Współczesny feminizm, a życie zawodowe, konfrontacja czy współpraca, walka o równość czy o przywileje, parytety w biznesie i polityce to tylko niektóre tematy podjęte podczas debaty będącej kulminacyjnym punktem wieczoru zorganizowanego przez MS Group, wydawcę Prestiżu i Biznes Prestiżu. Przywództwo kobiet to liczne wyzwania, ale i zrozumienie, że tylko różnorodność i egalitaryzm gwarantują właściwy kierunek.

Do dyskusji na temat przywództwa kobiet zaproszone zostały wyjątkowe panie, które przeszły długą drogę zawodową, często wbrew wszystkiemu, ale zawsze w zgodzie ze sobą. Podczas debaty przeplatały się perspektywy: samorządowa, medyczna, kulturalna i biznesowa, ujawniając pewne różnice, ale i sporo podobieństw, a przede wszystkim kobiece doświadczenie. Przebojowość, ambicja, otwartość i pewność siebie to zdecydowanie wspólne mianowniki rozmówczyń.

Wyzwania w damsko-męskim świecie

Doświadczenie zawodowe panelistek zahaczało o różne przeszkody, zwłaszcza w początkowych fazach. Nie obyło się bez gombrowiczowskiego upupiania, protekcjonalnego mansplainingu, a nawet napaści, która zmieniła kierunek kariery.

- Skończyłam prawo i założenie było takie, że zostanę prawnikiem i będę robiła karierę. Zostałam aplikantką w prokuraturze w Olsztynie, gdzie pewnego dnia mój przełożony w pustym budynku sądu rzucił się na mnie. Na szczęście na miejscu był portier, ale to wydarzenie zmieniło kierunek mojej kariery. Porzuciłam marzenia o aplikacji prokuratorskiej i po prostu więcej nie poszłam do prokuratury, zostałam skreślona z listy, a moja droga została skierowana do biznesu – opowiedziała Jolanta Szydłowska, prezeska Gdańskiej Fundacji Kształcenia Menedżerów.

To nie jedyny przykład, gdy zetknięcie z męską perspektywą doprowadziło do chęci samodzielnego tworzenia innej rzeczywistości.

- Po skończeniu studiów medycznych poszłam z chęcią do pracy, ale byłam wtedy w ciąży i mojemu pracodawcy powiedziałam, że właśnie tak jest. On na mnie popatrzył z politowaniem i powiedział „Dziewczynko wróć potem.” I wtedy pomyślałam, że to nie do końca jest świat, w którym chciałabym być, że wolałabym go tworzyć. I tak oprócz tego, że zaczęłam być lekarzem, pomyślałam o biznesie i o tworzeniu miejsca dla kobiet i z kobietami i tak jest do dziś – wspominała Dorota Białobrzeska-Łukaszuk, założycielka i prezeska sieci klinik Invicta.

Wyzwania kobiet to też podbijanie obszarów zdominowanych przez mężczyzn – np. w przypadku urzędów to przekonywanie, że nie muszą zajmować się tylko edukacją, kulturą i pomocą społeczną. A to wszystko przy obciążeniu opieką nad dziećmi z biegiem lat płynnie przechodzącą w zajmowanie się starzejącymi się i chorującymi rodzicami.

Szefowa kobieta, a szef mężczyzna

Zdaniem panelistek męskie i damskie style zarządzania różnią się od siebie i dlatego najlepiej sprawdzają się zespoły mieszane, które się uzupełniają.

- Różnimy się na pewno, ale ważne jest, żeby od siebie czerpać. Mężczyźni zarządzają bardziej transakcyjnie, kobiety – transformacyjnie i ja się tej transakcyjności uczyłam, bo zauważyłam, że ona jest po prostu potrzebna, że nie można być tylko tą matką, opiekunką, która widzi drugiego człowieka. Pierwiastek męskiego zarządzania jest nam kobietom niezbędny – stwierdziła Dorota Białobrzeska-Łukaszuk. - Warto brać to, co można w swoje ręce, żeby nie czekać, nie oglądać się, być odważną, pozbyć się tego syndromu oszustki, bo my potrafimy tak samo jak mężczyźni, a że inaczej zarządzamy i istniejemy w tym świecie, to cudne.

Samo bycie liderem wykracza poza płeć, bo dotyczy pewnych umiejętności i predyspozycji.

- Po pierwsze, żeby być liderką czy liderem, potrzeba cech liderskich, a to nie jest związane z płcią. Natomiast kobiety mają większy szacunek dla czasu, bo mamy go po prostu mniej i musimy więcej rzeczy zrobić. Mój mąż się ze mnie śmieje, że kobiety mają, taką dodatkową miarę czasu, która się nazywa międzyczas – wspomniała Magdalena Czarzyńska-Jachim.

To zdecydowanie nie płeć definiuje dobrego szefa, natomiast szefowie mężczyźni często otaczają się podwładnymi kobietami, czerpiąc z ich pracy.

