Premiera francuskiej komedii Synalek już 25 sierpnia w Multikinie !

Katarzyna Okońska

Rodzice Vincenta traktują go jak małego chłopca, mimo, że dawno skończył 18 lat. Kiedy ich syn zostaje porzucony przez swoją pierwszą, wielką miłość i wpada w czarną rozpacz, postanawiają wziąć sprawy w swoje ręce. Przecież nikt lepiej nie obrzydzi wrednego dziewuszyska, niż kochający nad życie rodzice! Szybko układają program miłosnego detoksu, który jest tak wyczerpujący i intensywny, że nie oprze mu się żadne złamane serce... Wszystkie chwyty dozwolone!

FRÉDÉRIC FORESTIER - REŻYSER I WSPÓŁSCENARZYSTA

Co skłoniło Pana do lektury scenariusza?

Charakter filmu, który wyglądał na zwariowaną komedię romantyczną, a ja nigdy wcześniej nie zrobiłem takiego filmu. Poza tym był bardzo śmieszny. To historia rodzinna, w której rodzice trochę po bandzie, ale robią te wszystkie dziwne rzeczy z miłości do syna.

Układają na przykład dziwaczny „program detoksu", żeby wyleczyć swojego nastoletniego synalka z nieszczęśliwej miłości...

W tym leży cała ich nieudolność. Rodzice, na początku filmu, nie są świadomi kataklizmu, jaki wstrząsnął życiem ich syna. Myślą, że to wszystko jest przejściowe i bez znaczenia. A dla Vincenta świat się zawalił! Gdy do rodziców dociera, jaka fala tsunami powaliła ich dziecko, próbują rozwiązać sytuację za pomocą dość niekonwencjonalnych środków. Istnieje ogromna różnica w percepcji między rodzicami a ich nastoletnim synem, stąd ten zwariowany program „odwyku". Ale wszyscy muszą przejść przez tę próbę, żeby uświadomić sobie wiele spraw. Każdy kiedyś uczy się, jak wychowywać dziecko! Nie od razu jesteśmy do tego gotowi.

Rodzice, grani przez Pefa (Pierre François Martin-Laval) i Isabelle Nanty, mają w sobie sporo z nastolatków.

Myślę, że okres nastoletni zostaje w nas przez całe życie, bo przeżywamy go jako następujące po sobie premiery, których skutki są silnie odczuwalne: pierwsze miłości, pierwsze rozstania... Wszystko to mocno nas dotyka i reagujemy bardzo emocjonalnie. Ten okres odciska się na nas rozpalonym żelazem. Nasz film opowiada o miłości nastolatka w całej swojej przesadzie, i o skutkach, jakie mogą w związku z tym odczuwać jego rodzice. Patrząc na to, co przeżywa ich syn, załamany zerwaniem z dziewczyną, rodzice mogą tylko i wyłącznie porównywać tę sytuację do własnych doświadczeń z tamtego okresu. Historia ich syna zmusza ich do spojrzenia wstecz.

W jaki sposób patrzy Pan na tę rodzinę?

Z ogromną czułością. Bo tak naprawdę nie jest to rodzina podzielona. Zdarzają im się małe konflikty, które stanowią sól życia, ale tak naprawdę bardzo się kochają. Nawet brat i siostra, którzy cały czas wbijają sobie szpile, tak naprawdę szczerze się uwielbiają. Film opowiada również o tym, jak trudne przeżycia zbliżają do siebie ludzi.

Jednym z motorów tej komedii jest fakt, że role rodziców i dzieci stopniowo się odwracają...

Tak. Wychodzimy od sposobu, w jaki rodzice próbują poradzić sobie z miłosnym dramatem syna, a następnie kierujemy się w stronę bilansu ich własnej sytuacji osobistej i intymnej. To się dzieje poza nimi, i pokazuje im rzeczy, które niekoniecznie chcieli dostrzec.

Źródłem komizmu jest także sposób, w jaki dzieci patrzą na swoich rodziców: wydają się skonsternowane tą przesadną konfrontacją.

