Quo Vadis. I co dalej?

Michał Stankiewicz
wtorek, Wrzesień 17, 2024 - 10:56
Rzemieślnik Światła

Swing i jazz, rock i pop, skąpo ubrane tancerki, żywcem wzięte z niemieckiego kabaretu lat 20. XX wieku, kuszące seksapilem postacie, barwne iluminacje i migające krzyże. I choć tego nie znajdziemy w oryginalnej wersji Quo Vadis Henryka Sienkiewicza to spektakl Teatru Muzycznego w Gdyni w reżyserii Wojciecha Kościelniaka w zaskakujący sposób oddaje ducha sienkiewiczowskiej powieści o prześladowaniach pierwszych chrześcijan. A jednocześnie pokazuje, że historia lubi się powtarzać.

Radosne pląsy co rusz przerywają salwy śmiechu. Słychać wesołą muzykę. Niektórzy tańczą, inni oddają się cielesnym uciechom. Co pewien czas ktoś wzniesie toast. Trwa kolejna szalona i upojna impreza u rzymskiego cesarza Nerona. Tym razem jednak nieco inna niż tradycyjne libacje i orgie jakie zwykł urządzać. Pomiędzy imprezowiczami stoją bowiem duże, metalowe krzyże przystrojone migającymi lampkami. Można by je nawet wziąć za element imprezowej scenografii, gdyby nie to, że na każdym widać ukrzyżowanego, cierpiącego chrześcijanina. Całości dopełnia widok rzymskiego Koloseum. Albo wnętrza berlińskiego kabaretu z lat 30. A może i jednego, i drugiego?

Pomiędzy Rzymem a Berlinem

To jedna z bardziej widowiskowych scen jakie zafundował widzom Wojciech Kościelniak, reżyser premierowego Quo Vadis w gdyńskim teatrze. I w pewnym sensie reprezentatywna – jeżeli chodzi o całość przedstawienia. Pokazuje różnorodność stylów i gatunków jakich użyto do inscenizacji tej dziejącej się w I wieku naszej ery akcji powieści. Dzięki temu Kościelniak uzyskał zamierzony efekt – ci co oczekują albo i obawiają się poważnej, natchnionej sztuki w duchu apologetyki, pełnej pauz i przedłużających się deklamacji wykonywanych przez upojonych brzmieniem własnego głosu aktorów mogą o tym zapomnieć. To dynamiczne, pełne emocji i zwrotów show pełną gębą. Z użyciem wielu narzędzi, technik i środków. Tak jak efektowna scena walki Ursusa z turem na arenie koloseum. Zamiast symboliki lub też kombinowania czym ją zastąpić, na scenę po prostu wjechał gigantyczny tur z buchającymi nozdrzami. Podobnie wspomniana już wcześniej scena z ukrzyżowaniem chrześcijan. Takich efektowych tricków jest więcej.

Główną scenografię stanowi duża, owalna, piętrowa konstrukcja z neonami w dolnej części. Dzięki obrotowej scenie stale się obraca. Raz udaje rzymskie Koloseum i jego trybuny, a raz wnętrze kabaretu z 20. i 30. lat XX wieku. To zróżnicowanie widoczne jest też w kostiumach. Są więc rzymskie, barwne szaty, ale i są epatujące seksem tancerki. To samo dotyczy muzyki, w której nie brakuje nawiązań do przedwojennego jazzu i swingu. 

Co ciekawe te dwa odległe światy (rzymski i niemiecki) świetnie do siebie pasują. Wszakże lata 20. XX wieku zmęczonej wojną Europie przyniosły powrót dekadencji. Ludzie chcieli odreagować, bawić się, za wszelką cenę. Do szaleństwa. A przecież starożytny Rzym i czasy Nerona to kwintesencja dekadencji. Łącznik jest więc jasny. Na marginesie warto wspomnieć, że inspiracja okresem międzywojennym to dzisiaj modny trend w rozrywce. Widać to po popularności serialu Babylon Berlin, którego akcja rozgrywa się właśnie w okresie międzywojennym czy też modnych w Niemczech imprezach z elektro swingiem, nawiązujących wprost do przedwojennych imprez. Reżyser, jak i zespół – autor muzyki (Mariusz Obijalski), scenografii (Mariusz Napierała), choreografii (Mateusz Pietrzak), czy też autorki kostiumów (Anna Adamek i Martyna Kander) wykorzystali więc modny trend.

Są też inne łączniki rzymsko – berlińskie. Marek Winnicjusz i Gajusz Petroniusz ubrani są w czarne mundury, które budzą skojarzenia z nazistowskimi. Ale i też z uniformami jakie często noszą tyrani i ich zmilitaryzowani podwładni w wielu dystopijnych filmach o futurystycznej dyktaturze. Podobnie wygląda Tygellinus, który ma pod sobą pretorian, jak i sami pretorianie, którzy mordowali i katowali na rozkaz Nerona każdego kto mu się naraził. Niczym niemieckie SS.

