ANNA SKURA.
UCZULONA NA NIJAKOŚĆ Z APETYTEM NA ŻYCIE
ANNA SKURA.
UCZULONA NA NIJAKOŚĆ Z APETYTEM NA ŻYCIE
Jak kameleon. Tak określają ją internauci, którzy codziennie z ciekawością zaglądają na jej bloga „What Anna Wears”. Tysiące odsłon, setki komentarzy od czytelników spragnionych mody, bajkowych podróży i potwierdzenia, że da się realizować marzenia. Pierwsze wrażenie, to piękna, skromna, otwarta na świat i wesoła. Szalenie inteligentna, zaraża optymizmem od pierwszego zdania. Szybciej niż się wydaje przenosi do wspólnej przygody na Bali, w Maroku i Cannes, gdzie kroczy ramię w ramię z największymi po czerwonym dywanie. Anna Skura, jedna z najbardziej popularnych blogerek jest pewna, że czuć się doskonale potrafi tylko we własnej skórze.
Ania z Redy rusza w wielki świat i ten pada u jej stóp. Co za bajka z happy endem!
Rusza w świat swoich marzeń. Bazą była moda, zaczęłam blogować, a potem życie i los zweryfikowały co mnie interesuje.
Co to takiego?
Mój blog What Anna Wears podsumowuje kilka działów. To stylizacje modowe, sport, joga, podróże i to co uwielbiam smakować na talerzu. Część bloga poświęcona jest również szeroko pojętej motywacji.
Moda to przypadek, punkt zaczepienia?
Jestem estetką, lubię dobrze wyglądać i otaczać się pięknymi rzeczami, tak było zawsze. Ale moda nie była tym do końca, dlatego poszłam w inne dziedziny.
Polskie realia sprzyjały? Była szansa na luksus i piękno?
Pewnie! Wszędzie można znaleźć inspiracje. Skończyłam Akademię Sztuk Pięknych, zrobiłam dyplom z fotografii, więc wszystko jest zachowane w artystycznym obszarze. Blog, zdjęcia, ASP, praca asystentki projektantki modowej, public relations to kierunki, w których szukałam siebie. Dzisiaj jest mi ogromnie miło słyszeć, że jestem dla kogoś inspiracją. A zaczęło się tak niewinnie, od założenia bloga i pierwszego zdjęcia.
Pierwszy wpis był o czym, pamiętasz?
Modowy na moście w Nowym Yorku, to były moje stylizacje, a dokładniej sukienka z second handu za kilka groszy.
Łatwo było pokazać go światu? Musisz przyznać, ze blogerki modowe są różnie postrzegane.
Myślę, że nie do końca jestem blogerką modową. Raczej nazwałabym to lifestylem, z naciskiem na podróże i sport przeplatane stylizacjami. Moja wiedza o modzie nie pozwala mi identyfikować się do końca jako blogerka modowa, która powinna mieć solidne podstawy merytoryczne i doświadczenie, aby o tym opowiadać.
O czym opowiadasz na swoim blogu?
O pasji do życia. Opowiadam o podróżach, które od zawsze były dla mnie ważne. Pokazuję co lubię jeść, nietypowo, wiążąc moje propozycje z odwiedzanymi miejscami na świecie. Motywuje moje dziewczyny do aktywności fizycznej, którą uwielbiam. Biegam maratony, ale nie zamykam się tylko na jedną dyscyplinę, mam pragnienie na więcej. Próbuję wszystkiego. Nurkuję, wspinam się, podróżuję, posiadam prawo jazdy na motor.
Zakochana w adrenalinie i górach?
Zakochana bez pamięci i mam nadzieję, że z wzajemnością! Miłość do gór zaszczepili we mnie rodzice, którzy od najmłodszych lat zabierali nas na piesze wędrówki. Jednak góry dla mnie to coś więcej niż piękne krajobrazy. One uczą mnie determinacji i pewności siebie.
Nauczyły na tyle, że podobno planujesz Mount Everest?
Planuje to może jeszcze za dużo powiedziane. Na razie nazywam to wielkim marzeniem. To mój pomysł na 3 lata. Finał poprzedzą tylko mocne przygotowania. W tym roku zamierzam zdobyć dwa szczyty – jeden w Europie i drugi w Ameryce Południowej. W przyszłym kolejne i jeśli tylko dobrze się przygotuję, będę gotowa również i na ten szczyt! Taką mam oczywiście nadzieję.
Masz poczucie, że internet Cię lubi?
