SŁAWEK JASKUŁKE. ARTYSTA POSZUKUJĄCY MA PRAWO BŁĄDZIĆ

Uparty w pracy artystycznej, trudno godzi się na kompromisy, za to w życiu prywatnym ugodowy, bezkonfliktowy. Jego muzyczna droga to prawdziwa sinusoida – są na niej spektakularne sukcesy, ale i okresy artystycznego błądzenia, co przypłacił załamaniem psychicznym. Trudny okres ma już za sobą i znów jest na fali wznoszącej, a jego najnowsza płyta, Komeda Recomposed, dowodzi, że nieprzypadkowo stawia się go w gronie najwybitniejszych polskich pianistów. Przed Państwem Sławek Jaskułke. 

Sławek Jaskułke, jeden z najbardziej oryginalnych i „niepokornych” artystów młodego polskiego jazzu – tak często można o Tobie przeczytać w zapowiedziach Twoich koncertów. Co w Tobie zatem jest oryginalnego i niepokornego? 

Niepokornego jest to, że jestem uparty i mam swoje zdanie, bardzo wyraźne. To było widoczne zwłaszcza gdy byłem młodszy. Teraz, w wieku 39 lat wchodzę w etap większej dojrzałości i częściej korzystam z dobrej rady mojej mamy, która mówiła: wiesz co Sławek, czasem dużo cenniejsze jest milczenie. Potrzebowałem czasu, by uświadomić sobie, że ta rada jest genialna w swojej prostocie. 

Mówisz o podkreślaniu swojego zdania w kwestiach artystycznych, czy chodzi Ci też o poglądy prywatne, np. polityczne, społeczne? 

Mówię o życiu artystycznym. W innych kwestiach, takich jak poglądy polityczne staram się nie wypowiadać zbyt radykalnie swojego zdania, bo mam duży szacunek do odrębności drugiego człowieka. Choć interesuję się kwestiami politycznymi i także w tej materii mam skrystalizowane poglądy. Rodzice nauczyli mnie jednak olbrzymiego szacunku do drugiego człowieka. Dzięki nim wiem co jest dobre, a co złe i wiem kto jest dobry, a kto zły. Także dzięki nim mam twarde, mocne zasady i umiem obserwować ludzi. W kwestiach artystycznych dzisiaj jestem bardziej powściągliwy. Mam stanowcze zdanie, jednak częściej zachowuję je dla siebie. Kiedyś trudniej było mi trzymać język za zębami, bo jestem człowiekiem bezpośrednim.

No dobrze, to jak jest dzisiaj naprawdę w świecie polskiego jazzu?

(śmiech) Rozumiem, że testujesz moją powściągliwość? Nie powiem Ci wiele, poza tym, że generalnie o muzycznym środowisku nie mam dobrego zdania. Choć to zależy, o którym środowisku mowa, bo na przykład trójmiejskie środowisko jazzowe jest wyjątkowe. Gdy byłem młodym człowiekiem, nastolatkiem, byłem przepełniony ideałami. Byłem przekonany, że moi idole, wspaniali muzycy, artyści których podziwiałem, są ludźmi z zasadami, z mocnymi kręgosłupami moralnymi, uczciwi wobec siebie, wobec innych, wobec idei muzyki, idei tworzenia. Dzisiaj wiem, że jest inaczej. Dzisiaj moi idole przestali istnieć. Mam za to bardzo dobre zdanie o młodej fali muzyków, z którymi mam teraz większy kontakt z racji tego, że wykładam na Akademii Muzycznej. To jest jedno z najlepszych pokoleń w historii polskiej muzyki jazzowej i to oni będą niedługo nadawać ton i wyznaczać trendy w tej muzyce. To pokolenie poszukujące i skupione na twórczym (jak dotąd) aspekcie tej pracy. Moim zdaniem narodził się w Polsce jazz konceptualny, postmodernistyczny i to właśnie młode pokolenie jest tego przykładem. 

Ty na długi czas zniknąłeś z tego środowiska muzycznego. Przeniosłeś się do Warszawy, a niektórzy wręcz mówią, że się wyautowałeś. 