Oczywiście gama kostiumów jest znacznie większa. Członkowie i członkinie dworu cesarskiego mają barwne szaty, a najczęściej kuszą też swoimi wdziękami. Największą kusicielką jest atrakcyjna Poppea, druga żona Nerona, grana przez Karolinę Trębacz, a najbardziej zmienne w swoim wyglądzie są 3 Furie (Furia Niestrudzona, Katarzyna Kurdej, Furia Mścicielka, Renia Gosławska i Furia Zawistna, Sandra Brucheiser). Na drugim biegunie są ciemiężeni chrześcijanie, którzy wyglądają najbardziej szaro i bezbarwnie, co podkreśla ich uległość i pokorę, a jednocześnie brak przywiązania do ziemskiego życia i związanych z nim dóbr.

Od barwnego despoty do idealnej kobiety

Choć tak wielkie widowisko to efekt pracy wielu specjalistów i twórców to główny ciężar powodzenia (lub jego braku) spoczywa na aktorach. W gdyńskim Quo Vadis zdecydowanie najjaśniejszym punktem jest rola Nerona. Cesarz Rzymu był szaleńcem, sadystą, mordercą i matkobójcą. Spalił Rzym. A jednocześnie uważał się za boskiego poetę i śpiewaka. Tutaj powiedzmy wprost – wielobarwność, złożoność i szaleństwo tej postaci daje największe możliwości wykazania się kunsztem aktorskim. Co grający Nerona Marcin Słabowski świetnie wykorzystał. Dość wspomnieć, że Neron momentami budzi o wiele więcej radości i sympatii widzów niż pozytywni bohaterowie powieści. Szaleństwo i witalność Nerona wręcz przyćmiewają inne postaci. Z wyrazistych postaci na pewno trzeba wyróżnić Poppę graną przez Karolinę Trębacz, tak samo jak Chilona Chilonidesa granego przez Saszę Reznikowa. To złożona postać, po tym jak jego zdrada spowodowała śmierć chrześcijan przechodzi duchową przemianę, nawraca się i zyskuje odkupienie. Przemianę przechodzi też Marek Winnicjusz grany przez Jakuba Brucheisera. Rzymski żołnierz, zabijający dotąd bez skrupułów staje się wyznawcą Chrystusa. Z kolei jego wuj Gajusz Petroniusz choć nie przyjmuje oficjalnie nowej wiary to także dokonuje przewartościowania swojego życia. Z tą rolą świetnie sobie poradził Marek Nędza. Na uwagę zasługują też role Akte (Karolina Merda) i Eunice (Adrianna Kos). Pierwsza to była kochanka Nerona, postać, która otoczyła opieką Ligię, a druga to ukochana Petroniusza, jego dawna niewolnica. Słabiej, a w zasadzie mniej wyraziście na ich tle wypadła Ligia (Julia Duchniewicz). Tutaj jednak warto zadać sobie pytanie – jak duży wpływ na wyrazistość tej postaci może mieć aktorka, gdy sam Sienkiewicz stworzył ją jako ideał. A postaci piękne, gładkie, idealne w wyglądzie jak i swojej postawie, zachowaniu są najczęściej… nudne. To jak częste porównanie Skrzetuskiego i Kmicica z Trylogii Sienkiewicza. Chyba wszyscy woleli hultaja, człowieka z krwi i kości jakim był Kmicic niż cnotliwego i wspaniałego Skrzetuskiego. A teraz przypomnijcie sobie Ligię graną przez Magdalenę Mielcarz w ekranizacji Quo Vadis z 2001 roku autorstwa Jerzego Kawalerowicza. Wyglądała zjawiskowo. I to by było na tyle. Kawalerowicz wybierając piękną modelkę, a nie wyrazistą aktorkę być może uznał, że nie ma tutaj o co walczyć. Wystarczy uroda. Stąd przed Julią Duchniewicz zdecydowanie najtrudniejsze zadanie.

W poszukiwaniu lepszego brzmienia

Długość spektaklu może początkowo przerazić. 3 godziny i 40 minut? Spokojnie. I choć pierwsza część rozwijała się raczej nieśpiesznie to w drugiej ilość bodźców, zmian, emocji, dynamika nie pozwoliły już odetchnąć ani na chwilę. Minusy? Standardowym wyzwaniem - jak na teatry muzyczne i chyba wszystkie opery – było zrozumienie słów. Na to jednak wpływa nie tylko dykcja artystów, ale złożoność spektaklu, akustyka i zastosowana technika. Na szczęście można było się posiłkować angielskim tłumaczeniem jakie pokazywało się na ekranie umieszczonym wysoko nad widownią. Inna sprawą są umiejętności wokalne artystów. Nie obyło się bez kilku błędów intonacyjnych. Na szczęście były to sporadyczne wpadki, które nie zmieniają całościowej oceny.

