Mieszka w Gdańsku, studiuje psychologię, a w wolnych chwilach pisze książki. Dużo książek. W ciągu trzech lat wydała kilkanaście bestsellerowych powieści, zachwyciła nie tylko całą rzeszę czytelniczek, ale też wymagających krytyków literackich. Agata Przybyłek pisze głównie dla kobiet, a o mężczyznach sięgających po jej książki mówi ze śmiechem, że muszą być masochistami. W wywiadzie dla Prestiżu mówi także o tym dlaczego wierność jest trudna, do czego wolno posunąć się w walce o miłość i dlaczego fascynują ją zaburzenia rozwoju.
Jak byś zdefiniowała miłość? Co o niej wiesz? Jaki masz jej obraz?
Zdefiniowałabym miłość jako bardzo złożone zjawisko. Odwołując się do swojej wiedzy psychologicznej, wyróżniłabym trzy komponenty - intymność, namiętność i zobowiązanie. Na tej koncepcji oparłam swoją serię książek z Zuzanną w roli głównej. Intymność to jest taka bliskość dusz. Namiętność to te gwałtowne emocje związane z pożądaniem, fizycznością. Zobowiązanie to z kolei deklaracja.
Pytam o miłość, bo generalnie to jest motyw przewodni Twojej twórczości literackiej. O czym jeszcze są Twoje książki?
Są o miłości, są o emocjach, są o relacjach, czasami są o prozie życia, ale w takim różowym wydaniu, bo lubię pisać o tej szarej rzeczywistości, ale ukazywać ją
w różowy sposób.
Co to znaczy w różowy?
W różowy, czyli pokazywać, że często problem tak naprawdę nie jest problemem i jeżeli spojrzymy na niego przez inny pryzmat, to może się okazać, że to, co uważamy za trudne, jest dużą zaletą. Czasem nawet możemy się z tych problemów pośmiać. Tak właśnie w mojej serii z Zuzanną („Takie rzeczy tylko z mężem”, „Kobiety wzdychają częściej”, „Małżeństwo z odzysku” i „Żona na pełen etat” – przyp. red) chciałam to wszystko opisać - pokazać życie małżeństwa w różowy sposób, chociaż wiadomo, że często różowo nie jest. Ale też staram się w moich książkach przemycać swoją wiedzę psychologiczną. Na przykład, w najnowszej książce „W promieniach szczęścia” jest temat adopcji, samotnego macierzyństwa. Pisałam też o przemocy wobec dzieci, o przemocy seksualnej, więc pojawiają się też trudne i ciężkie tematy.
Rozmawiamy w przeddzień premiery Twojej najnowszej powieści „W promieniach szczęścia”. Piszesz w niej o różnych obliczach miłości.
Jest miłość macierzyńska, jest miłość między dwojgiem dorosłych ludzi. Jest też miłość szczęśliwa i nieszczęśliwa. Chciałam się skupić przede wszystkim na miłości macierzyńskiej. Bo to jest miłość niezwykła, do dziecka nieswojego, porzuconego przez biologiczną matkę. Ale w książce jest też wątek miłości patologicznej i wątek zakochanej w profesorze akademickim studentki. I to jest uczucie bardzo toksyczne, negatywne, więc myślę, że śmiało można powiedzieć, że to jest powieść o różnych odcieniach miłości.
Nawiążę teraz tutaj do pr-owego opisu wydawcy jednej z twoich książek. Mówimy tutaj o uczuciach, nieodłącznym elementem miłości jest zaufanie i wierność. A ponoć wierność jest trudna…
(śmiech) Tak jest w istocie. Wierność jest trudna, przekonałam się o tym niedawno, przeżyłam bowiem zerwane zaręczyny. Mimo tego, cały czas wierzę, że prawdziwa miłość potrafi oprzeć się zdradzie. W książce pod tytułem „Wierność jest trudna”, której premiera zaplanowana jest na 22 sierpnia tego roku, staram się do tematu wierności podejść z humorem. To jest książka o dwóch siostrach bliźniaczkach, które zupełnie niespodziewanie zakochują się w jednym mężczyźnie, w dodatku jedna z nich za chwilę bierze ślub. Przed nią trudny test z miłości (śmiech).
Mówisz o zerwanych zaręczynach, a przecież Twoja pisarska kariera zaczęła się od miłosnego zawodu. Nie masz szczęścia do tych facetów. Czy uważasz, że mężczyzna to gatunek z natury niedoskonały?