Wyjechałem do Warszawy jak zacząłem grać ze Zbyszkiem Namysłowskim. Zresztą w tamtym czasie Gdańsk nieco podupadł. Skończyła się era jassu, z którym często błędnie jestem kojarzony, a z którym w istocie nie miałem nic wspólnego, oprócz kilku wspólnych koncertów. Nastała w Trójmieście pustka, a to zgrało się z moim zaproszeniem do zespołu Zbyszka, więc wyjechałem. W Warszawie spędziłem ponad 15 lat i to był piękny, ale i ciężki czas. To był moment w którym poznawałem istotę bycia muzykiem od wewnątrz. I to sprawiło, że się załamałem. Stąd moje wyłączenie z gry. Poznałem mechanizmy rządzące rynkiem, poznałem ludzi i ich prawdziwe intencje, poznałem prawdziwe oblicze zajmowania się muzyką. To sprawiło, że wpadłem w bardzo poważny konflikt ze sobą i ze światem wokół mnie. Wcześniej żyłem wielkimi ideami, zawsze zresztą byłem idealistą i jestem nim do dzisiaj. Wtedy jednak wszedłem głębiej w świat, biznes muzyczny i zobaczyłem, że tak naprawdę muzyka ma chyba w tym biznesie najmniejsze znaczenie. 

Rozwiń proszę temat.

Jest spory rozdźwięk między tym co ludzie mówią, a tym co robią i tym jakie mają prawdziwe intencje. Ci piękni, uśmiechnięci artyści z reguły wygłaszają
piękne, mądre, filozoficzne, głębokie słowa. A prawda leży gdzie indziej. Ważniejszy jest wizerunek, marketing, oglądalność, klikalność, wszystko, dzięki czemu można zrobić biznes. A muzyka jest na samym końcu. To mnie przytłoczyło. Właśnie wtedy zrozumiałem, że najważniejsze jest ufać sobie i w najcięższym momencie mojego artystycznego życia podjąłem najlepszą decyzję jaką mogłem podjąć - postawiłem na pracę. Wycofałem się z rynku i skupiłem na samorozwoju. Poza tym w moim życiu prywatnym wydarzyło się kilka rzeczy, które były dla mnie trudne, co spowodowało, że musiałem wyhamować. Zmienić bieguny swojego życia.

Doszedłeś do ściany?

Tak. Mogłem dalej walić głową w mur, albo spróbować zmienić system. Mądrzy ludzie mówią, że jak dojdziesz do kresu, to dobrze jest zrobić krok w tył, spojrzeć z perspektywy i wprowadzić zmiany. Ja to zrobiłem. Wprowadziłem radykalne zmiany i zadziałało. Ale trwało to ponad 6 lat.

A co takiego zobaczyłeś z tej perspektywy? 

Zobaczyłem, że świat wcale nie jest piękny i że podążam w złą stronę. Wiele rzeczy w moim życiu przestało działać, ale nie wiedziałem dlaczego. Błądziłem artystycznie. Błądziłem życiowo. Takie zagubienie twórcze jest oczywiście wpisane w naturę muzyków. Artysta poszukujący zawsze ma prawo do tego by błądzić. I jeśli gubi się świadomie, ma nad tym kontrolę, to jest w porządku. Gorzej jeśli się zatraca. Ja spadałem w dół, ale przed katastrofą uchroniła mnie chyba moja silna osobowość, wiara w siebie i wartości wyniesione z domu. Tak mi się wydaje. Kiedyś pewien znakomity artysta i jeden z największych saksofonistów polskiego jazzu, Tomasz Szukalski, powiedział mi: „Synku, nic się nie martw, to się trzeba w życiu pogubić żeby wiedzieć”. Dzisiaj wiem, że miał rację. 

Jakie poniosłeś koszty tego błądzenia? 

Koszty były spore. Prawie sześć lat żyłem w dość głębokim załamaniu psychicznym. Brałem udział w kilku terapiach psychologicznych. Badałem siebie: pod kątem emocji, psychologii, wewnętrznej konstrukcji. Pytałem dlaczego i co powoduje, że czuję się tak, a nie inaczej. Podjąłem też kilka bardzo poważnych decyzji życiowych. Przede wszystkim wyprowadziłem się z Warszawy, wróciłem do Sopotu, co było jedną z najlepszych decyzji jakie podjąłem w życiu. 

Dlaczego?