- W kulturze jest trochę inaczej, w teatrze jest duża hierarchiczność, to w teatrze wybuchła afera #metoo w Polsce. To branża, w której jest cielesność, dotykanie, rozbieranie, dużo emocji, ekstrawertyzm… Natomiast w całej mojej karierze miałam i fantastycznych szefów i beznadziejne szefowe – podsumowała Agata Grenda, dyrektorka Gdańskiego Teatru Szekspirowskiego. – Zauważyłam, że najlepsi szefowie-mężczyźni, z którymi pracowałam, pod sobą na wysokich stanowiskach mieli głównie kobiety. To jest bardzo smutne, bo one często zostają na tych pozycjach i nie awansują.

Płeć w relacjach z podwładnymi

Na etapie zatrudnienia płeć nie odgrywa dla liderów roli, natomiast zarówno urzędy jak i kliniki leczenia niepłodności są dość sfeminizowane. Pierwsze ze względu na gorsze wynagrodzenie, a drugie w związku z konkretną dziedziną.

- Zupełnie nie zwracam uwagi na płeć, chyba że zatrudniam w castingu do sztuki. Bardzo lubię pracować i z mężczyznami i z kobietami, w teatrze wszyscy jesteśmy na ty, mamy spłaszczoną strukturę. Ludzie wiedzą, że można się ze mną kłócić i nie zgadzać i nie wyobrażam sobie tego inaczej. Bardzo lubię się konsultować, a przy podejmowaniu decyzji ważne jest zapytać każdego, co o tym myśli, ponieważ moim produktem jest emocja widza, ja sprzedaję dobry czas w teatrze – stwierdziła Agata Grenda.

Współczesny feminizm zrodził liczne wątpliwości co do sposobu traktowania kobiet i, o ile całowanie w rękę bezproblemowo odeszło w niepamięć, o tyle kwestie przepuszczania w drzwiach, pomagania w niesieniu czegoś, ściąganiu płaszcza nie są już takie oczywiste.

- Kiedy potrzebuję pomocy, to ja o tę pomoc proszę. Często jest tak, że koledzy oferują ją, bo, patrząc na mnie widzą kobietę w określonym wieku, z różnymi dolegliwościami i ja tę pomoc przyjmuję, bo jest mi potrzebna. Kobiety też oferują pomoc. Natomiast jestem za tym, żeby panie nie ofukiwały mężczyzn, a potrafiły po prostu powiedzieć, że same sobie poradzą – stwierdziła Jolanta Szydłowska. - Ja wiem, że dla mężczyzn ta sytuacja jest trudna, bo nagle kobiety się pozmieniały i to już nie tyle kwestia generacji - okazuje się, że każda kobieta ma inne życzenie. Myślę, że na gruncie prywatnym można być odważnym i próbować, a w relacjach służbowych – zapamiętywać te sygnały.

Słowem pomagać należy wtedy, kiedy ktoś tego potrzebuje, a najważniejsze to pytać.

- Moim doświadczeniem jest to, że byłam i konsulką i dyrektorką i… zawsze panią Agatką. Na spotkaniach był pan dyrektor, pan konsul, pan ambasador i pani Agatka. Kiedy w jednej z takich sytuacji zaczęłam mówić „panie Michałku”, to mój rozmówca się w trzy sekundy ogarnął. Polecam – radziła Agata Grenda.

Równość płci

Równość to uwzględnienie różnić między płciami i wzięcie ich pod uwagę przy projektowaniu udogodnień, infrastruktury czy różnego rodzaju rozwiązań.

- Świetnie o tym mówi musical 1989, który pokazuje historię kobiet - połowy Solidarności, tych mitycznych 10 milionów, która nie rości sobie praw, by komuś urządzać życie. Służyłyśmy, walczyłyśmy i nikt nas nie widział. W pewnym momencie pojawia się Danuta Wałęsowa, odbiera Nobla i wygłasza mowę, której nigdy nie wygłosiła, mówiąc „stoję przed państwem i odbieram nagrodę, którą mojemu mężowi przyznali wasi mężowie” – opowiadała Agata Grenda.

Równość to także sposób nazywania funkcji zawodowych kobiet i odróżnienie ich od męskich.

- Ja jestem w tej grupie, która bardzo walczy o feminatywy, bo tu wszystko zależy od edukacji. Moja córka, mając lat 8, zadała mi pytanie, które uznałam za swój wychowawczy sukces: „mamo, kto jest teraz w Polsce premierką?”. Dla niej to było normalne, także językowo, bo w domu używamy feminatywów i świat jest przez to piękniejszy - wspomniała Agata Grenda. - Ja jestem polonistką i nie mam z tym najmniejszego problemu. Nie jestem dyrektorem, a dyrektorką. Nie bójmy się końcówek, one nie brzmią śmiesznie, one brzmią śmiesznie tylko dlatego, że nam kobietom to wmówiono.