Nie chciałbym generalizować, ale mam wrażenie, że większość nastolatków patrzy na swoich rodziców z pewną konsternacją. Różnica pokoleń nadal istnieje, mimo, że ostatnio bardzo się zmniejszyła. Patrząc na prędkość, z jaką zmienia się społeczeństwo, myślę, że nastolatek bardzo wcześnie zaczyna uważać swoich rodziców za wapniaków. Pokolenia tworzą własne kody, i gdy rodzicom zdaje się, że właśnie przyswoili kod swoich dzieci, często okazuje się, że jest to kod nieaktualny.

W jaki sposób znalazł Pan ton dla tego filmu?

Zwariowany ton filmu jasno emanował ze scenariusza. Ale ukształtowało go wiele rzeczy: scenariusz, reżyseria, gra aktorów, montaż, muzyka... Chodziło o to, by lekko potraktować temat, który może być bardzo poważny: rozpacz nastolatka po rozstaniu z dziewczyną. Ten ton wiąże się z chęcią patrzenia, jak rodzice coraz bardziej brną w ślepy zaułek: lekkość musiała dominować. Można śmiać się z każdej sytuacji, nie fałszując przy tym emocji. Postaci przez cały czas musiały być szczere, nawet, gdy reagowały w sposób przesadny. Na przykład scena, w której Vincent rozpaczliwie płacze, załamany rozstaniem, mimo, że ma dramatyczny charakter, jest śmieszna, bo rodzice nie rozumieją, co się dzieje. W tym samym stylu zrealizowane zostały sekwencje starć między rodzicami i wyzwań, które sobie rzucają, a które, w gruncie rzeczy, stanowią wyznanie miłości. To typowe, szalone, sceny komediowe.

Czy na planie zdarzała się improwizacja?

Scenariusz jest bardzo dopracowany i nie pozostawiał dużego marginesu na improwizację. Mimo to, nie zamykam się na propozycje i gdy pojawiają się jakieś pomysły, pozwalam aktorom wyjść poza napisaną kwestię, jeśli dobrze się z tym czują. Jednak podczas pracy zaufaliśmy scenariuszowi i wszyscy raczej dobrze czuli się z jego tekstem.

Czyż nie ma czegoś wzruszającego w filmowaniu końcówki wieku dojrzewania aktora takiego, jak Thomas Solivérès, który pojawia się we francuskich filmach już od wielu lat?

Tak, oczywiście. Thomas ma wszystkie „atrybuty" nastolatka. Wygląd, czuprynę, głos, w którym da sie jeszcze dosłyszeć końcówkę mutacji, ale jest znacznie dojrzalszy, niż na to wygląda. To aktor z doświadczeniem, który często występuje w teatrze i jak na swój młody wiek - zagrał w wielu filmach. Wygląda jak nastolatek, bo go gra. To aktor o intensywnej i rozległej palecie ekspresji, który w ułamku sekundy przechodzi od burleski do wzruszenia.

Para, którą tworzą Pef i Isabelle Nanty wydaje się bardzo ze sobą zżyta...

Tak, świetnie się rozumieją, ponieważ ich drogi artystyczne spotkały się dawno temu. Isabelle była nauczycielką Pefa w szkole Cours Florent. Później dużo ze sobą grali. Prywatnie świetnie się znają. A jednak bycie parą na planie okazało się dla nich sporą trudnością. Tworzenie intymnej relacji na potrzeby filmu było dla nich czymś niezręcznym, bo w przyjaźni są granice, których się nie przekracza, a ja musiałem poprosić ich, żeby je przekroczyli. Pef mówił mi: „Mam wrażenie, że całuję się z siostrą, to chore!" Na początku filmu widzimy tę parę w łóżku. Postanowiliśmy zrobić z tego scenę komediową, żeby od razu wejść w nastrój lekkości i humoru. To nie była pierwsza scena, którą mieli do zagrania, ale, siłą rzeczy, musieli przekroczyć pewną barierę psychologiczną, i oboje wykonali naprawdę świetną robotę.

Isabelle Nanty ma w sobie coś matczynego. Dobrze pokazuje trudność, z jaką przyjmujemy fakt, że nasze dzieci rosną...