Nie było to łatwe, spędziłem w Warszawie ponad 15 lat. Tam pracowałem, żyłem, miałem przyjaciół, znajomych. W teorii psychologii jest jednak taka zasada, że jeżeli chcesz naprawdę zmienić swoje życie na lepsze, wyrwać się z przytłaczającego marazmu, to jednym z najbardziej radykalnych ale jednocześnie najskuteczniejszych mechanizmów, jest zmiana środowiskowa. Trzeba się odwrócić plecami do dotychczasowego miejsca, życia i pójść w przeciwną stronę. Tak właśnie zrobiłem. Wróciłem do Sopotu, zmieniłem środowisko, odciąłem się od wielu ludzi, zmieniłem styl życia i przede wszystkim urodziła mi się córka. Na dobre zaczął się nowy etap w moim życiu.

Zmieńmy temat i porozmawiajmy o muzyce...

(śmiech) No tak... w końcu jestem muzykiem 

Muzykiem, który wydał kilkanaście dni temu płytę „Komeda Recomposed”. W opisie prasowym można przeczytać, że płyta ta jest „nowatorskim, śmiałym spojrzeniem na twórczość legendarnego artysty Krzysztofa Komedy”. Na czym polega to nowatorskie, śmiałe spojrzenie?

Ach, to są te wszystkie teksty marketingowe… (śmiech)

A ty się musisz tłumaczyć…

No właśnie. Śmiałe i nowatorskie. Myślę, że tym powinni zajmować się teoretycy, a nie praktycy. Ale skoro już muszę, to powiem, że ta oryginalność polega na tym, że ja nie gram muzyki Komedy w sposób dosłowny, tylko odnoszę się do pewnych mechanizmów jego pracy, do elementów, które były dla niego ważne. Na wspomnianej płycie są „cytaty” z Komedy, ale trzeba się skupić by je wyłapać. Przefiltrowałem to wszystko przez swoją wrażliwość i na swój sposób zinterpretowałem ją na nowo. 

Z twórczością Komedy mierzył się także Leszek Możdżer, jego płyta okazała się dużym sukcesem. Nie bałeś się porównań nie tylko z Komedą, ale i z Możdżerem?

Właśnie, co to znaczy „mierzył się?” Ja uważam, że Leszek gra muzykę Komedy, a nie mierzy się z jego twórczością. Dlaczego? Trzeba Leszka zapytać. Tutaj mam bardzo surowe zdanie - jestem zdeklarowanym przeciwnikiem grania muzyki jeden do jednego, bo uważam, że jest to nadużycie. I nie - nie boję się porównań z Leszkiem, bo to porównanie jest w istocie nietrafione. Kiedyś, gdy byłem młodszy, często mnie z nim zestawiano. Dzisiaj już nie, bo choć obaj mamy bardzo wyraźne style funkcjonowania w branży, swoje drogi artystyczne, to jednak diametralnie się one od siebie różnią. Lubię go jako człowieka, bo to przemiły facet, ale w sensie artystycznym za nim nie przepadam. Nie lubię ludzi, którzy traktują muzykę jako narzędzie biznesowe. 

Kiedyś w jakimś wywiadzie powiedziałeś, że zaglądanie wstecz w muzyce jest bardzo cenne, bo dzięki temu poznajemy język starych mistrzów. Jaki był muzyczny język Komedy?

Komeda był artystą różnorodnym. Z jednej strony pisał piękne melodie, słodziutkie, takie łatwo wpadające w ucho, a z drugiej strony był na pograniczu awangardy, a nawet free jazzu. Ta melodyka ogromnie mi się podoba, jest mi bliska, bo sam też jestem melodykiem. Dlatego napisałem utwór „Szaro” (odnoszący się do Szarej Kolędy). Taki ładny, słodki, regularny w konstrukcji.

Ta płyta też została wydana w Japonii. Japonia jest Ci szczególnie bliska. Powiedz, jak się w ogóle tam znalazłeś? 

