Trzy miliony ton amunicji

Instytut Budowy Okrętów Politechniki Gdańskiej
Musimy udowodnić, że nie zniszczymy środowiska naturalnego i nie narazimy osób zaangażowanych w realizację projektu. Gdy udowodnimy, że jesteśmy w stanie to zrobić, musi zapaść decyzja polityczna i dalszy etap tj. budowa systemu przemysłowego, który będzie kosztował pół miliarda dolarów – mówi dr hab., inż. Lech Rowiński i prof. PG z Instytutu Budowy Okrętów Politechniki Gdańskiej.

Magdalena Szymańska: Opracował pan projekt naukowy, którego celem jest oczyszczenie Bałtyku z zagrażających ekosystemowi min z czasów drugiej wojny światowej. To nowa tematyka, czy zgłębiana od lat?

Prof. Lech Rowiński: Zajmuję się techniką podwodną i spotykam się z tym tematem od blisko pięćdziesięciu lat. Od kiedy jestem tego świadom, zawsze było tak, że temat wzbudzał ekscytację, następnie na jakąś dekadę przycichał, a potem znów się pojawiał, bo ktoś rzucił hasło, że trzeba wydobywać. Nie wiadomo, co jest trudniejsze, utylizowanie czy wydobywanie, które odbywa się pod wodą i do tego potrzeba sprzętu. Zajmuję się opracowaniem sprzętu pracującego pod wodą. Zacząłem nawet opracować pomysły na ten sprzęt.

Ostatnio miał pan okazję zaprezentować temat szerszemu gronu odbiorców.

Napisałem artykuł poświęcony temu zagadnieniu, który opublikowano w czasopiśmie „Polish Maritime Research” i zaprezentowałem go na konferencji Underwater Defense Technology w Londynie. Starałem się pod koniec ubiegłego roku zrobić kalkulację i wystąpić o dofinasowanie projektu. Projekt, który miałby realny sens, powinien obejmować wydobycie. Wyszła przerażająca suma minimum 60 milionów złotych. W tym zawiera się projekt badawczy, opracowanie technologii i sprzętu.

Czyli jest to koszt projektu badawczego i samego przygotowania się do wydobycia tych materiałów?

Tak, ale tylko wstępnych badań technologii wydobycia. Potem zacząłem się zastanawiać, co zrobić dalej, żeby to miało sens społeczno-ekonomiczny. Bo sprawdzenie tego, czy sprzęt działa to jedna sprawa, a my przecież chcemy te miny wydobyć. Na podstawie dostępnych danych skalkulowałem, że to będzie kosztowało 20 miliardów dolarów. I to nie jest błąd, ale realistyczna kwota. Amerykanie, korzystając z lądowej instalacji do utylizacji materiałów wybuchowych ustalili, że unieszkodliwienie 1000 ton gazu kosztuje miliard dolarów. Ten koszt poznali, bo zniszczyli odpowiednią ilość amunicji i zapłacili średnio miliard dolarów za tysiąc ton gazów bojowych. Skoro koło Bornholmu leży 10 tysięcy ton gazu, jego utylizacja będzie kosztowała nie mniej niż 10 miliardów dolarów. Ale ponieważ musimy go wydobyć, pracując na morzu, powstaną dodatkowe koszty.

Amerykanie pracowali w innych warunkach.

Amerykanie mieli materiał do utylizacji m.in. w magazynach w miejscowości Pueblo. Przywozili go do fabryki, którą postawili obok magazynów i tam rozmontowywali. W Pueblo Chemical Depot zniszczyli milion sztuk amunicji kosztem czterech miliardów dolarów. Pracowało przy tym 1200 osób w warunkach szczególnych. Przez 20 lat w całym kraju (USA) zniszczono w sumie 30 tysięcy ton bojowych środków chemicznych. Z tego wyszło, ile to kosztuje. Jeżeli dodamy do tego warunki na morzu, walkę z czasem, bo materiały korodują, a także to, że że ładunek leży na dnie i musimy go wydobyć, tak aby nie doprowadzić do skażenia, to te wyzwania rodzą dodatkowe koszty. Aż 200 osób spośród 1200 zatrudnionych w Pueblo pracowało w laboratorium pomiarów dozymetrycznych, badając bezpieczeństwo procesu, czy gaz gdzieś się nie wydziela. Ich instalacja mogłaby przerobić 700 pocisków na dzień, ale przerabiała 200, bo minimalizowano zagrożenie. Na kilkuset kilometrach kwadratowych były umiejscowione małe bunkry, ładunki były odbierane z bunkra wózkiem widłowym, badano czy pocisk jest szczelny, ładowano go do samochodu i zawożono do fabryki. Natomiast my mamy na dnie morza ładunki w stanie rozkładu.

