11 studentów rozpoczęło naukę w Gdyńskiej Szkole Filmowej. To nowa placówka edukacyjna w Gdyni i pierwsza tego typu uczelnia w Polsce. Nie ma bowiem w Polsce niepublicznej szkoły filmowej, w której nauka byłaby całkowicie darmowa. „Prestiż” rozmawiał z Robertem Glińskim, reżyserem i autorem programu nauczania Gdyńskiej Szkoły Filmowej Na pierwszy rok Gdyńskiej Szkoły Filmowej przyjęto tylko 11 słuchaczy. Dlaczego tak mało? - Nie oszukujmy się, jest to dość elitarny kierunek studiów. Tutaj ważna jest indywidualna praca ze słuchaczem. To nie fabryka, wiedzę przekazuje się w praktyce, a dobrze można to zrobić jedynie w małej grupie. To daje gwarancję, że ci słuchacze opuszczą mury szkoły doskonale przygotowani do zawodu, a o to przecież chodzi. - Dlaczego zaangażował się Pan w Gdyńską Szkołę Filmową będąc jednocześnie rektorem łódzkiej filmówki? - Dobry, wykształcony fachowiec jest zawsze potrzebny. Dziś kształcenie nie opiera się tylko na łódzkiej filmówce, powstają różne szkoły. W Trójmieście Pomorska Fundacja Filmowa organizuje warsztatay filmowe i na tych warsztatach, z młodzieżą robimy różne ćwiczenia, filmiki. To jest fajna młodzież, generalnie z Pomorza, ale także z centralnej Polski. Na tych warsztatach zrodził się pomysł, żeby stworzyć szkołę filmową na północy kraju. W tym rejonie kraju nie ma bowiem żadnej tego typu uczelni. I ten rzucony spontanicznie pomysł, zaczął się urealniać. Prezydent miasta Gdyni bardzo dobrze zareagował na tę propozycję, powiedział, że to fantastyczny pomysł. Zaczęliśmy zatem wprowadzać go w życie. - W Trójmieście jest dobry klimat do kręcenia filmów? Oczywiście, że tak, ale wiele zależy od scenariusza. Na Pomorzu powstało kilka ciekawych filmów. Ja nakręciłem tutaj „Wróżby Kumaka” na podstawie książki Guntera Grassa, czyli historię bardzo gdańską. To miasto ma swoją specyfikę i oryginalność. W ogóle miasta północnej Polski mają niezwykłą architekturę, dochodzi do tego morze, statki, krajobrazy, Kaszuby. Wszystkie te elementy mają silny rys indywidualności, są charakterystyczne i stanowią bardzo atrakcyjne tło do filmu. - Bywa tak, że teraz kiedy jest Pan tutaj częściej, wychodzi Pan na ulice Trójmiasta i zaczyna kadrować w głowie sceny i wstawiać w nie bohaterów do kolejnego filmu? Aż tak nie. Miasta są w gruncie rzeczy podobne do siebie, chociaż architektura jest inna. Podobieństwo tkwi w ludziach, którzy tutaj mieszkają. Pomimo różnic w wyglądzie zewnętrznym, każdy człowiek marzy o wygodnym życiu, miłości, emocjach czy niezależności finansowej. Pewne kryteria są wspólne dla wszystkich i nie ważne czy jest to Afryka, Anglia czy Polska. Więc nie. Nie kadruję, kiedy jestem w nowych miejscach. Natomiast staram się znaleźć ich niezwykłość. I na to uczulam też moich studentów. Rozmawiała Dorota Patzer