Tak, Isabelle, która jest aktorką obdarzoną olbrzymią wrażliwością i zmysłem precyzji, świetnie uosabia tę matczyność, która trwa, niezależnie od wieku, w jakim jest dziecko. Nasze dzieci wydają nam się zawsze młodsze, niż w rzeczywistości. One zawsze są o etap do przodu, a rodzice wloką się gdzieś z tyłu. Film mówi właśnie o tym: nasze dzieci na zawsze pozostaną dziećmi, nawet, gdy będą miały po 40 lat!

W jaki sposób nadał Pan tempo filmowi?

Mam wrażenie, że dziś, w wielu komediach, stale dąży się nadania akcji gorączkowego rytmu. Akcja filmu - tak, jak nasze życie - musi się toczyć coraz szybciej. Czas potrzebny na „rozbieg" opowieści znacznie się skrócił. Dziś ekspozycja tematu musi się odbyć podczas pierwszych pięciu minut filmu. Synalek dostosowuje się do tej zasady. Ale później każda scena ma własne tempo, ponieważ mówiąc o uczuciach, nie można oszukiwać. Jeśli tempo jest zbyt szybkie, zaczynami mijać się z tematem. Zwracam uwagę na to, żeby nie przyspieszać tempa sekwencji, dostosowuję się do naturalnego rytmu gry aktorów. Czuwałem, żeby widz mógł poczuć to, przez co przechodzą bohaterowie. Ostatecznie, utrzymujemy odpowiedni rytm dzięki scenariuszowi: każda sekwencja posuwa akcję naprzód i widz się nie nudzi.

Która z sekwencji najbardziej zapadła Panu w pamięć?

Scena w knajpie w Strasburgu. W tej scenie Vincent buntuje się po raz pierwszy i pokazuje swoją ogromną dojrzałość: następuje zwrot akcji. Thomas zachwycił wszystkich już podczas pierwszego ujęcia. Dyskusja rodziców, do której dochodzi później, pokazuje, że coś się między nimi psuje. Isabelle i Pef odegrali to w bardzo subtelny sposób. Wrażenie zrobiła też na mnie scena, w której pies rzuca się na Vincenta. Thomas zagrał w niej sam, bez dublera, i sporo go to kosztowało! A także konfrontacja pomiędzy Isabelle a Pefem w kuchni, pod koniec filmu. To była bardzo mocna scena, jedna z nielicznych, w której doszło do improwizacji. Kręciliśmy ją w pewnym pośpiechu, narzuconym przed tę dwójkę aktorów, którzy chcieli pracować w sposób jeszcze bardziej instynktowny, niż zwykle. To było świetne.

 

ISABELLE NANTY - ODTWÓRCZYNI ROLI CLÉI

Dlaczego powiedziała Pani „tak", przyjmując rolę w tym filmie?

Powiedziałam „tak" Pefowi i temu, że będziemy grać razem rodziców, czego wcześniej nigdy nie robiliśmy. Znam Pefa od trzydziestu lat. Poznałam go, gdy był studentem Cours Florent, i od tego czasu często razem pracujemy. Łączy nas braterska wierność. Dlatego przyjęłam tę rolę, nie przeczytawszy nawet scenariusza! Następnie, oczywiście, przeczytałam go i urzekła mnie jego oryginalność: nietypowi rodzice, którzy robią wszystko, aby „wyleczyć" syna z pierwszej miłości, i podejmując to feralne, choć wynikające z dobrych chęci, przedsięwzięcie, dostrzegają, że sami nie kochają się już tak, jak kiedyś. Poza tym Frédéric Forestier jest dobrym reżyserem, ma wizję i potrafi prowadzić aktorów. Właśnie z tych powodów powiedziałam „tak" Synalkowi!

Czy na planie trzeba było dyscyplinować Panią i Pefa, z powodu łączącej Państwa przyjaźni?

