Głosowanie zostanie powtórzone. Takie decyzje zapadły w Gdańsku – po tym jak ujawniono błędy w głosowaniu na budżet obywatelski. Sprawę ujawnili aktywiści z Rowerowej Metropolii, których zaskoczyła mała frekwencja w głosowaniu na projekty ogólnomiejskie. Okazało się, że system nie uwzględnił aż 11 tys. oddanych głosów. Miasto przyznało się do błędu, a dokładniej winą obciążyło firmę, która stworzyła system liczenia głosów. Efekt – 11 tysięcy osób będzie mogło powtórnie zagłosować, a budżet obywatelski w ramach rekompensaty za błąd ma zyskać dodatkowe 2 mln zł.
Happy end? Nie do końca. Dobrze, że miasto przyznało się do porażki i próbuje naprawić błąd. Podważono jednak zaufanie do urzędu i do tak wrażliwej przestrzeni, jaką jest liczenie głosów. Gorzej, że stało się w to w czasach kiedy i tak zaufanie stało się towarem deficytowym, stąd trzeba na nie dmuchać i chuchać. Szczególnie jeżeli chodzi urzędników i polityków.
Tymczasem obserwując trójmiejską scenę polityczną (oczywiście nie tylko trójmiejską, choć trwająca w całym kraju wojna polsko – polska jest szczególnie spektakularna w Gdańsku), coraz trudniej znaleźć osoby, co do których można przyjąć 100% pewności, że jest tak jak mówią. Politycy z dwóch stron – chodzi przede wszystkim o PO i PiS wraz z ich zapleczem - każdego dnia zawłaszczają przestrzeń publiczną swoimi problemami, wywodami, tezami i stwierdzeniami, których istotą jest dokopanie tym drugim, a wszystko pod pozorem walki o dobro publiczne.
Zastanawiałem się ostatnio ile wolnego czasu i ile chęci do zabawy mieli ci politycy PO, którzy pod Muzeum Drugiej Wojny Światowej urządzili protest w sprawie flag Gdańska i UE koło muzeum. Siedząc w pracy, podobnie jak miliony innych podatników i wyrabiając dzienną normę, dzięki której ukochany skarb państwa zasili się kolejną kwotą podatku - rzuciłem okiem na profil FB posłanki Agnieszki Pomaski, która właśnie ogłaszała swój flagowy protest. Oczywiście towarzyszyli jej – równie skłonni do harców i z tradycyjnie przeciwnym zdaniem – działacze Młodzieży Wszechpolskiej. Było barwnie, wojowniczo, a nawet efektownie. Tylko czy o to chodzi?
Spór o treść wystawy, o jej przesłanie, o to co powinno być eksponowane, a co nie – zdecydowanie tak. Taka debata publiczna powinna trwać. Widziałem pierwszą odsłonę stałej wystawy. Podobała mi się, miałem też pewne uwagi i wnioski, chyba jak każdy. Warto o nich dyskutować, spierać się, a nawet zmieniać. Niestety, na merytoryczną debatę nie ma co liczyć. Obydwie strony – rządzący dzisiaj muzeum PiS i będąca w opozycji PO – nie są do tego zdolne, a co gorzej - nie są nią zainteresowane. Ważniejsza jest walka, symbole, gesty. Wspomniana flaga, maszt, transparenty, wykrzykniki, happening.
Do tej kategorii zalicza się też śledztwo jakie podjęła prokuratura w sprawie zerwania umowy o współpracy muzeum z miastem Gdańsk. Zawartą jeszcze w 2009 roku umowę Paweł Machcewicz, poprzedni dyrektor muzeum rozwiązał w kwietniu 2017. Decyzję, która była elementem trwającej już wtedy walki wokół instytucji, podjął wspólnie z Piotrem Adamowiczem, prezydentem miasta. Dzisiaj muzeum rządzi Karol Nawrocki (PiS), który doniósł za to na Machcewicza.
W całej tej rozgrywce politykom i harcownikom PO i PiS pomagają obszerne zaplecza polityczne, często karmione publicznymi pieniędzmi – albo administracji rządowej (PiS) albo samorządowej (PO) i wszelakiej maści poplecznicy. Niestety – wśród nich także medialni, do tego momentami równie bezrefleksyjni jak sami politycy.
Był kiedyś taki dowcip. Z pamiętnika partyzanta. Poniedziałek: goniliśmy Niemców po lesie. Wtorek: Niemcy wyparli nas na skraj lasu. Środa: Nasz kontratak, las znowu nasz. Czwartek: Niemcy wzmocnili siły i zajęli większość lasu. Piątek: Obeszliśmy Niemców i dzięki zaskoczeniu pogoniliśmy ich z większości lasu. Sobota: Niemcy znów weszli do lasu. Niedziela: przyszedł leśniczy i wszystkich wyrzucił.
Może czas na niedzielę?