaledwie 10% badanych. Jednak projekt nowelizacji ustawy wiatrakowej, wyznaczający minimalną odległość turbin od budynków mieszkalnych na 700 m, popiera już tylko 49% dorosłych Polaków, a 36% jest przeciwnych takiej zmianie. Tutaj ważna uwaga - sprzeciw niekoniecznie musi wynikać z niechęci do liberalizacji zasady 10H. Może on być również związany z tym, że pierwotnie dystans ten miał wynosić 500 m, a 700 m to nieoczekiwana poprawka. „Głosy w tej sprawie są mocno zróżnicowane. Wydaje się, że pewna część wyrażających sprzeciw zajmuje takie stanowisko nie dlatego, że nie chce liberalizacji prawa w tym względzie, lecz dlatego, że 700 m to dla nich wciąż za dużo” – ocenili autorzy badania.

Obecnie wprowadzone przepisy przewidują, że turbiny wiatrowe można lokować wyłącznie na podstawie Miejscowego Planu Zagospodarowania Przestrzennego (MPZP). Dla planów dopuszczających budowę farm wiatrowych przeprowadzić należy strategiczną ocenę oddziaływania na środowisko (SOOŚ). Obejmuje ona m.in. wpływ hałasu na otoczenie i zdrowie mieszkańców.

Zgodnie z nowymi regulacjami inwestor ma także oferować co najmniej 10 proc. mocy zainstalowanej farmy wiatrowej mieszkańcom gminy, którzy wykorzystują energię na zasadzie prosumenta wirtualnego. Każdy mieszkaniec będzie mógł objąć udział do 2 kW i odbierać energię elektryczną w cenie wynikającej z maksymalnego kosztu budowy.

Co w praktyce oznacza ustanowienie minimalnej odległości od zabudowań na poziomie 700m?

Jak wynika z analizy przeprowadzonej przez gdyńską firmę Urban Consulting, w skali kraju aż 84% miejscowych planów zagospodarowania przestrzennego dopuszczających lokalizację elektrowni wiatrowych może być bezużytecznych przez zmianę odległości na 700 metrów. Na Pomorzu byłoby to 82,2% MPZP. Z kolei według analiz Fundacji Instrat ubytek powierzchni dostępnej pod turbiny wiatrowe w wariancie 700 m od zabudowań względem planowanych wcześniej 500 m dla poszczególnych województw waha się od 31% (Lubuskie) do 65% (Kujawsko-Pomorskie). Dla Pomorza jest to zmniejszenie powierzchni dostępnej pod inwestycje wiatrowe o 45%.

Jak powiedział w programie "Newsroom" WP Jakub Wiech, zastępca redaktora naczelnego portalu Energetyka24.com. uchwalone 700 m, które ma dzielić zabudowania od wiatraków, to tylko pozorne otwarcie się Polski na elektrownie wiatrowe.

- W rzeczywistości ta odległość wyklucza połowę terenu w Polsce z budowy elektrowni wiatrowych. To jest usunięcie dużego kawałka Polski z inwestycji w OZE. (…) Polska potrzebuje energii z wiatru, nowych instalacji wytwórczych. Nasz miks energetyczny jest coraz częściej dotknięty deficytem mocowym, elektrowni jest za mało, biorąc pod uwagę potrzeby. Ten miks w Polsce jest też zawęglony, a to dużo kosztuje – oceniał Jakub Wiech.

Wygląda więc na to, że to nie koniec dyskusji wokół przepisów i próby ich zmieniania, a sytuacja może się zmienić wraz z nową kadencją sejmu.

Farmy wiatrowe na Pomorzu

Z danych Urzędu Regulacji Energetyki wynika, że na koniec 2022 roku w Polsce funkcjonowało 1349 instalacji (jeden lub więcej wiatraków) OZE wykorzystujących energię wiatru. Z tego na terenie Pomorskiego 73, a w Zachodniopomorskiem 122. Dla porównania na koniec 2021 roku w Pomorskiem było ich 69, z czego najwięcej w powiatach wejherowskim i słupskim.

Jedną z pierwszych farm wiatrowych na Pomorzu w latach 2003 - 2005 wybudowała w Słupsku spółka Nowa Energia. Powstała w rejonie Zakładu Energetycznego Słupsk. Ten park wiatrowy składa się 7 wiatraków o łącznej mocy 1,1 MW.

W 2007 r. Nowa Energia uruchomiła kolejną farmę w Darżynie w powiecie słupskim o mocy 2 MW. Obecnie farma jest w posiadaniu Grupy Enea, a spółka Nowa Energia planuje uruchomienie elektrowni wiatrowych o łącznej mocy zainstalowanej ponad 1100 MW.

O to, jak nowe przepisy wpłyną na plany inwestycyjne spółki Nowa Energia, szczególnie w obrębie województwa pomorskiego, spytaliśmy jej prezesa.

