Znów o nim głośno i jest zapewne najbardziej znanym anonimem na świecie. O jego życiu krążą legendy. Podejrzewa się, że urodził się w 1974 roku w okolicach Brystolu. Wyrzucony ze szkoły, siedział w więzieniu za drobne przestępstwa. Od lat 90-tych aktywny w artystycznym podziemiu Brystolu, mieszkał też i działał w Nowym Jorku i Londynie. Z rodziną podobno nie utrzymuje kontaktów. Przypuszcza się, że Banksy – bo o nim tu mowa - nazywa się Robin Gunningham, ale nie ma na to ostatecznych dowodów. Jego dzieła (przeważnie murale) pojawiają się nocą w nieprzewidywalnych miejscach, często nielegalnie. Na ulicach, murach i mostach w miastach po obu stronach Atlantyku. 

Stosuje technikę wyciętego szablonu, który ułatwia szybkie naniesienie obrazu rozpylaną sprayem farbą, a także umożliwia wielokrotne użycie. Pełne przewrotnego humoru, niekiedy ze słownym komentarzem, stanowią krytykę zakłamania, okrucieństwa i chciwości dzisiejszego świata. Swoich prac, ani ich reprodukcji czy zdjęć, nie sprzedaje, ale pojawiają się one w obiegu, zrywane przez handlarzy z murów, jeśli to jest technicznie możliwe. Nagród nie odbiera.

W 2004 roku Banksy wyprodukował serię dziesięciofuntowych banknotów, na których zamiast głowy królowej umieścił głowę księżnej Diany, a napis „Bank of England” zamienił na „Banksy of England”. Ktoś rozrzucił je pośród tłumu świętującego coroczny festiwal Notting Hill Carnival, a niektórzy starali się owe banknoty puścić w obieg w okolicznych pubach, raczej nieskutecznie. Wiele z banknotów Banksy’ego wylądowało na ulicy i w koszach na śmieci. Kto wyrzucił, dzisiaj żałuje, bo na rynku sztuki osiągają cenę kilkuset funtów. To był pierwszy żart Banksy’ego, ujawniający absurdalne i nieprzewidywalne reguły dzisiejszego rynku sztuki.

Ostatni żart, o którym głośno, ujawnił się podczas licytacji w słynnym domu akcyjnym Sotheby’s na początku października bieżącego roku. Otóż dzieła Banksy’ego stały się poszukiwanym obiektem kolekcjonerów i handlarzy sztuką nowoczesną, no i jego dość prosty obraz „Dziewczyna z balonikiem” trafił na aukcję, gdzie osiągnął cenę ponad miliona funtów (ok. 5 milionów złotych). O ile wiem, nigdy obraz żadnego polskiego malarza nie osiągnął takiej ceny. Ktoś nieźle zarobił, gdyż zaledwie jedenaście lat wcześniej ten sam obraz wylicytowano za trzydzieści siedem tysięcy funtów, tak więc teraz uzyskano przebicie niemal trzydziestokrotne! 

Ale zaraz po zakończeniu licytacji stała się rzecz niezwykła. Otóż dzięki ukrytej w ramie niszczarce obraz uległ samozniszczeniu: na oczach widzów zaczął się powoli wysuwać przez dolną ramę, rozcinany na wąskie paski. Mniej więcej trzy czwarte obrazu zostało tak „przemielone”. Zdumione miny zebranych uwieczniły kamery. Katastrofa – pomyśleć można. Ktoś zainwestował kupę pieniędzy i wszystko stracił. Nic z tych rzeczy. Przeciwnie: ten, kto kupił zarobił, gdyż w opinii koneserów z tej branży, wartość tego, co pozostało w ramie i dyndających pasków poza nią, podskoczyła o co najmniej 50%. Kolejny raz Banksy stworzył nową jakość w sztuce i rynek natychmiast zareagował.

Przypomina to wielki skandal sprzed laty, kiedy to w 2003 roku bracia Chapmanowie, też Anglicy (Jake i Dinos, urodzeni w latach 60-tych), „poprawili” cykl 82 rycin Francisco Goyi „Okropności wojny” (jeden z czterech zachowanych w całości). Najpierw ogłosili światu, że będę poprawiać. No i zrobił się straszny krzyk, artystów o mało nie zlinczowano, pikiety czyhały na nich pod domem. Ale się nie ugięli i dopięli swego, domalowując postaciom na rycinach błazeńskie czapeczki, czerwone noski i policzki. Niczym wandale bezpowrotnie zniszczyli dzieła sztuki? Tak. Ale po co? Ano po to, by pokazać, jak działa dzisiejszy rynek sztuki, gdyż te bezpowrotnie zniszczone dzieła Goyi-Chapmanów osiągają dziś większe ceny, niż oryginały samego, nienaruszonego obcą ręką Goyi (podobną akcję przeprowadzili w 2008 roku z trzynastoma akwarelami Hitlera).

Widzimy więc, że sami artyści dostrzegają arbitralność i absurdalność dzisiejszego rynku sztuki, którego reguły – prowokując - obnażają i wyśmiewają. Cóż z tego, kiedy rynek za bardzo się tym nie przejmuje, a wręcz przeciwnie: im więcej prowokacji i medialnego szumu, tym lepiej. Niewidzialna ręka rynku jest czujna, jak u nas politycy na pomniki w t-shirtach.