Czy są podobnej instalacje utylizacyjne w Europie?

Są, ale znacznie mniejsza. Takie zakłady funkcjonują w Niemczech, czy w Danii i Belgii, ale to nie jest wydajność, której potrzebujemy, bo mogą przetwarzać zaledwie 10 ton środków chemicznych na rok. Poza tym transport amunicji gazowej na ląd jest bardzo niebezpieczny, kosztowny i w rezultacie nieuzasadniony

Czyli musimy zbudować nową instalację?

W zasadzie trzeba zbudować wszystko od zera. Jeżeli Amerykanie nie mają, co zrobić ze swoją instalacją, teoretycznie można by ją kupić, postawić na statku i użyć tego jeszcze raz. Nie wiadomo jednak, czy opłaca się ją transportować. Pewnie jest już zużyta i zanieczyszczona. Oni muszą ją zniszczyć według zasad utylizacji środków chemicznych. Zapewne można się do nich zwrócić o udostępnienie projektów.

Lech Rowiński

prof. Instytutu Budowy Okrętów Politechniki Gdańskiej

Zasadnicze parametry projektu

Dla wydobycia i zniszczenia znaczącej ilości 50 000 ton amunicji (10 000 ton gazu), z najbardziej niebezpiecznych składowisk europejskich potrzebny jest realistyczny czas od 20 do 40 lat.

Bezpieczna neutralizacja niewybuchów, broni chemicznej i bojowych środków chemicznych zatopionych w morzu wymaga opracowania odpowiednich technologii, sprzętu i procedur. (koszt etapu B+R 600 mln EUR)

Szacunkowy koszt realizacji całego projektu „oczyszczania” wyniesie od 10 do 20 miliardów EUR

Podjęcie tematu wymaga jednoznacznej decyzji politycznej dotyczącej finansowania w całym procesie realizacji.

A jaka jest u nas historia i skala problemu?

Praktycznie wszystkie ładunki broni chemicznej zrzucono do Bałtyku w 1947 roku. Profesor Jacek Bełdowski z Instytutu Ocenologii Polskiej Akademii Nauk jest zdania, że trzeba wszystko dopiero zinwentaryzować. W toku wyjazdów badawczych stwierdzono, że ładunki się już rozkładają. Rosjanie w latach 90. prognozowali czas rozkładu na 50 lat. Według profesora Bełdowskiego to jest mniej - 35 lat. Wiemy, że już korodują największe elementy. Jest zdjęcie bomby lotniczej, która przybrała postać bryły gazu musztardowego. No, a tych bomb lotniczych jest 100 tysięcy. W znanych lokalizacjach jest półtora miliona ton amunicji, ale prawdopodobnie jest tego dwa razy więcej. Czyli trzy miliony ton różnego rodzaju amunicji.

Bardzo duża skala.

I dotyczy nie tylko amunicji chemicznej. Marynarze, dla których robimy pojazdy podwodne do niszczenia min morskich, pływają do Estonii, Łotwy na manewry poszukiwania i niszczenia min, ponieważ tam zalega jeszcze 20 tysięcy min z drugiej wojny światowej.

Kiedyś jak chciało się zniszczyć minę, to wysyłało się nurka, który kładł ładunek, by następnie go zdetonować. Nasze pojazdy tam pływają i w ramach corocznych manewrów niszczy się 10 min w sposób tradycyjny. Gdyby jednak chcieć w ten sposób wyczyścić morze z 20 tysięcy min, to na przestrzeni kilkuset kilometrów kwadratowych byłoby martwe.

Czyli amunicję gazową i konwencjonalną należy wydobyć w stanie nienaruszonym?

Ładunki chemiczne składają się z różnych elementów, a w środku są wypełnione gazem. Amerykanie w Pueblo demontowali ładunek wybuchowy, a gaz bojowy wypłukiwali gorącą wodą. On się w tej wodzie sam rozkłada, jednak to trwa miesiąc. Fabryka w Pueblo składała się z miejsca płukania i z instalacji do czyszczenia wody i gazu. Stoją tam dziesiątki zbiorników po kilka tysięcy metrów sześciennych. Wyczyszczona woda wraca do obiegu. Jeżeli jednak pocisku nie da się rozkręcić, należy ją zniszczyć inną metodą – włożyć do komory, podgrzać do temperatury 600 stopni aż wybuchnie i ponownie jest problem z czyszczeniem i wody i powietrza. Taka instalacja nie istnieje nigdzie indziej. Żeby nie popełniać błędów, warto pojechać do USA i poprosić projektantów o konsultację, zaprosić do udziału w projekcie

Rozumiem, że mówimy o skali przedsięwzięcia szacowanego na dziesiątki lat.