(śmiech). Nie, absolutnie. Cały czas jestem optymistką. Być może jest to naiwne, ale wierzę w ludzi, wciąż wierzę w mężczyzn. Zresztą, w swoich powieściach zazwyczaj udowadniam, że mężczyźni nie są tacy źli. A początek mojej kariery to faktycznie efekt miłosnego zawodu. To była nastoletnia miłość, pełna romantycznych wzorców. Koniec tego związku był dla mnie bardzo trudny, ale wyzwolił we mnie taką twórczą energię, której efektem była moja debiutancka książka pt. „Nie zmienił się tylko blond”. To pełna humoru powieść o kobiecie, która musi na nowo poukładać sobie życie. Iwona ma 37 lat, czworo dzieci, dowiaduje się, że zostanie babcią, że mąż ma biuściastą kochankę i musi przeprowadzić się do rodziców. Nawymyślałam jej tyle nieszczęść, że naprawdę zastanawiałam się, co ona zrobi, żeby się z tego wyplątać. Być może chciałam wtedy samej sobie pokazać, że faktycznie są ludzie w dużo gorszej sytuacji ode mnie i że po każdej burzy wychodzi słońce. Ja wierzę głęboko w to, że tak jest.
Piszesz głównie dla kobiet. Mężczyznom wstęp wzbroniony?
Nie, są panowie, którzy czytają moje książki, chociaż ja zawsze się śmieję, że to muszą być masochiści. Myślę, że mężczyzna z moich książek może się dowiedzieć tego, jak postrzegają świat kobiety. Kobiety inaczej podchodzą do problemów, inaczej je rozwiązują. Nie chciałabym tutaj być posądzona o jakiś seksizm, ale wydaje mi się, że tak naturalnie istnieją pewne różnice. Mianowicie kobiety zawsze bardziej skupiają się na relacjach, na uczuciach, na emocjach, a mężczyźni bardziej na sprawczości, na rywalizacji. Wydaje mi się, że istnieje jednak te rozróżnienie na świat męski i kobiecy.
Ktoś kiedyś zadał Ci pytanie, jakie zachowanie człowieka najbardziej cię intryguje. Odpowiedziałaś wtedy - jakkolwiek okropnie to nie zabrzmi, lubię zaburzenia rozwoju. To intrygujące...
Moje studia psychologiczne zaszczepiły we mnie głód wnikania w głowy osób zaburzonych, co też chętnie wplatam do swoich książek. Na zajęciach z psychopatologii w zeszycie z notatkami miałam zawsze milion zapisków, które były inspiracjami do budowania postaci w moich książkach. To też jest swoista wartość dodana do moich powieści. Nie chcę, by stanowiły tylko formę rozrywki, ale żeby poszerzały również wiedzę odbiorców. Bo tak naprawdę o tych zaburzeniach niewiele się mówi, często są one demonizowane. Pamiętam jak poszłam pierwszy raz na zajęcia do szpitala psychiatrycznego. Byłam przerażona, nie spałam, bałam się tego miejsca. Okazało się, że kierowałam się stereotypami. Po zajęciach obiecałam sobie, że napiszę książkę, której akcja dzieje się w psychiatryku, aby ludziom oddemonizować to miejsce. No i napisałam „Ja chyba zwariuję”.
Piszesz książki, w których nie brak błyskotliwego humoru sytuacyjnego. Tak piszą recenzenci, krytycy literaccy. Humor to taki dobry sposób, sprawdzony na wszelkie problemy?
Mam wrażenie, że jako naród jesteśmy przygnębionymi przez życie ponurakami. Wystarczy przejść się ulicą i zobaczymy ludzi ubranych w ciemne kolory, idących ze spuszczonymi głowami, dziwnie a czasami alergicznie reagujących na to, że się do nich uśmiechasz. Jakkolwiek to nie zabrzmi, ja nigdy nie myślałam, że będę pisać komedie. Tym bardziej, że nie jestem przesadną optymistką, raczej realistką, nie chodzę z głową w chmurach, nie bujam w obłokach. Kiedy siadam do pisania komedii właściwie nie wiem, jak to się dzieje, ale sceny przychodzą same i też bardzo dobrze się wtedy bawię, książkowa atmosfera bardzo mi się udziela.
Bohaterowie, ich historie, przeżycia zostają Ci w głowie?
Ludzie z mojego otoczenia potrafią już rozszyfrować jaką książkę piszę. Gdy piszę komedię, to jestem roześmiana, bardzo radosna. Ale to ma też swoje minusy. Pamiętam, że jak pisałam książkę „Bez Ciebie”, o przemocy domowej, to udzielały mi się nawet stany lękowe głównej bohaterki. Szłam późno wieczorem ulicą, widziałam mężczyznę, który się do mnie zbliżał i sięgał do kieszeni, a mnie paraliżował strach. Dużo płakałam podczas
pisania tej książki.
