Polak chleje na umór, cierpi, nie radzi sobie z problemami, żyje w brudzie, a nawet jak osiąga sukcesy to są one okupione jakimś dramatem. Rzeczywistość jest szara i ponura, syf, kiła i mogiła – nie jest to diagnoza społeczna, lecz wniosek płynący po obejrzeniu większości filmów Konkursu Głównego Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. I to nie tylko z tego roku. W polskim kinie od lat status quo – Polak cierpi! 

Tak, wiem... wynika to z naszej bolesnej historii, wojennych doświadczeń, lat rozbiorów, okupacji, komunizmu. Nie da się ukryć, mieliśmy jako naród przerąbane, ale świat się zmienił, między innymi dzięki Polsce, dzięki polskiemu narodowi i pokojowemu zrywowi Solidarności. Otrzepaliśmy się z zaborczego kurzu, uczyliśmy się nowego świata, chłonęliśmy go, nadrabialiśmy zaległości. Świat się przyglądał, wyciągał rękę, coraz odważniej zapraszał do siebie (NATO, Unia Europejska). Dzisiaj Polak to światowiec, trudno negować dynamiczny rozwój naszego kraju, w pełni korzystamy z możliwości jakie daje nam otwarty świat. 

Polskie kino zdaje się tego nie zauważać. W tegorocznym Konkursie Głównym Festiwalu nie było ani jednego filmu w stu procentach radosnego, skupiającego się na jasnej stronie życia. Po sześciotygodniowym maratonie naznaczonym alkoholizmem, pedofilią, wojną, okupacją, depresją, przemocą, chorobami i zdradami, człowiek miał ochotę popełnić harakiri. Oczywiście, nie jesteśmy społeczeństwem idealnym, w pewnych aspektach nawet ułomnym. Ale umówmy się, idealnych społeczeństw, narodów nie ma. W polskim kinie brakuje mi tej równowagi, wyważenia proporcji. 

Jednym z najczęściej wypowiadanych słów na festiwalu w Gdyni jest prawda. Wszystkim chodzi o prawdę – reżyserowi, aktorom i widzom. Ale nie od dziś wiadomo, że prawda jest jak dupa – każdy ma swoją. W kultowym „Misiu” jest scena, w której reżyser filmów produkowanych na zamówienie reżimu używa sformułowania „jest prawda czasu i jest prawda ekranu”. Można powiedzieć, że są to dwie rzeczywistości – jedna propagandowa, a druga faktyczna. 

Prawdę czasu i prawdę ekranu mamy i dzisiaj – media społecznościowe tj. Facebook, Instagram, Wiadomości TVP, pełne hipokryzji gęby polityków wszystkich opcji. Alternatywna rzeczywistość. Matrix. To nie science-fiction, to się dzieje. Doszło do tego, że stojąc rano przed lustrem coraz częściej zastanawiamy się kim tak naprawdę jesteśmy? Po co żyjemy? Jaka jest nasza prawda?
Gdzie ją znaleźć? 

Dzisiaj każdy z nas myśli, że jest wolny. Nic nas przecież nie ogranicza. Rzeczywistość jest jednak nieco inna. Jesteśmy niewolnikami pieniądza, sukcesu, wykreowanego wizerunku, przyzwyczajeń, tradycji, w której wyrośliśmy, itd. Nie potrafimy określić priorytetów, najczęściej uciekamy od tego co najważniejsze, zamiast działać, popełniamy grzech zaniechania. Konsumpcjonizm zagłusza nasze wewnętrzne potrzeby, wykrzywia zwierciadło, w którym codziennie się przeglądamy. 

Poznacie prawdę, a prawda Was wyzwoli – to chyba cytat z Jezusa. I choć ekspertem od religii nie jestem, to przyznaję, że właśnie o to w życiu chodzi. Prawda jest wielowymiarowa, a jej odnalezienie nie zawsze jest łatwe, szczególnie gdy człowiek błądzi przez całe życie. Na odnalezienie siebie nigdy jednak nie jest za późno. 

Tutaj nawiążę do jednego z naszych wywiadów w numerze, który trzymacie w rękach. Bartosz Cierbikowski, młody człowiek, fotograf, autor fenomenalnego projektu „Ludzkie historie, ludzkie twarze”. Chłopak chodzi po ulicach Trójmiasta, zaczepia ludzi, robi im zdjęcia i przede wszystkim wysłuchuje... Oni zaś rewanżują się historiami, których lektura wywołuje refleksje, emocje, wyciska łzy, ale też uśmiech. 

Jeśli szukacie prawdy w życiu, prawdy o sobie, koniecznie przeczytajcie nasz wywiad i zajrzyjcie na facebookowy fanpage „Ludzkie historie, ludzkie twarze”. Znajdziecie tam proste historie, których wspólnym mianownikiem jest prawda, miłość i wolność. Czego więcej nam do życia potrzeba?