Inne wyzwanie – jak jakość dźwięku – nie jest już związane z zespołem artystycznym. W świecie stale postępującej technologii, coraz lepszych obiektów budowanych do koncertów, coraz lepszych systemów nagłośnieniowych oczekiwania co do jakości dźwięku, szczególnie wśród świadomej publiczności rosną. I o ile świadomi słuchacze podczas stojących koncertów mogą samodzielnie szukać najlepszej dźwiękowej przestrzeni (najczęściej tuż przy dj-ce), to w teatrze każdy ma swoje przypisane miejsce. Tak więc jesteśmy skazani na istniejące ustawienia. Te, jeżeli chodzi o górne rzędy po prawej stronie, nie należały do idealnych, brakowało niskich tonów co nieco zmniejszało satysfakcję z odbioru.

Ideały szlachetne, ale zło zostało

Quo Vadis powstało pod koniec XIX wieku. Sienkiewicz interesował się antykiem, czytał dzieła starożytne, m.in. „Annały” Tacyta. Wiele razy odwiedzał Rzym, gdzie jego przewodnikiem był Henryk Siemiradzki. Nie bez powodu - obrazy Siemiradzkiego pokazujące starożytne życie były inspiracją dla pisarza. Podobnie jak kapliczka „Quo Vadis” naprzeciw Bazyliki Świętego Piotra, czy też losy Polaków ciemiężonych pod zaborami. To wszystko miało wpływ na powstanie Quo Vadis. Dzięki swojej wiedzy dość wiernie oddał ducha tamtych czasów i wplótł akcję powieści w historyczne postaci i wydarzenia. Quo Vadis zyskała wielką sławę na całym świecie, chwalił ją papież. Przetłumaczono ją na 57 języków, trafiła na deski teatrów, opery, a także doczekała się wielu ekranizacji. Była pochwałą i obroną chrześcijaństwa. 

Dzisiaj w Europie, w tym w Polsce, trwa proces laicyzacji, a jednocześnie rozliczeń z Kościołem. W tle narasta konflikt. Równolegle w Europie Zachodniej przybywa wyznawców Islamu, a kojarzone z nimi zamachy terrorystyczne wywołują coraz silniejsze napięcia. W tym kontekście interesującym zagadnieniem będzie odbiór sztuki, która przecież sama w sobie jest wielkim manifestem chrześcijaństwa. Zresztą spektakl Kościelniaka jest tutaj wierny przekazowi Sienkiewicza. Chrześcijanie to dobro, które walczy ze złem świata, moralni zwycięzcy, a w jednym momencie jest wręcz mistycznie, np. gdy na ekranach pojawia się twarz Jezusa.

Za jednym wyjątkiem, bo Kościelniak nie pozostawił dzieła bez komentarza. Spektakl kończy scena, która pokazuje, że choć ideały chrześcijaństwa są szlachetne, to zło i przemoc nie zniknęły. Zmienili się tylko oprawcy i ich ofiary. Zamiast ukrzyżowanych chrześcijan widać więc kobietę na stosie, a zamiast Nerona - dostojnika kościoła. A zabawa? Dalej trwa.

Teatr Muzyczny w Gdyni im. Danuty Baduszkowej

Quo Vadis na podstawie powieści Henryka Sienkiewicza

 

Reżyseria, scenariusz i teksty piosenek: Wojciech Kościelniak

II reżyser: Katarzyna Witkowska

Muzyka: Mariusz Obijalski

Kierownictwo muzyczne: Dariusz Różankiewicz

Choreografia: Mariusz Pietrzak

Scenografia: Mariusz Napierała

Kostiumy: Anna Adamek i Martyna Kander

 

Obsada (w dniu prapremiery)

Marek Winnicjusz: Jakub Brucheiser

Gajusz Petroniusz: Marek Nędza

Ligia: Julia Duchniewicz

Neron: Marcin Słabowski

Poppea Sabina: Karolina Trębacz

Akte: Karolina Merda

Eunice: Adrianna Kos

Tygellinus: Krzysztof Kowalski

Chilon Chilonedes: Sasz Reznikow

Furie: Furia Niestrudzona - Katarzyna Kurdej, Furia Mścicielka - Renia Gosławska, Furia Zawistna - Sandra Brucheiser

Ursus: Kacper Młynarkiewicz

 

Aulus: Tomasz Więcek

Pomponia Grecyna: Alicja Piotrowska

Chryzotemis: Karolina Trębacz, Izabela Pawletko

Kryspus: Jacek Wester

Piotr Apostoł: Bernard Szyc 

Glaukus: Tomasz Gregor

Kroton: Michał Karmowski 

Sroka: Aleksandra Ludwikowska

Lilith: Ewa Walczak

Sekstus: Sebastian Wisłocki

Rubria: Agnieszka Zalas

Dealer: Maciej Podgórski

Barman: Karol Małkowski

Szuler: Paweł Bernaciak

Dziwka: Katarzyna Więcek

Mammiusz: Patryk Maślach

Kalwia: Julia Zacharek

Nigidia: Anna Czajka

Miriam: Anna Jędrzejewska

Pitagoras: Jędrzej Gierach