Zmiany te powinny zachodzić stopniowo, a z każdym pokoleniem staną się bardziej naturalne. Same urzędy to jedne z najbardziej skostniałych obszarów.

- W tak zwanym wykazie stanowisk w administracji publicznej na 517 z nich jest 12 żeńskich: sprzątaczka, sekretarka, prasowaczka, pielęgniarka… My nie mamy wyboru, a uważam, że powinien być wybór, jak kobieta chce być tytułowana. Ja prezydentką mogę być na wizytówce czy tabliczce, natomiast na oficjalnych dokumentach powinnam być prezydentem – przyznała Magdalena Czarzyńska-Jachim. - Jestem za tym, żeby to zmienić, bo to kształtuje też myślenie o tym, kim mogę być w przyszłości, jeżeli jestem małą dziewczynką. Słyszę, że mogę być prezydentką, dyrektorką, prezeską.

Aby to się stało, kobiety muszą brać udział na równi z mężczyznami w tworzeniu systemowych rozwiązań i urządzaniu tego świata.

- Ja uważam, że parytet to jest narzędzie a nie cel. Póki nie mamy odpowiedniej reprezentacji kobiet w ciałach, które decydują o urządzeniu naszego świata, to parytet musi być, bo inaczej po pierwsze będziemy czekać 150 lat albo więcej, żeby kobiety metodą ewolucyjną tam się znalazły. A po drugie to ma wpływ na myślenie ludzi, że jeżeli jest mało kobiet w polityce i w samorządach, na jakimkolwiek szczeblu i przychodzi do wyborów, to nie ma co głosować na kobiety, bo pewnie sobie nie radzą – stwierdziła Magdalena Czarzyńska-Jachim.

Jednostronny punkt widzenia?

Na koniec debaty głos zabrał profesor Maciej Śmietański, jeden z gości, który stwierdził, że dyskusja nie spełniała zasady równości, gdyż zabrakło w niej możliwości skonfrontowania się z postawionymi tezami.

- Tutaj, jak powiedziała pani prezydent, jeżeli ma być równość, to to wahadło ma się przegiąć w drugą stronę, więc nie będzie dyskusji. To jest jakiś absurd, to hydra, która wychodzi i podnosi głowę, jeżeli nie będziemy dyskutowali o tym, a mówili monologami, to jest hipokryzja. Jeżeli ktoś mówi, że mężczyźni nie zauważają nadciągającego kryzysu, nie potrafią się w nim znaleźć, a, jak już jest ten kryzys, to zdają sobie z niego sprawę dopiero, gdy im podmyje wodą buty, a mimo wszystko ich zatrudniamy, tych patolików, tych słabych ludzi, którzy nie potrafią mówić o konkretach, którzy przychodzą i się pysznią, to po co? – pytał Maciej Śmietański.

Panelistki miały okazję odpowiedzieć na te zarzuty.

- Jesteśmy tutaj jako zaproszone gościnie, panowie ustawili reguły, jak to spotkanie wygląda, a myśmy się do nich dostosowały, to znaczy odpowiedziałyśmy na pytania i panowie powiedzieli, że bardzo dziękują. Każda z nas jest szalenie otwarta na odpowiedź, natomiast mężczyźni nie zaproponowali takiej formuły – podsumowała Agata Grenda. – Fajnie, że pan dodał, że powiedział to mężczyznom, bo zabrzmiało to kompletnie inaczej, dobrze, że pan to wyjaśnił, dzięki.

Wymianę zdań próbowała załagodzić prezydentka Sopotu.

- W samorządach przez wiele lat wszystkie stanowiska zarządcze były zajmowane przez mężczyzn i to była pewna norma na ponad 300 miast. Jest natomiast jedno z nich, Kołobrzeg, gdzie zarząd stanowią same kobiety: prezydentka, dwie wiceprezydentki, panie skarbniczki, sekretarzyni, same kobiety, pięć. I wszyscy mówią: no anomalia. A jak jest 320 czy 350 miast, gdzie te pięć stanowisk zajmują mężczyźni, to nie jest anomalia? To o tym mówimy – podkreśliła Magdalena Czarzyńska-Jachim. - Ja też zrozumiałam, że pan nas atakuje, że nie chcemy rozmawiać, że stawiamy tezy nie do dyskusji. Naprawdę myślę, że mniej emocji, bo to my się stykamy z jakimiś tam podśmiechujkami. A dlaczego się spotykamy w gronie tylko kobiecym? Jak zatrudniam pracowników, to nie patrzę na płeć, ale, jeżeli chcę porozmawiać z kimś na moim stanowisku, to wybieram często kobiety, bo z nimi mogę porozmawiać o problemach, które nas dotyczą. A, jak to robimy w męskim gronie, to się często narażamy na śmiech.

Rozgorzała na koniec debaty dyskusja przeniosła się do kuluarów.