Przeglądając ostatnio stare, ślubne zdjęcia kolejny raz uświadomiłem sobie, że lata 80. to był koszmarny okres dla mody i wizerunku. Moda polegała w skrócie na tym, że każda młoda kobieta kiedy rychtowała się na studniówkę, wesele czy urodziny, wyglądała 15-20 starzej. Ja na modzie się nie znam, ale o ile pamiętam to wtedy te kreacje na mnie robiły wrażenie. A dla potwierdzenia, że prowincją aż taką nie śmierdzę był fakt, że w moim otoczeniu kręciło się kilka córek prywatnego sektora i dostęp do waluty i wydawania jej poza granicami PRL miały raczej swobodny. 

Co jeszcze tak potęguje te oceny? Zdjęcia, a raczej ich jakość. Wszystkie fotografie z tamtego okresu są zwyczajnie okropne. Każde jest dziś fioletowe. Kolory są jakby cały czas była jesień. Nawet te robione przez zawodowych fotografów z  lampą błyskową. Nie wiem z czego to wynikało. 

Kilka dni temu syn powiedział mi, że zdjęcia na których pozują babcia i dziadek za młodu są czaderskie. Mówił, że widać na nich jakby oni nie byli Polakami i nie były robione w Polsce. Były czarno białe, wszystkie. Moi rodzice faktycznie wyglądali bardzo światowo i modnie jak na owe siermiężne czasy, czyli początek lat 60. na Śląsku. I nie byli dziećmi resortowymi. Byli skromni, ale jakoś dziwnie modni. To chyba jednak zasługa lat 60-tych. 

Wracając do lat 80., zupełnie przypadkowo obejrzałem w telewizji program rozrywkowy poświęcony Annie Jantar.  Nie mogłem uwierzyć jak złe programy kiedyś produkowano. Widziałem ich sporo, ale ten jakoś był skondensowanym, najgorszym z możliwych przykładów. Anna Jantar miała sporo przebojów, które śpiewała i do dziś śpiewa je cała Polska. Oglądając ten zlepek "teledysków" uświadomiłem sobie jak one były złe. Scenografowie byli prawdopodobnie Misiewiczami telewizyjnymi tamtych czasów. Już pominę fakt, że Anna Jantar wówczas była przed trzydziestką, a ekipa od wizerunku skutecznie dodawała jej 15 lat. I ta beznadziejna choreografia. 

Ech... Porównując analogicznie lata osiemdziesiąte na Zachodzie, można powiedzieć, że tam wszystko było najlepsze. Seriale „Powrót do Edenu” czy „Miami Vice” były wyznacznikiem tej mody. My wtedy próbowaliśmy naśladować tamtych bohaterów. Nawet jeśli komuś udało się osiągnąć podobną fryzurę, czy kreację, to jak ona mogła się złożyć z zielonym Polonezem czy osiedlem Morena jesienią. Nie wiedzieliśmy jak się przygotowuje Margaritę, a co do dopiero B52. Fikołek to był wtedy cały nasz świat, bo chodziło o to by nie pić wódy z kieliszka, tylko dolać do niej soku. Lód w fikołkach pojawił się dopiero w latach 90.

Ale co się dzieje dziś. Wśród pokolenia, które w latach 80. notowało swoje akty urodzenia dziś następuje prawdziwy szał na modę tamtego okresu. Oni nie przeżyli tej epoki jak my, kiedy był to dla nas najważniejszy okres przed startem w  dorosłe życie. Oni dziś wyłapują swoim współczesnym okiem to co im wydaje się czaderskie. Już powoli zaczynam to zauważać, trochę przecieram oczy, ale nie krytykuję. Przyglądam się z uwagą i bardzo jestem ciekaw jak lata 80-te zaistnieją w życiu obecnych trzydziestolatków. 

Jeszcze kilka lat temu nie mogłem zrozumieć dozgonnej miłości dwudziestoparolatki do Dona Jonsonna z serialu „Miami Vice” i oglądania go na okrągło. Ona dziś jest po trzydziestce i właśnie oznajmiła na fejsbuku o miłości do nowego gatunku muzycznego o nazwie Yacht Rock. Cytując koleżankę Yacht Rock polega na tym, że siada się na swoim jachcie, koniecznie trzeba być ubranym na biało, najlepiej w len i słucha się Toto lub Kenny Logginsa. Do tego bierzemy szampana w kieliszku i elegancko się bawimy. I niech taki będzie 2018 rok!