Quo Vadis Open’er?

Michał Stankiewicz
wtorek, 18 Lipiec 2023
Karol Kacperski

Po 20 latach swojej obecności festiwal Opener zatoczył koło. Przez pierwszą dekadę piął się systematycznie w górę, by z krajowej imprezy awansować na jednego z największych i najciekawszych europejskich festiwali z silnymi headlinerami. W ostatnich latach kierunek był jednak odwrotny – mniej scen, mniej wielkich gwiazd, więcej krajowych artystów. Równolegle zmieniały się proporcje muzyczne: rock zaczął być wypierany przez hip – hop. Tegoroczna edycja była już wyraźnie sprofilowana na hip – hop i najmłodszych odbiorców, co jednak nie przełożyło się na sukces frekwencyjny. Stąd mnożą się pytania – co dalej z Openerem? 

Sobotni wieczór, godzina 22.00. Publiczność czeka na występ Labrinth, gdy na scenę wchodzi Mikołaj Ziółkowski, szef Alter Artu, organizator festiwalu. To 20., jubileuszowa edycja imprezy. Krótko dziękuję publiczności za wspólne 20 lat, a także pracownikom. Fajerwerków jednak nie ma, tak jak to było przy poprzednich jubileuszowych edycjach. Są oczywiście brawa, ale bez gorącego aplauzu. Trudno się dziwić. Przed sceną, poza wyjątkami stoi bardzo młoda publiczność, która być może jest tutaj po raz pierwszy lub ma zaliczone może kilka edycji. Ludzi pamiętających festiwal dekadę temu, nie wspominając o jej początkach wyjątkowo ciężko znaleźć. A po północy na festiwalowym polu i strefach tanecznych dominują nastolatki i dwudziestolatki. 

Jest modnie, ptaków nie ma

W tym roku organizatorzy Open’era budując line - up postawili chyba wszystko na jedną kartę. To zresztą konsekwencja ostatnich kilku lat. Klejony początkowo jako festiwal wielogatunkowy, z naciskiem na indie rocka, pop i world music, o zasięgu europejskim już od kilka lat przechylał się mocno w kierunku hip - hopu i popu kosztem innych gatunków. W tej edycji już mocno został sprofilowany właśnie w tych gatunkach z drobnym wyjątkiem w postaci headlinerów z trzeciego dnia - Artctic Monkeys i Queen of the Stonage oraz kilku nieco mniejszych wykonawców, m.in. Paolo Nutini, czy Editors (wszyscy już pojawili się w poprzednich latach). W tym roku główna scena to przede wszystkim Lizzo, Lil Nas X, Labrinth, Kendrick Lamar. Byli też Club 2020, Bedoes, Mrozu.

Inną zmianą na przestrzeni lat jest mniejsza liczba scen. W szczytowym okresie, czyli grubo ponad dekadę, poza Main Stage i scenami pod namiotami działała też spora World Stage. Trudno się dziwić mniejszej liczbie scen, bo zmalała też liczba wykonawców, których można określić mianem headlinerów w wymiarze światowym. Ich miejsce zaczęli wypełniać krajowi wykonawcy, kiedyś grający na mniejszych scenach, by w kolejnych latach otwierać festiwalowy dzień na głównej scenie, aż po rolę headlinerów.

Zawężenie i zmianę muzycznego profilu widać nawet po festiwalowym tłumie. Znacznie rzadziej można już trafić na „barwne ptaki”, czyli kolorowo i fantazyjnie poprzebieranych festiwalowiczów, jak to było w poprzednich latach. Teraz jest po prostu modnie. 

Starzy i nowi razem

Muzyczna zmiana spotkała się ze sporą krytyką. Czy słusznie? Na świecie funkcjonują zarówno festiwale wielogatunkowe, gdzie najsłynniejszy i niedościgniony jest na pewno Glastonbury w Anglii, jak i te gatunkowe – metalowe, rockowe, elektroniczne. Ich line - upy są prawem i wyborem ich organizatorów, podobnie jak Alter Artu, który organizuje Open’er. Gdyński festiwal przez lata należał do tych wielogatunkowych z powodzeniem konkurując z największymi, dzięki czemu zasłużenie zyskał dużą renomę, stając się w Polsce swojego rodzaju „must have”. Takie działanie nie tylko dawało rekordowe frekwencje, ale i w pewnym sensie było dydaktyczne ze względu na budowanie relacji i tolerancji. Wzorem są tutaj na pewno Brytyjczycy, którzy układają Glastonbury tak, że mogą bawić się na nim spokojnie ze trzy pokolenia. Ich specjalnością są połączenia współczesnych gwiazd z wielkimi gwiazdami przeszłości. Kilka lat temu połączyli Coldplay z Barrym Gibem z Bee Gees. W tym roku poza całą współczesną czołówką, także hip – hopu ściągnęli tradycyjnie też tzw. klasyki: Texas, Guns n’ Roses, Blondie, Cat Stevens, Elton John, Manic Street Preachers, Sophie Ellis Bextor, a nawet Ricka Astley’a, który porwał wszystkich – od dzieci po babcie i dziadków. Gdy w Polsce furorę robi słowo „dziaders”, w innych krajach festiwale są okazją do budowania szacunku i relacji między pokoleniami.

