Dariusz filar
Po pierwsze nie szkodzić
Dariusz filar
Po pierwsze nie szkodzić
Ekonomista, nauczyciel akademicki i pisarz w jednym – profesor Dariusz Filar to wiele historii zapisanych na kartach jednej powieści. Jak sam przyznaje, przez życie idzie po kilku „torach” jednocześnie, z niegasnącym zdziwieniem przyglądając się problemom współczesnego świata. A tych jest, jak wiadomo, niemało – polityka i historia tylko w ciągu ostatnich kilku lat dostarczyły obserwatorom materiał na wielotomowy polityczno-społeczny thriller. W wielowątkowej rozmowie z profesorem Dariuszem Filarem analizujemy m.in. jego bliskowschodnie, amerykańskie i europejskie rozdziały. Z ostrożną nadzieją na upragniony happy end.
W jednym z tekstów na pana temat przeczytałam ciekawe stwierdzenie. Podobno profesor Dariusz Filar od lat wiedzie „dwutorowe życie”. Jak to rozumieć? A może jest więcej tych „torów”?
Z perspektywy całego życia nie jest łatwo jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego jedne rzeczy potoczyły się tak, a inne inaczej. Ale domyślam się, że twórca przywołanego przez panią opisu miał na myśli ekonomię i literaturę, którymi zajmuję się równolegle. Bez cienia wątpliwości muszę jednak przyznać, że pierwsza była literatura, o pisaniu marzyłem już jako nastolatek. Czytałem wszystko, co mi wtedy wpadło w ręce, czasami nawet kilka książek tygodniowo.
W czym zaczytywał się pan w tamtym czasie?
Naprawdę czytałem bardzo dużo, różnych autorów, ale moim pierwszym idolem był Ernest Hemingway. Ogromnie go podziwiałem.
Coś podobnego. Fizycznie nawet trochę go pan przypomina!
Dziękuję bardzo, to był bardzo przystojny mężczyzna (śmiech). Jako nastolatek zacząłem pisać pierwsze opowiadania, wysyłałem je w różne miejsca, nie bardzo wierząc, że coś z tego może być. Po pierwszym roku studiów wyjechałem na praktykę do Niemiec i kiedy wróciłem, zastałem na biurku list od redaktora naczelnego „Młodego Technika”, Zbigniewa Przyrowskiego. Poinformował mnie, że chce opublikować moje opowiadanie. Wysyłając swój tekst kompletnie nie wierzyłem w to, że ktoś może się nim „na poważnie” zainteresować. Pani nie może pamiętać tamtych czasów, ale w latach 60-tych „Młody Technik” był bardzo specyficznym czasopismem. Z jednej strony pisali dużo o nowych technologiach, z drugiej – drukowali właśnie opowiadania science-fiction.
Tak, do tego czasopisma pisał np. Stanisław Lem.
Nie tylko. Był też Konrad Fiałkowski, był Janusz A. Zajdel, generalnie pierwsze gwiazdy gatunku. Redaktor Przyrowski był pasjonatem literatury fantastycznej i w końcu zaproponował mi dłuższą współpracę. W 1975 roku z kolei zwróciła się do mnie Nasza Księgarnia. Śledzili moje poczynania w „Młodym Techniku”, chcieli porozmawiać ze mną o książce. I tak w 1976 roku ukazała się moja „Czaszka Olbrzyma”.
Ale jednocześnie zdecydował się pan na studia ekonomiczne.
Sopot był wtedy jednym z dwóch miejsc w Polsce, gdzie można było studiować handel zagraniczny. A te studia dawały możliwość kontaktu ze światem, i to nie tylko tym zza wschodniej granicy. I to była moja główna motywacja przy wyborze kierunku studiów – choć na chwilę wyrwać się z więzienia, jakim bez wątpienia był PRL.
Korzystał pan z tej możliwości?
Tak, wyjeżdżałem z AiSEC (pozarządowa organizacja zrzeszająca studentów – przyp. red.), oni bardzo ułatwiali swoim podopiecznym wyjazdy zagraniczne na różne staże, praktyki.
I co pan czuł, kiedy pan wyjeżdżał na mityczny zachód?
To były podróże do innej rzeczywistości. Świat rzeczywiście bardzo mi się wtedy otworzył, ogromnie się z tego cieszyłem. Ale po studiach zacząłem pracę na uczelni, musiałem napisać doktorat, założyłem rodzinę i, siłą rzeczy, czasu na literaturę było coraz mniej. I tak to zaczęło iść, właśnie „dwutorowo”. Ostatnio u Flauberta znalazłem takie zdanie, że „dobrze można robić tylko jedną rzecz w życiu” - może dlatego nie zostałem ani wybitnym pisarzem, ani ekonomistą.
Przesadna skromność.
Proszę pani, ja jestem realistą, mam bardzo wysoko zawieszoną poprzeczkę wobec samego siebie (śmiech).
To ile jest w pana życiu prawdziwych pasji? Ekonomia i literatura to są szerokie dziedziny, potrafią pochłonąć bez reszty, każda z nich osobno…
Cóż, literaturą żyłem od zawsze, ale to nie była działka dająca możliwości utrzymania rodziny. A pewne rzeczy rozwinęły się w moim życiu naturalnie, czasami trochę przez przypadek. Tak było na przykład z polityką. Bo na pewnych ludzi trafiamy w życiu z czystego przypadku. Tak się złożyło, że moim kolegą z uczelni był Janusz Lewandowski, kolega Donalda Tuska, razem z Wojciechem Dudą zakładali w latach 80-tych podziemny „Przegląd Polityczny”. A że ja zawsze byłem zafascynowany liberalizmem jako ideą, jakoś tak wyszło, że wtedy pojawiła się w moim życiu kolejna ścieżka. Więc może rzeczywiście jest więcej tych „torów”…
„Szklanki żydowskiej krwi”, powieść pana autorstwa, przeczytałam z zaciekawieniem, ale przyznaję, że z zakończeniem mam problem. Bardzo…filmowe!
Takie mi wyszło.
To znaczy, że jest pan optymistą.
Chyba tak.
Ile Dariusza Filara jest w głównym bohaterze tej książki?
Skłamałbym mówiąc, że nie ma go tam w ogóle. Całkowicie nie da się uciec od biografii. Postać powieściowego dziadka to prawie 1 do 1 mój dziadek, właściwie zmieniłem tylko kilka drobnych elementów. Cała ścieżka wojskowa postaci jest zbudowana na podstawie karty mojego dziadka z archiwum wojskowego. Natomiast jego ścieżka religijna była mniej zawiła i malownicza. Mój bohater zmienia wyznanie dwukrotnie, krąży między judaizmem, wiarą grekokatolicką i wreszcie katolicyzmem. Droga mojego dziadka była krótsza…
Czy pan odkrywał przeszłość swojej rodziny w taki sam sposób jak bohater „Szklanek…” , tzn. spisując wspomnienia odchodzącego dziadka?
Ja tę przeszłość dość dobrze znałem. Tak się złożyło, że od początku studiów mieszkałem u moich dziadków, tu w Gdyni. Gdynia jako taka, wprost wymieniona z nazwy, zresztą nie pojawia się na kartach mojej powieści, a był to z mojej strony świadomy zabieg – dla bohaterów to miało być miejsce magiczne, jakaś mityczna ziemia obiecana. Ale wszyscy czytelnicy, z którymi rozmawiałem, od razu domyślali się, że właśnie o Gdynię chodzi. Główny bohater to jednak nie ja - mam przyjaciela, na którym wzorowałem tę postać.
Makeup: Aleksandra Jarystow Studio Luks Sfera