Radością jest to, że moim stylem życia udało mi się zainteresować fajnych ludzi. To, że mnie obserwują, to powód do dumy. Sieć daje mi tylko większą skalę i nieograniczone możliwości. Ideą bloga jest pokazanie świata, jego piękna, a nie pokazanie, że sobie wyjechała i się realizuje. Chciałabym, aby ludzie mieli okazje do spojrzenia na świat, na siebie pod innym kątem, czyli co mogą zrobić, aby zobaczyć to co pragną.
Co mogę zrobić?
Iść za głosem serca. Na pierwsze egzotyczne wakacje na Filipinach pojechałam mając niewiele na koncie. Pieniądze pochodziły z karty kredytowej, którą spłacałam pewnie ze dwa lata. Wzięłam wolne z całego roku i spędziłam piękne 15 dni. Ja podróżowałam od dziecka. Wraz z siostrą wyjeżdżałyśmy co roku na Europejskie Spotkania Młodych Wspólnoty Taize. Wszyscy się z nas śmiali, ale dla nas to były cudowne chwile i sposób na zwiedzanie Europy za nieduże pieniądze.
W jaki sposób dbasz o popularność? Mało Ciebie na ściankach i plotkarskich stronach. Przecież jeśli przestaną mówić, to blog umrze. Co wtedy?
Czy ja wiem? Myślę, że każda z moich koleżanek potwierdzi, że nie tędy droga. Moim celem jest nieść w świat pozytywną energię. Zależy mi na szczęściu ludzi wokół mnie. Unikam sytuacji, w których musiałabym krzywdzić. Wierzę, że świat może być piękny i że tylko dobro rodzi dobro.
Nie przesadzasz z tą słodyczą?
Można żyć tak, aby inspirować i być inspirowanym. Nie trzeba zazdrościć, spinać się w złości, że ktoś, coś więcej i lepiej niż ja. To zabiera energię, którą potrzebujemy, aby funkcjonować w równowadze. Nie jestem odrealniona, zdaję sobie sprawę, że ten róż codzienności przeplata się z czernią i solą łez, jednak jest to idea, którą chcę się kierować. Poza tym nie jestem skandalistką, więc trudno znaleźć na mnie haczyk. Jest cudowny mąż, dążę do szczęścia, do spełnienia bez hejtu. Wierzę, że tak się da. Podróże kształtują, więc będąc na drugim końcu świata wiele problemów staje się przyziemnych.
Skąd taki apetyt na życie?
Moja inspiracja znajduje się w ludziach, którzy tak jak ja, chłoną każdy nowy dzień. Lgnę do tych z pasją, charyzmatycznych, ciekawych świata i żądnych wciąż nowych wrażeń. Czerpię napęd do działania z ich historii, wiedzy, doświadczenia i wewnętrznej tajemnicy, która mnie w nich pociąga. Otaczam się ludźmi, którzy inspirują, eliminując tych, którzy zabierają pozytywną energię. To naprawdę działa! Nie tracę czasu na jałowe rzeczy i nie poświęcam go tym, którzy mnie nie interesują. Uwielbiam ludzi i wiem, że pasja, która z nich płynie, daje mi siłę i skrzydła.
Otwarta głowa?
Zawsze otwarta na ludzi. Podziwiam niezależność, determinację, kreatywność, życie według własnej, założonej przez siebie ścieżki z dala od schematów. Jestem uczulona na nijakość.
Znalazłaś na nią antidotum?
Najlepszym lekarstwem jest życie na całego. Ten apetyt zaszczepili we mnie rodzice. Sporo podróżowaliśmy, były biwaki, które stały się szkołą dla mnie i siostry. Z domu wyniosłam ciekawość i właśnie bardzo aktywnym rodzicom zawdzięczam to, że nie potrafię siedzieć w miejscu. Wybór męża podróżnika, też podejrzewam, że nie był przypadkowy.
Jesteś rodzinna?
Bardzo! Pochodzę z Redy, aktualnie mieszkam w Warszawie, w Polsce bywam różnie. Czasem wracam po dwóch miesiącach. Moja siostra podobnie, teraz mieszka w Meksyku. Rodzice zostali w Trójmieście. Ogromnie mnie dopingują i uskrzydlają.
Byli na ślubie?
Nie. Ślub to dla mnie święto miłości dwojga ludzi, który uważam, że powinno się celebrować tylko we dwoje. My nasz wzięliśmy na malutkiej wysepce na Zanzibarze. Mama nie tylko nie miała nic przeciwko, a wręcz przyklasnęła, że to doskonały pomysł. Od zawsze wpajała mi to do głowy, że przeżycia i chwile są ważniejsze, a nie czy rosołek był wystarczająco ciepły i czy starczy wódki na stole. Szanuję decyzje i wybory innych, jednak to zupełnie nie nasz klimat. W tym z moim mężem zgadzamy się w 100 procentach.
Co reprezentuje sobą blogerka? Co potrafi ponad dobieranie ubrań?