Aleja sławnych marek

Przez 20 lat zmieniła się też sama przestrzeń festiwalu, który przez długie lata był przede wszystkim świętem muzyki z zapleczem gastronomicznym. Wraz z rozwojem zmieniało się miasteczko festiwalowe. Tutaj trzeba przyznać, że Open’er pod tym względem rozwinął się, a logistyka w tym roku osiągnęła naprawdę wysoki poziom organizacji. Ci, którzy szukali wrażeń komercyjnych, tanecznych klubów – z pewnością nie będą rozczarowani. Patrząc z perspektywy czasu jak to wyglądało kilkanaście lat temu widać nieprawdopodobny rozwój. Strefa rozrywki przypominała w tym roku wielką aleję. Przybyło też marek. W tym roku zapraszał m.in. Rossman, L’oreal, Always, Gillette, Persil, Disney, Samsung, była nawet ceramika z Paradyża. Większość z własnym dancefloorem i dj- ami. Największą zmianę widać jednak w projektowaniu tych stacji. Wabikiem każdej były miejsca do selfie, starannie przemyślane i na tyle atrakcyjne, by zachęcić do robienia zdjęć, stories i tik toków z hasztagiem w tle. Dzięki temu festiwalowicze wędrowali ze stacji do stacji robiąc sobie zdjęcia. 

Transformację przeszedł też Open’er jeżeli chodzi o ofertę alkoholu. W pierwszych latach dostępne było tylko piwo, do tego obowiązywał zakaz wchodzenia z nim do stref koncertowych. Z czasem pojawiły się alkohole wysokoprocentowe. W tym roku poza piwem swoje stacje miały znane marki wina, wódki, ginu, whisky, likieru. Paradoksalnie, liczne ograniczenia na jakie narzekali kiedyś uczestnicy Open’era, gdy był jeszcze skierowany do szerszej publiczności udało się znieść w momencie gdy festiwal zdominowali najmłodsi. W tym roku nastolatki mogły nie tylko tańczyć w strefach zorganizowanych przez wysokoprocentowe alkohole, ale i swobodnie poruszać się z alkoholem na całym terenie. Wszystko dzięki specjalnym kubkom, które można było dostać za kaucją 10 zł.

Tradycją już od wielu lat była też strefa fashion z pokazami mody, czy też organizacji pozarządowych.

Gastro wyjątkowo dostępne

Organizatorzy podali, że w tym roku podczas 4 dni festiwalu pojawiło się 110 tys. osób, co na pewno nie jest najwyższym wynikiem w historii Opener’a. Stali bywalcy gołym okiem mogli zauważyć różnicę, szczególnie przez dwa pierwsze dni. Koncerty pod główną sceną nie przypominały tych sprzed lat. Niższą frekwencję widać było też strefach gastro. Ci, którzy przyzwyczaili się do wielkich kolejek w poprzednich latach przecierali oczy ze zdumienia widząc luz, a momentami pustki. Tutaj trzeba przyznać, że pewnym wyjaśnieniem była większa liczba foodtrucków niż w latach poprzednich. Swoje zrobiły też wysokie ceny, które oscylowały wokół granicy 40 zł za niewielką porcję jedzenia. Z punktu widzenia festiwalowiczów brak kolejek oczywiście nie był wadą. Inaczej komentowali to właściciele foodtrucków, wielu nie kryło swojego rozczarowania sprzedażą. 

Analizując ogólne powody niskiej frekwencji tegorocznego Opener’a wydaje się, że największą jej przyczyną były wysokie koszty: 4 - dniowy karnet na poziomie 1000 zł plus koszty życia na terenie festiwalu na poziomie kilkuset zł dziennie, o ile ktoś chciał z nich korzystać. Do tego należało doliczyć koszty pozafestiwalowe – przejazd i noclegi, które także mocno wzrosły. Całość mogła być zbyt obciążająca dla najmłodszej widowni. Równolegle nie pojawiła się starsza klientela dysponująca budżetami, które mogły zasilić strefy gastro i alkoholowe.

Wielogatunkowość i wielopokoleniowość

Tegoroczna edycja może być przełomowa. Dla miłośników gitarowego grania i alternatywy, czy też nawet dobrego popu to chyba najsłabsza edycja. Także dla starszych bywalców, których było niewielu. Stąd tak powszechne i nieobecne w poprzednich latach głosy krytyki ze strony tych, którzy dźwigali festiwal przez 20 edycji, a dzisiaj są po trzydziestce, czterdziestce i pięćdziesiątce. Krytyki, ale i pewnego niezrozumienia konstrukcji festiwalu, bo przecież czasy się zmieniły. Dzisiaj aktywne są nie tylko nastolatki, ale i wszystkie inne grupy wiekowe, które zapełniają setki koncertów i festiwali w Polsce i Europie. Trudno zrozumieć czemu Open’er postanowił z nich zrezygnować.

Czy to przełomowy moment, czy nastąpi powrót nie tylko do wielogatunkowości, ale i do pierwszej, europejskiej ligi festiwalowej do jakiej aspirował gdyński festiwal? Czy zmienią się proporcje na korzyść światowych headlinerów? Open’er znów postawi na różnorodność? Czy pojawi się wielopokoleniowość jak innych wielkich festiwalach? Z pewnością dowiemy się już wkrótce, gdy ruszy proces ogłaszania line - upu na przyszłoroczną edycję. Tak zasłużona marka z pewnością na to zasługuje.