Nie. Byliśmy bardzo zdyscyplinowani. Sami też jesteśmy reżyserami, więc wiemy, czym jest praca nad realizacją filmu! Skoro przyjmujemy rolę, musimy słuchać się reżysera. A ja jestem bardzo uległą aktorką. Frédéric Forestier to precyzyjny reżyser. Robiłam dokładne to, o co mnie prosił. Wiedział, w którym momencie należy pokazać te, czy inne emocje. Każda kwestia była dobrze przemyślana. My, aktorzy, jesteśmy jego instrumentami. Dobrze mi się z nim pracowało. Bazą tej roli jest rozedrgana, matczyna dusza... Tak, wcieliłam się w matkę, która się niepokoi, która cierpi, widząc cierpienie syna i dzięki temu odkrywa, że być może trochę zapomniała o samej sobie, a także o swoim własnym małżeństwie. Myślę, że odnajdzie się w tym bardzo wielu widzów.

Synalek opowiada także o tym, że rodzicom bardzo trudno jest patrzeć, jak ich dzieci wyfruwają z gniazda...

Jeszcze nie doświadczyłam tego etapu, ale przygotowuję się do niego. Rodzice odnoszą prawdziwy sukces wtedy, gdy ich dzieci stają się autonomiczne i spełnione poza rodzinnym gniazdem, a nie wtedy, gdy blokuje je strach przed nieznanym.

W jaki sposób osiągnęła Pani równowagę między komedią obyczajową, a komedią burleskową?

Nie pracowałam nad tym w jakiś szczególny sposób. Pozwoliłam się prowadzić reżyserowi, Frédérikowi Forestierowi. Uważam jednak, że w każdej komedii należy grać szczerze i wkładać w grę takie same emocje, jak w pracy nad dramatem. To filmowe sytuacje decydują o tym, czy film jest komedią, czy nie, i w gruncie rzeczy, nie jest to sprawa aktorów. Sprawą aktorów jest relacja z partnerem, uczucia i sposób, w jaki budują oni historię swoich postaci, tak, by nie były jednowymiarowe - czyli praca nad tym, co widzialne i nad tym, co najbardziej intymne. Za każdym razem wkładamy w postać coś z siebie, coś intymnego i coś, co wyobrażamy sobie na ich temat. To taka „kuchnia wewnętrzna". W mojej kuchni jest, oczywiście, stara przyjaźń, która łączy mnie z Pefem.

W jaki sposób Pef rozwinął się jako aktor przez te wszystkie lata?

Trudno mi to stwierdzić, bo rozwijaliśmy się razem. To jasne, że w ostatnich latach jego życie i kariera przyspieszyły: urodziły mu się dzieci, realizował filmy oraz sztuki teatralne. Granice jego artystycznego świata poszerzyły się, a on sam jest teraz aktorem niemal kultowym! Jest współzałożycielem trupy aktorów komediowych „Les Robins de Bois" („Robin Hoodowie"), której charakter odzwierciedla jego własne wnętrze - dziecięcą osobowość w dorosłym świecie. To bardzo szczególna cecha Pefa. Jest w nim swoisty absurd, nonsens i mnóstwo poezji. Podziwiam go, bo właśnie dzięki temu stał się popularny. To wynik ciężkiej pracy i cieszę się, że może dzielić się swoim światem z publicznością.

A co sądzi Pani o dwojgu młodych aktorów, Thomasie Solivérèsie i Manon Valentin, którzy grają Państwa dzieci?

Świetnie mi się z nimi pracowało. Są bardzo zdolni. Nie zamykają się w granicach żadnych kodów, nie mają żadnych przesądów, są niewinni, spontaniczni i dużo z siebie dają.

 

PIERRE MARTIN FRANÇOIS-LAVAL - ODTWÓRCA ROLI HAROLDA

Co spodobało się Panu, podczas lektury scenariusza?

To, że będę mógł toczyć boje z Isabelle Nanty! Ach, ach! Jak w dzieciństwie, z kolegami. Umawiamy się w ogrodzie i bawimy się tam w wojnę. Teraz miałem umówić się z najlepszą przyjaciółką na zadawanie sobie nawzajem ciosów poniżej pasa! Coś pięknego! Poza tym rozśmieszyło mnie, że mam grać ojca, który wobec własnego syna zachowuje się jak dzieciak.