- Zasadniczo nie wpłyną. Obecny kształt ustawy to mydlenie oczu i gra pod Komisję Europejską przez panujący nam rząd – komentuje Tomasz Drzazgowski, prezes zarządu Nowa Energia SA. - Projekty OZE to szereg warunków, które musza się spełnić dla osiągnięcia sukcesu, to długi proces administracyjny (decyzja środowiskowa), to uwarunkowania techniczne (odległość od Głównego Punktu Zasilającego, tereny chronione, warunki wietrzne, itd.). W Polsce mamy zabudowę rozproszoną, co przy nałożeniu wszystkich elementów układanki wyklucza możliwości realizacji inwestycji na ten moment. Dodatkowo zmiana, w której decyzja co do lokalizacji jest po stronie społeczności lokalnej, a nie jasno określonych wytycznych, niesie za sobą wielki trud i ryzyko po stornie włodarzy, którzy to muszą do tej zmiany wraz z deweloperem ich przekonać - i tu pojawiają się organizacje społeczne przeciwdziałające typu STOP WIATRAKOM, które nie patrzą przez pryzmat ogólnie pojętego dobra, lecz przez interes prywatny lub polityczny. Reasumując, nic się nie zmieniło, choć rząd chce by tak wyglądało – dodaje Tomasz Drzazgowski.

W odległości 2 km od Jabłonowa Pomorskiego od 2016 roku funkcjonuje farma wiatrowa. Właścicielem farmy jest JP Wind Sp. z o.o. z siedzibą w Gdyni. Farma składa się z dwóch wiatraków o łącznej mocy zainstalowanej 3 MW. Maszty wiatraków mają 65 m wysokości a turbiny średnicę 70 m.

Właścicielem sześciu farm wiatrowych jest spółka Energa Wytwarzanie. Jedna zlokalizowana jest w Pomorskiem, cztery w Zachodniopomorskiem i jedna w Wielkopolskim. FW Bystra w pobliżu Gdańska jest najmniejszą i jednocześnie najnowszą z nich. Farma zajmuje powierzchnię 2 km kw. na terenie miejscowości Bystra, Dziewięć Włók i Wiślina, składa się z 12 turbin o łącznej mocy 24 MW. Wysokość masztów wynosi 78 m, a średnica wirników 90 m. Do wprawienia w ruch wirnika potrzebny jest wiatr o prędkości 4 m/s, natomiast optymalny, przy którym elektrownia uzyskuje pełną moc wynosi 15 m/s. Farma wytwarza około 40 GWh czystej energii elektrycznej rocznie, co pozwala na zaopatrzenie w energię prawie 20 tysięcy gospodarstw domowych.

Największą moc wśród polskich farm wiatrowych ma FW Potęgowo (219 MW) zlokalizowana w Pomorskiem i Zachodniopomorskiem. Ta oddana do użytku w grudniu 2020 r. farma składa się z 81 turbin o mocach: 2,5 MW oraz 2,75 MW. Właścicielem farmy jest izraelski fundusz Mashav Energia. Cały projekt składa się kilkudziesięciu turbin podzielonych na kilka parków wiatrowych. Każdy z nich zajmuje mniej więcej 200-300 h, największe mają do 600 ha. Wiatraki, które uzyskały pozwolenie na budowę jeszcze przed 2016 r., powstały na terenach prywatnych. Ich posadowienie było poprzedzone badaniami; m.in. migracji ptaków oraz natężenia wiatru na danym terenie.

Z wiatru czy ze słońca?

W skali kraju moc zainstalowana farm wiatrowych wynosi 8,3 GW. Z analizy portalu rynekelektryczny.pl wynika, że choć dotychczas wiatr miał największy udział w mocy wszystkich OZE, tempo jego wzrostu jest wolniejsze niż fotowoltaiki. Na konie 2022 r. moc zainstalowana farm wiatrowych wyniosła 8255,9 MW, co oznacza wzrost o 16% względem grudnia 2021 r., podczas gdy fotowoltaika – o 59%.

Filip Sokołowski
Urbanista, właściciel biura projektowego UrbanConsulting

W województwie pomorskim obowiązuje 45 niewykorzystanych dotąd miejscowych planów zagospodarowania przestrzennego dopuszczających lokalizację elektrowni wiatrowych. W przypadku ustanowienia minimalnej odległości pomiędzy elektrownią wiatrową, a zabudową mieszkaniową na poziomie 700m, zaledwie 17,8% tych planów będzie możliwych do wykorzystania. W przypadku 500m procent ten wrośnie do 26,7%. Obszary objęte planami miejscowymi są przynajmniej częściowo przygotowane pod realizację inwestycji tj. mają wykonane badania środowiskowe, przeprowadzone konsultacje społeczne, a właściciele nieruchomości podpisali umowy dzierżawy. Inwestorzy mają często nawet warunki przyłączenia do sieci. Proces inwestycyjny lokalizacji elektrowni wiatrowych trwa od pięciu do siedmiu lat. Wykorzystanie obowiązujących planów miejscowych znacznie przyśpieszyłoby powstanie nowych elektrowni wiatrowych w Pomorskiem, które ma jedne z lepszych warunków dla rozwoju tego typu inwestycji w kraju.