Tak, opracowałem harmonogram projektu na ponad 30 lat. Dziesięć lat zajmie opracowanie sprzętu i technologii. Zaprojektować można wszystko, a jak to popłynie w morze, w miejsce, gdzie jest ta amunicja, okaże się, czy sprzęt działa zgodnie z założeniami. Musimy udowodnić, że nie zniszczymy środowiska naturalnego i nie narazimy osób zaangażowanych w realizację projektu. Gdy udowodnimy, że jesteśmy w stanie to zrobić, musi zapaść decyzja polityczna i dalszy etap tj. budowa systemu przemysłowego, który będzie kosztował pół miliarda dolarów. To będzie zdalnie sterowana fabryka np. na platformie samo-podnośnej, czyli takiej jakie teraz wykorzystuje się do stawiania wiatraków.

Jak widzi pan inicjację projektu?

Trzeba, zbudować konsorcjum przemysłowców z kilkudziesięciu branż. Rozmawiałem z prezesem stoczni CRIST S.A. który poddał myśl, że oni wyprodukowali platformę do stawiania autostrady wokół wyspy Reunion na Oceanie Indyjskim. Tam chcieli zbudować autostradę, ale na wyspie nie było miejsca, więc zbudowali ją na morzu. CRIST zbudował platformę do budowy tej autostrady. To jest platforma samo-podnośna na 8 nogach, które mają ponad 40 m wysokości. Jednak, aby jej użyć, trzeba ją przebudować, bo służyła do innej funkcji. Szacuję, że trzeba zatrudnić 2 tys. osób. Na gotowej platformie trzeba zaprojektować instalację do niszczenia amunicji oraz czyszczenia wody i powietrza. Jesteśmy w kontakcie z firmą Jakusz w Kościerzynie, która od lat produkuje komory do przewożenia ładunków wybuchowych. Trzeba również pozyskać systemy sterowania. Dla uruchomienia tematu trzeba mieć konsorcjantów krajowych, a oprócz tego co najmniej dwóch konsorcjantów z innych krajów Unii Europejskiej. Szukam konsorcjantów w Danii. Na kolejnym etapie chciałbym się zwrócić do rządu bornholmskiego na którego terenie zrzucono największe ilości amunicji gazowej. Po zorganizowaniu konsorcjum wystąpimy o otwarcie tematu do Europejskiego Funduszu Obronnego.

Ile to może kosztować?

Przyjmuje się, że koszt projektu to 3% standardowej inwestycji. Jak inwestycja jest skomplikowana, to koszt projektu wynosi 7% inwestycji dlatego koszt badań oszacowałem na 600 mln EUR. Nikt tego nie jest w stanie policzyć dokładnie, bo nie wiadomo co będzie trzeba robić. Dopiero jak pojedziemy w ramach badań praktycznych na morze to stwierdzimy, jakie są warunki działania sprzętu. Zakładam, że trzeba to będzie wielokrotnie modyfikować. Oceniam, że tzw. proces badań i rozwoju można zrealizować w ciągu 10 lat. Po opracowaniu technologii wydobycia i niszczenia amunicji przez dwa lata zbudujemy pierwszy system przemysłowy działający na skale przemysłową. Liczba systemów zależy od decyzji, na ile lat planujemy przedsięwzięcie oczyszczenia dna Bałtyku. Jak chcemy szybciej, to musimy zbudować kilka takich systemów.

Czyli największym wyzwaniem jest innowacyjność oraz koszt.

Albo zostawiamy te miny albo rozminowujemy powolutku, ale to zajmie 300 lat. Albo wykładamy pieniądze, budujemy sprzęt i posyłamy go na zatopioną amunicję i pola minowe.

Te maszyny musiałyby mieć zdolność namierzania amunicji i min, których nie widać. To na pewno nie będzie jedna maszyna, tylko tak jak w fabryce, potrzeba kilku stanowisk, które wykonują różne czynności. Opracować trzeba kilka typów pojazdów. Podobnie z wydobyciem. Istotne jest to, że nie można wzburzyć osadów, bo jak wzburzymy to wszystko wokół będzie zanieczyszczone.