Co myśli Pan ojcu, który najwyraźniej nie wyrósł jeszcze całkiem z okresu dojrzewania?

Broniłem go jak mogłem. Z początku - nie oceniając go. Udało mu się przeżyć bez zawirowań ponad 20 lat z jedną kobietą, więc siłą rzeczy, musiało to eksplodować. Dotąd jakoś się trzymał, ale tym razem pęknie. Ciekawe jest to, że kryzys pojawia się w momencie, w którym rodzice koncentrują się na swoim synu. Wydaje się im, że to w nim leży problem. Mój bohater jest zaślepiony. Często to właśnie kobiety zaczynają bić na alarm. Gdyby mężczyźni bardziej zwracali na nie uwagę i słuchali ich, nie dochodziłoby do połowy rozwodów 10 lat po ślubie. Mój bohater jest zatem dupkiem, ale mieści się w średniej światowej!

Czy znajduje Pan w sobie echo zawirowań postaci filmu, zarówno nastolatków, jak i dorosłych?

Bez wątpienia, chociaż początkowo nie zdawałem sobie z tego sprawy. Bardzo lekko podszedłem do pracy na planie. Nie chcę powiedzieć, że nie wkładałem w nią serca, ale po prostu powiedziałem sobie, że będę dobrze się bawił.

Czy była dla Pana czymś oczywistym rola męża Isabelle Nanty, która była Pańską nauczycielką, i z którą się Pan przyjaźni?

I tak, i nie. Tak, bo przyzwyczailiśmy się do grania razem, bo sprawia nam to radość. Powiedziałem jej: „Rozumiesz to? Tak wielu głupków chce nam płacić, żebyśmy razem zagrali, a przecież zrobilibyśmy to za darmo, dla przyjemności." A nie, dlatego że całując Isę, którą bardzo lubię, leżąc z nią w łóżku i tak dalej, czułem się tak, jakbym robił to z własną siostrą! Horror!

Jak ewoluowały Wasze zawodowe relacje? Co nowego dał Wam obojgu ten film?

Gdy po raz pierwszy spotkałem Isabelle, miałem 20 lat. Udzielała nam po kryjomu darmowych lekcji, poza kursami w szkole, pod mostami Paryża, w altanie parku na Buttes-Chaumont, albo w mieszkaniu któregoś ze studentów. Pracowałem nad scenami Pietrka i Karoliny z Don Juana. Isabelle zarzucała mi, że nie patrzę naprawdę, „prawdziwie" na swoją partnerkę. Nie słucham jej, nie mówię do niej. Po lekcji wzięła mnie na stronę, i, ponieważ grała Karolinę z Francisem Husterem i z Jacquesem Weberem, podrzucała mi repliki. Byłem oczarowany! To spojrzenie! Te oczy! I ten głos... Boże, jej głos... Byłem pod takim wrażeniem, że patrzyłem na nią, słuchałem jej i zacząłem szczerze odpowiadać, ze łzami w oczach. Zrobiłem zawodowy krok naprzód. Trzy lata później powierzyła mi rolę Miedwiedienki w Mewie Czechowa, którą reżyserowałem. Grałem rolę jej kochanka! Niezapomniane momenty. Później ona zagrała w mojej inscenizacji Robin Hooda. A później ja grałem jej męża w filmie Le Bison, a ona grała we wszystkich moich filmach. Krótko mówiąc - nigdy nic bez Isy! Ale Synalek pozwolił nam wejść w relację, której nigdy razem nie eksplorowaliśmy. W niektórych scenach posuwamy się naprawdę daleko. Kłócimy się i godzimy. To była komedia romantyczna w komedii. Wielki dar losu dla nas, po wszystkim, co razem przeżyliśmy. I niełatwa próba! Bo gdy ludzie są sobie tak bliscy, znacznie trudniej im razem grać. To było prawdziwe wyzwanie!

Partneruje Wam dwoje młodych aktorów, Thomas Solivérès i Manon Valentin. Jaka dynamika gry wytworzyła się między Wami?