Przy odległości 700 m nie tylko trudniej będzie wykorzystać obowiązujące miejscowe plany zagospodarowania przestrzennego, ale również realizować nowe projekty. W wielu polskich gminach mamy rozproszoną zabudowę. Dodatkowo województwo pomorskie jest bogate w różnego rodzaju formy ochrony przyrody, które wykluczają lokalizację tego typu inwestycji. Pomorskie odznacza się także dużym udziałem lasów w strukturze użytkowania gruntów, a inwestycje wiatrowe są lokalizowane w Polsce poza takimi terenami. W wielu gminach w województwie potencjał do rozwoju tego typu inwestycji może zmniejszyć się nawet o ponad 50%. Nowoczesne turbiny wiatrowe potrzebują dużej przestrzeni tak, aby nie wpływały wzajemnie na swoją produktywność. Należy się spodziewać, że inwestorzy będą szukali obszarów uporządkowanych pod kątem planistycznym, zlokalizowanych poza formami ochrony przyrody, gdzie nowa zabudowa rozwija się w sposób zwarty i występują duże, niezabudowane kompleksy gruntów rolnych, najlepiej niższych klas. Niezmiennie duże znaczenie będzie miała odległość do istniejącej infrastruktury energetycznej i warunki przyłączenia do sieci, które dzisiaj są na wagę złota. Bardzo duże znaczenie będzie miała przychylność władz gminy i akceptacja lokalnej społeczności, ponieważ projektodawca położył większy nacisk na partycypacje społeczną.

Mikołaj Gumulski
koordynator kampanii klimatycznych z Greenpeace Polska

Nowelizacja ustawy 10H to rozwiązanie absolutnie niewystarczające i tylko w minimalnym stopniu naprawia problem stworzony przez Prawo i Sprawiedliwość w 2016 roku. Ustawa odległościowa praktycznie wstrzymała rozwój energetyki wiatrowej na lądzie, opóźniając uniezależnianie się Polski od węgla i gazu. Była szansa, by naprawić ten kosztowny błąd, ale niestety ustawa, którą dzisiaj podpisał prezydent, została w międzyczasie popsuta przez Marka Suskiego i innych posłów, głównie koalicji rządzącej. Podpisana przez prezydenta ustawa nie pozwala w pełni rozwinąć potencjału energetyki wiatrowej i korzystać z dobrodziejstw taniej i bezpiecznej energetyki opartej na źródłach odnawialnych. Odczują to zarówno mieszkańcy i mieszkanki Polski, jak i gospodarka. Oczekujemy, że sejm jak najszybciej wprowadzi poprawki do ustawy i naprawdę zliberalizuje przepisy dotyczące minimalnej odległości elektrowni wiatrowych od zabudowań.

U naszych zachodnich sąsiadów

Elektrownie wiatrowe należą do tzw. uprzywilejowanych projektów, co oznacza, że można je wznosić w dowolnym miejscu w obszarze zewnętrznym, o ile nie sprzeciwia się temu inny interes publiczny i zapewnione jest połączenie z publiczną siecią dróg oraz z siecią energetyczną. Jeśli w ramach regionalnego lub miejskiego planowania przestrzennego udostępniona zostanie "znaczna" przestrzeń dla energii wiatrowej, wówczas turbiny wiatrowe mogą być stawiane tylko na tych obszarach. W Saksonii regionalne stowarzyszenia planistyczne kontrolują wyznaczanie obszarów pod produkcję energii wiatrowej. Wówczas turbiny wiatrowe mogą być budowane tylko w obrębie wyznaczonych obszarów. Każda turbina musi być zatwierdzona zgodnie z federalną ustawą o kontroli emisji. Bada się np. ochronę gatunków, emisję hałasu czy migotanie cieni.

W ubiegłym roku w Niemczech i Saksonii nastąpiły obszerne zmiany prawne. Ustawa o wymaganiach dotyczących powierzchni pod elektrownie wiatrowe określa teraz, ile powierzchni każdy kraj

związkowy musi przeznaczyć na produkcję energii wiatrowej. W Saksonii, gdzie obecnie 0,2% powierzchni przeznaczono na wytwarzanie energii z wiatru, do końca 2027 roku ma to być 1,3%, a jeśli kraj związkowy nie sprosta wymogom dotyczącym powierzchni pod energię wiatrową, turbiny wiatrowe mogą być teoretycznie stawiane w dowolnym miejscu, a minimalne odległości wprowadzone przez poszczególne kraje związkowe (np. 1000 m w Saksonii lub 10H w Bawarii) nie będą obowiązywać. Mimo to nadal wymagane jest wcześniejsze uzyskanie pozwolenia.