Otrzymałem propozycję współpracy w zakresie wydawnictwa moich płyt na rynek japoński. Napisał do mnie pan Yohji Takagi, prezes wytwórni Core Port z zapytaniem czy nie byłbym zainteresowany szeroką współpracą. Potem dostałem zaproszenie na dwa koncerty do Japonii, na których byli przedstawiciele prasy, środowiska artystycznego, branży muzycznej. To był pierwszy sukces. Potem były kolejne wyjazdy, nagrałem w Japonii płytę i w zeszłym roku poleciałem na międzynarodowy festiwal pianistów solowych Piano Era Tokyo Japan. To już jest potężny sukces i festiwal, na którym co dwa lata prezentowane są współczesne trendy w muzyce jazzowej i improwizowanej z całego świata. Zagrałem koncert dla kilku tysięcy ludzi, prasa rozpisała się o mnie bardzo fachowo i wnikliwie, dzięki czemu moja pozycja na tym rynku się umocniła. 

Jaka jest tamtejsza publiczność, bo Japończycy znani są z zamiłowania do muzyki klasycznej i fortepianu w szczególności?

Wysublimowana, wykształcona, czujna i wymagająca. To jest trudna publiczność. No, ale to dobrze, bo ja jestem też wymagającym artystą, więc to połączenie bardzo dobrze działa. Na Piano Era grałem po znakomitym pianiście z Niemiec o pseudonimie Hauschka. On zrobił huczne show z kilkoma fortepianami, masą świateł, dynamiki, laserów. Ja zrobiłem świadomy ruch, aby być w kontraście. Cały koncert grałem praktycznie w ciemności, oświetlony tylko światłem punktowym z góry. Na dodatek grałem pianissimo, czyli tak, jakbym szeptał. A gdy szepczesz, ludzie bardziej się skupiają i lepiej słuchają. To było nieprawdopodobne przeżycie, bardzo intymne zarówno dla mnie, jak i dla odbiorców. Ludzie byli zachwyceni, zebrałem znakomite recenzje, wieczorem po koncercie sprzedaliśmy kilkaset płyt. To dowodzi tego, że japońska publiczność jest naprawdę bardzo wysmakowana, z dużym wyczuciem.

Wspomniałeś tu o ciszy. Melodia, kompozycja i wiele innych czynników składa się na to, że muzyka porywa, skłania do refleksji, czy po prostu wprowadza w określony nastrój. Ale ja zapytam przewrotnie – jak ważna w muzyce jest cisza?

Jest dosyć powszechna opinia, że cisza i pauzy są w muzyce najważniejsze. Oczywiście jako młody, dość buńczuczny twórca nie byłem zainteresowany ciszą w muzyce. Potrzebowałem się wyszaleć, co jest naturalne i nie należy tego hamować. Dzisiaj wiem, że cisza jest istotą, esencją muzyki, taką emocjonalną kropką nad i. Cisza skłania do refleksji nie tylko publiczność, słuchacza, ale też twórcę. Jednak ciszą należy uczyć się grać i zarządzać. To bardzo trudne, ale niezwykle fascynujące. 

Czy jest jakaś kategoria muzyczna, styl muzyczny, gatunek, którego jeszcze nie zagrałeś, a chciałbyś? Coś, co byłoby zgodne z twoją filozofią artystyczną?

Chciałbym zagrać trzeci koncert Rachmaninowa z orkiestrą. Obawiam się jednak, że nie mam do tego predyspozycji i pewnie nigdy do tego nie dojdzie. 

Wiesz, marzenia są po to, żeby je spełniać. 

Też tak uważam i w swoim życiu w istocie zajmuję się realizacją swoich marzeń, ale trzeci koncert Rachmaninowa, skomponowany w 1909 roku, cieszy się opinią jednego z najtrudniejszych do wykonania koncertów fortepianowych w kanonie muzyki poważnej. Ja się skupiam na zupełnie innej technice fortepianowej. To technika jazzowa, nie klasyczna. Poza tym, żeby zagrać to dzieło z orkiestrą, trzeba by się wyłączyć na kilka ładnych lat, a ja mam swój rytm pracy, projekty, plany, działam bardzo konsekwentnie, więc ten Rachmaninow, mimo mojej wielkiej do niego miłości, jest dla mnie nie do zdobycia. Ale to nic. Za to kocham go słuchać.

W słynnym filmie Miłość, Leszek Możdżer mówi takie słynne zdanie: „Chętnie bym sobie twórczo rzygnął”. Czy Ty też masz czasami ochotę zerwać się z tej typowo jazzowej smyczy?