Skoro już poruszyłaś ten temat i tą książkę. Z kart tej powieści wybrzmiewa pytanie - czy można pokochać po raz drugi, gdy nie jest się w stanie zaufać? Jak sobie z tym poradzić z psychologicznego punktu widzenia?
Z psychologicznego punktu widzenia, raczej nie da się stworzyć relacji, gdy nie jest się w stanie zaufać. Ale też tak trochę już abstrahując od tej książki i od tej konkretnej sytuacji, myślę, że człowiek jest w stanie się zakochać po raz któryś, ale najpierw musi być w zgodzie z samym sobą, przepracować pewne rzeczy. „Bez Ciebie” jest też próbą zwrócenia uwagi na to, że nie zawsze uśmiech na twarzy jest oznaką szczęścia, bo gdzieś tam w tych pozornie bezpiecznych czterech ścianach dzieje się zupełnie co innego. Ludzie często przybierają maski. Nie zawsze ten człowiek, który jest szczęśliwy w mediach społecznościowych musi być szczęśliwy w życiu. Warto spojrzeć na człowieka inaczej, warto głębiej wniknąć w jego sytuację, bo wiele osób nie dostaje pomocy wtedy, kiedy jej potrzebuje właśnie dlatego, że to jest taka gra pozorów.
Kontynuacją powieści „Bez ciebie” jest książka „Jeszcze raz”. W opisie wydawcy jest chwytliwe pytanie - Jak daleko można się posunąć, by odzyskać utraconą miłość? No właśnie, jak daleko? Tak daleko jak pozwala sumienie?
W książce tej balansuję na granicy między miłością, a obsesją. Moja bohaterka decyduje się na działania, które bardzo wykraczają poza jej sumienie. Ba, naraża wręcz swoje życie, żeby zwrócić na siebie uwagę ukochanego, więc myślę, że to już jest bardzo mocne przekroczenie pewnych granic, ale z drugiej strony ona sama sobie tłumaczy, że robi to w imię miłości. Osobiście myślę, że w walce o miłość można się posunąć do takich działań, którymi nie naruszamy wolności, pewnych granic drugiego człowieka. Chociaż mówi się przecież, że w miłości wszystkie chwyty są dozwolone.
A co robi bohaterka książki „Takie rzeczy tylko z mężem”, bo ona też walczy o tę miłość, o uwagę?
Zuzanna przez cztery tomy właściwie próbuje odzyskać uwagę Ludwika. To mąż nieobecny, dla którego bieganie w kraciastych spodenkach po lesie jest ciekawsze, niż życie rodzinne. I Zuzanna posuwa się do bardzo różnych kroków, aby zwrócić na siebie jego uwagę. Boże, czego ja jej tam nie powymyślałam (śmiech). Pomijając jakieś próby uwodzenia go, to ona nawet posuwa się do tego, że w pewnym momencie mieszka w domu z byłym narzeczonym i z mężczyzną, który jest nią bardzo zainteresowany. Ludwik jest jednak taką postacią, że Zuzanna chyba mogłaby zrobić wszystko, a on i tak w pewnych chwilach nie odróżnia jej od szafy w pokoju. Tak, z pewnością jest to ukazywanie problemów małżeńskich na wesoło. Niestety, żyjemy w czasach, w których ludziom zwyczajnie nie chce się rozwiązywać małżeńskich problemów, co w następstwie owocuje licznymi rozwodami, a wymiana partnera na lepszy model stała się bardzo powszechna.
Wyczytałem gdzieś, że ponoć również jesteś fanką literatury erotycznej.
Przez długi czas recenzowałam książki dla wielu wydawnictw i czytałam różne gatunki. Od długiego czasu mam jednak wrażenie, że dzisiaj literatura erotyczna jest poniżej poziomu, który akceptuję. Sprowadza się do czystego pożądania, fizjologii, jest odhumanizowana, a ja literaturę erotyczną definiuję przez pryzmat miłości. Chodzi po prostu o dobry smak.
Ile erotyzmu jest w tych książkach?
Zdarzają się pikantne sceny, ale to seks jest elementem miłości, nie miłość elementem seksu. Wydaje mi się, że miłość ma tyle ciekawych komponentów, że nie warto się skupiać na tym jednym i właśnie tego nie lubię w literaturze erotycznej, spłycania
wszystkiego do seksu.