Znałem Thomasa już wcześniej; zawsze przyjemniej jest grać z kumplami! Z Manon też wszystko poszło dobrze. Talent ułatwia relacje. Gdy widziałem na planie szczerość w grze Manon, gdy poruszały nas łzy Thomasa, myślałem sobie, że mam szczęście, grając ich ojca. Manon celnie odpowiada na każdą kwestię Thomasa. Jest słodka i złośliwa. Doskonała. Thomas wygląda młodo, ale uwaga! Już jest wielkim aktorem! I wybitnym komediantem. Jestem pewien, że czeka go długa i wspaniała kariera, i że umrze na scenie, w późnej starości.

Jak prowadził aktorów Frédéric Forestier?

To silny, skoncentrowany facet. Nie powiedziałbym o nim, że prowadzi aktorów. Nie czułem się „prowadzony". Kiedyś Claude Berri powiedział mi: „Reżyser, który nie musi prowadzić aktorów, musi ich dobrze dobierać". W kinie znacznie trudniej grać komedię niż w teatrze. Nigdy nie wiemy, czy jesteśmy zabawni, bo nie ma widzów, którzy potwierdzają skuteczność zabiegów komicznych. Na planie panuje całkowita cisza. Po zakończeniu ujęcia Fred jest tak skupiony, że nigdy się nie śmieje, więc nie wiemy, jak było. Dowiemy się, gdy film wejdzie do kin.

Jest scena, którą szczególnie Pan zapamiętał?

Tak! Ta pod prysznicem z Isabelle! Dla nas - koszmar. Wbrew pozorom jestem wstydliwy, i taka sytuacja z moją starą przyjaciółką, z moją byłą nauczycielką aktorstwa... Wolałbym robić to z nieznaną kobietą. Ale śmialiśmy się, a ja zrobiłem świetny kaskaderski numer, wypadając z wanny! Oczywiście scena została wycięta! Poza tym nie zapomnę sceny, w której Thomas wychodzi zapłakany z restauracji. Najpierw spędziłem cały ranek z Isą, pod jedną kołdrą... Nasz zawód bywa naprawdę straszny. No i skok na bungee, na który wcale nie miałem ochoty. Koszmar! Wziąłem to na klatę. Ale uprzedziłem reżysera: dokładnie próbujemy wszystko, co mam zrobić, bo nie będę skakał dziesięć razy! Z radością kręciłem również sceny z aktorami „spoza rodziny", takimi, jak Jean-Michel Lhami, Linda Hardy, scenę terapii grupowej i inne.

 

THOMAS SOLIVÉRÈS - ODTWÓRCA ROLI VINCENTA

Co myśli Pan na temat granej przez siebie postaci?

Mój bohater ma w sobie coś ponadczasowego, ponieważ każdy z nas w młodości przeżył jakieś rozstanie – z perspektywy rzucającego lub rzucanego, i myślał, że ta pierwsza miłość jest miłością jego życia. Ja sam spotkałem swoją partnerkę gdy byłem w tym wieku, i rodzice mówili mi, żebym zachował zimną krew, powtarzali, że mam przed sobą całe życie. Nie jest to karykatura, to po prostu młody człowiek, który w stu procentach przeżywa to, co go spotkało.

Zadebiutował Pan we francuskim kinie jako nastolatek. Tu widzowie mają wrażenie, iż patrzą, jak dorasta Pan na ekranie...

Właśnie to producent i reżyser filmu powiedzieli mi po zakończeniu zdjęć: „Mamy wrażenie, że widzieliśmy, jak dorastasz". To się dzieje nieświadomie, ale rzeczywiście myślę, że dojrzałem w tym filmie. To bez wątpienia jeden z ostatnich filmów, w których zagrałem czyjeś „dziecko", nastolatka. Po ukończeniu zdjęć ostrzygłem się i zagrałem w Przygodach Spirou i Fantasia. Spirou to postać w nieokreślonym wieku. Stosunek do wieku jest w moim przypadku sprawą dość szczególną, bo wyglądam bardzo młodo i muszę uważać, by nie dać się zaszufladkować w rolach wiecznych nastolatków.