Hmmm... Zastanawiam się w takim razie dlaczego Leszek do tej pory sobie twórczo nie rzygnął? Przecież artysta od tego jest, by sobie „twórczo rzygać”. Szczególnie artysta ukształtowany może sobie na to pozwolić. A jeśli chodzi o jazz, to ja już dawno się z tej smyczy zerwałem, choć nadal robię płyty jazzowe, czego przykładem jest Komeda Recomposed. Wyrwałem się jednak z tych ram, szczególnie jeśli spojrzymy na moją solową twórczość. Jazz nadal mnie fascynuje i będzie we mnie obecny na zawsze, jednak należę do artystów poszukujących i dzisiaj z pewnością nie można mnie definiować tylko jako jazzmana – wręcz mam wrażenie, że ta odsłona mojej osoby jako twórcy zeszła już na drugi plan. 

W jakim kierunku uciekasz, zmierzasz?

Zmierzam w kierunku kontemplacji, relaksacji, wyciszenia. Taka muzyka mnie pociąga i sporo nad nią pracuję. Idę w stronę barwy w muzyce. Fascynuje mnie to bez reszty, choć ostatnio zacząłem pracować nad rozszerzoną tonalnością i swobodą. Sam jestem ciekaw co z tego będzie.

Znowu trochę złapię cię za słowo. Powiedziałeś, w którymś z wywiadów, że „chałturzenie to wcale nie taka prosta sprawa. Może być porażające w skutkach. Myślę, że to zabija kreację i rodzi prostytucję.” Co miałeś na myśli?

Chałturzenie zabija kreację artystyczną i może zabijać osobowość. Zresztą mamy tego sporo przykładów na naszym rynku muzycznym. Przesadne chałturzenie jednak może rodzić bardzo wiele złych psychologicznie, a także emocjonalnie mechanizmów, które mogą mieć bardzo przykre konsekwencje.
Ale tak jak powiedziałem wcześniej: nie oszukujmy się, artysta musi z czegoś żyć i jeśli z potrzeby czysto życiowej, od czasu do czasu zagra coś mniej ambitnego lub na zamówienie, to nic wielkiego się nie stanie. Gorzej gdy to jest styl pracy, wówczas droga do zniewolenia jest bardzo krótka. 

Pamiętasz jakąś taką żenującą chałturę, która długo siedziała Ci szpilą w sercu?

Oczywiście. Robiłem kiedyś oprawę dużej gali w Sopocie dla Telewizji Polskiej. Chociaż to akurat nie była chałtura. Ale na zakończenie gali, po zakończeniu transmisji telewizyjnej część ludzi w trakcie naszego koncertu, który był taką wisienką na torcie, po prostu wstała i wyszła. W trakcie naszego grania – kończyliśmy w zasadzie do pustej sali. To było żenujące. Kiedyś też grałem koncert dla dużej firmy produkującej statki, większość gości była wyraźnie pod wpływem alkoholu. Reszty nie muszę tłumaczyć…

A jak u Ciebie z alkoholem? 

(śmiech) Żyję zdrowo. Zmieniłem styl życia na wyciszony. Dużo czasu poświęcam córce, jestem nałogowym spacerowiczem, lubię biegać, poprawiać swoje wyniki, zwiększam dystanse. Oddycham i czerpię energię z morza. 

 

SŁAWEK JASKUŁKE 

Rocznik 1979, mieszka w Sopocie. Polski pianista jazzowy, improwizator. Absolwent Katedry Jazzu i Muzyki Estradowej Akademii Muzycznej w Gdańsku. Laureat wielu prestiżowych nagród muzycznych. Koncertował w kilkudziesięciu krajach świata i na niemal wszystkich kontynentach. Ma za sobą występy na największych scenach świata - Carnegie Hall w Nowym Jorku, Symphony Hall w Chicago, Filharmonii Monachijskiej czy International Performing Arts Center w Moskwie. Brał udział w największych festiwalach. Koncertował i nagrywał również z wieloma sławami polskiej i światowej muzyki. Reprezentował Polskę na Światowej Wystawie EXPO w Shanghaju, gdzie premierowo wykonany został specjalnie przygotowany projekt "Jaskułke - Chopin na pięć fortepianów". Jego najnowsza płyta „Komeda Recomposed” jest „nowatorskim, śmiałym spojrzeniem na twórczość legendarnego artysty Krzysztofa Komedy.