Co zapamiętał Pan z tego doświadczenia i z kontaktu z aktorami takimi, jak Isabelle Nanty czy Pef?

Grają w całkiem inny sposób, niż ja. Bardzo wzruszyło mnie spotkanie z ich obojgiem. Isabelle potrafiła wzbudzić we mnie prawdziwe emocje. Ma w oczach niezwykłą szczerość, jest rozczulająca. Dzięki temu film nie wpada w pułapkę patosu. Pef bardzo mnie rozśmieszał, w młodości byłem jego fanem, dlatego praca z nim i z Isabelle to spełnienie moich dziecięcych marzeń!

W jaki sposób zrodziło się widoczne na ekranie porozumienie między Panem a Manon Valentin, Pańską filmową siostrą?

Od razu szybko się dogadaliśmy. Od początku traktowałem ją jak swoją młodszą siostrę, często się przekomarzaliśmy, tak jak w filmie! Właśnie to jest fajne w tym zawodzie: wymyślamy sobie nową rodzinę, i miło jest, gdy występuje efekt lustra między tym, co widać na ekranie, a tym, co dzieje się na planie. Dobrze się bawiliśmy.

Czy Pef i Isabelle Nanty dawali Wam jakieś rady?

Nie narzucali się z radami, ja sam o nie prosiłem. Zależy mi na tym, by usłyszeć opinię o swojej grze. Często też ich obserwowałem. Nie skończyłem szkoły aktorskiej i dlatego chcę jak najwięcej nauczyć się przy każdym filmie. Często patrzę, jak grają moi partnerzy, to mnie inspiruje. Duże wrażenie, na przykład, zrobiła na mnie szczerość w grze Isabelle Nanty.

Która scena zrobiła na Panu największe wrażenie podczas zdjęć?

Na zawsze zapamiętam konfrontację w alzackiej piwiarni, kiedy mój bohater nie wytrzymuje i zaczyna krzyczeć na własnych rodziców. To był pewien przełom. Ta scena miała wyglądać inaczej. Zapytałem reżysera, czy mógłbym spróbować zrobić to inaczej, niż zaplanował; zaproponowałem wersję znacznie bardziej dyplomatyczną, niż ta, która była w scenariuszu. Bo fakt, że gram w komedii, nie musi oznaczać, że nagle wybucham i mówię swoim rodzicom, co mi leży na sercu, z absolutną, totalną szczerością. Myślałem o niektórych komediach amerykańskich, takich, jak Poznaj mojego tatę, gdzie na przykład Ben Stiller miewał wstawki dramatyczne i to się świetnie sprawdzało. Postanowiłem zagrać w ten sposób i zobaczyłem, że Isabelle płacze, a Pef jest bardzo wzruszony. Później wyszedłem z knajpy trzasnąwszy drzwiami, a gdy wróciłem, panowała wymowna cisza. To było dobre ujęcie. Zapamiętałem ten moment, bo wiem, że przekonałem wówczas wszystkich ludzi na planie.

 

 

OBSADA

Cléa - ISABELLE NANTY

Harold - PIERRE FRANÇOIS MARTIN-LAVAL

Vincent - THOMAS SOLIVÉRÈS

Eloïse - MANON VALENTIN

Elina - LESLIE MEDINA

 

REALIZATORZY

reżyseria - FRÉDÉRIC FORESTIER

scenariusz i dialogi - ROMAIN PROTAT, FRÉDÉRIC FORESTIER

zdjęcia - JEAN-PAUL AGOSTINI

muzyka - MATTHIEU GONET

produkcja - MIKAËL ABECASSIS

 

O FILMIE

gatunek: komedia

czas: 98 min.

kraj produkcji: Francja

produkcja: Les Films du 24 TF1 Droits Audiovisuels TF1 Films Production

Sofica UGC 1 La Banque Postale Image 9 Soficinéma 12 Canal + Ciné + TF1 C8

 

dystrybucja w Polsce: Best Film CO

 

data premiery w Polsce: 25 sierpnia 2017