Takie zarzuty to codzienność. W moim przypadku stawiam kolejne zawodowe kroki, więc trudniej jest sprzedać mi klapsa, że jestem panną od ładnych ciuchów.
Moda nie oszałamia? Nie masz czasem poczucia, że tracisz tożsamość? Zawsze wiesz, kim jesteś?
Pasjonatką, która każdego dnia uczy się świata. Dziewczyną, która choć ma głowę w chmurach i uwielbia marzyć, twardo stąpa po ziemi i miewa siniaki. Mam równowagę i nie tracę kontaktu z rzeczywistością. Promuję zdrowy styl życia, ale nie jestem fit maniaczką. W dziedzinach, w których się poruszam nie mam ambicji mistrzowskiej. Lubię rywalizację jednak wiem, że chcąc być w czymś najlepsza musiałabym się temu całkowicie poświęcić. Nie chcę rezygnować z czegoś dla czegoś. Interesują mnie maratony i jednocześnie wyjazdy w świat, wiec nie mogę trenować regularnie. Wspinam się, kocham szczyty, a tak samo świetnie czuję się w Cannes na czerwonym dywanie. Pokazuję, że podróżnikiem nie musi być wcale globtroter z plecakiem, tylko można do niego spakować elegancką suknię i szpilki. Blond włosy i kolorowe paznokcie nie zabraniają trekkingu i spania na chodniku. Da się łamać stereotypy i o to walczę.
A propos czerwonych dywanów. Jak było na Festiwalu Filmowym w Cannes?
Cudownie! Trafiłam tu po raz drugi. Spore wewnętrzne przeżycie, bo debiut miałam w charakterze asystentki, tak trochę z boku. Tegoroczne zaproszenie było personalne i stanowiło wyróżnienie. Plus moment na przemyślenia, że to co robisz przywiodło Cię tu znowu i teraz chcieli właśnie Ciebie. Monica Belucci, Diane Kruger i Ania z Redy. To doskonały przykład mojego życia. Jest Cannes, a potem 110 kilometrowy trekking, gdzie będę spała w namiocie. As w rękawie na zarzut o ubrania. Oczywiście to nie tak, że staram się cokolwiek udowodnić, a ubrania są złe. Każdy ma swoją niszę, w której realizuje się i rozwija.
Kogo interesuje co ubierze Anna? Jak Cię zaszufladkować?
Nie próbuj, otworzę każdą szufladę (śmiech)! Nigdy nie chciałam kategoryzować siebie jako blogerki modowej, bo wiem, że moje koleżanki są dużo większymi specjalistkami w tej dziedzinie. Chciałabym aby ludzie myśleli o mnie podróżniczka, która celebruje zdrowy styl życia. Dlatego przemycam fit przepisy, zarażam pasją do jogi i biegania pokazując jednocześnie najpiękniejsze zakątki świata. Na moim blogu przy porannej kawie każdy znajdzie to, co go interesuje, bo wiem, że nie każdy amator podróży ma ochotę na kwiat lotosu i nie każdy maratończyk zachwyci się moim babskim gotowaniem. Cel to trafić do ludzi, którzy tak jak ja chcą żyć świadomie, w otoczeniu wartościowego towarzystwa, kolekcjonując niesamowite wrażenia i piękne obrazy.
Jak Ty kolekcjonujesz medale biegowe! Siedem maratonów w różnych miejscach na świecie. Po co?
Maratony na każdym kontynencie. Na koncie mam już cztery. Dobiegłam do mety w Ameryce Północnej (choć tam był już ultramaraton na 50 km), w Europie, Afryce i w Azji. Ekstremalne też mam w zanadrzu, North Pole Marathon zostawiam na koniec! Maraton to wyzwanie. Paradoksalnie, ultra maraton był łatwiejszy. Po górach, po lesie, jest zmienność. Na szosie jest cały czas tempo, tempo. Biegnąc traila, podbiegając na górę, możesz iść, możesz odpoczywać. Nie ma parcia na pełen speed.
Tworząc tytuł bloga przeczuwałaś, że sprawy nabiorą międzynarodowego rozgłosu?
What Anna Wears miało być początkowo pytaniem. Czas pokazał, że to stwierdzenie. Zaczynasz robić zdjęcia, wybierasz stylizacje. Potem jest obróbka, przygotowanie posta i podzielenie się nim z czytelnikami. Tyle. Z czasem okazuje się, że fotki powinny być coraz lepsze, bardziej dopracowane. Do współpracy wchodzą firmy, dostosowujesz się, briefujesz, musisz mieć pomysł. Skrzętne przygotowanie, post produkcja, akceptacje i kontent, który każdorazowo inspiruje czytelników. Badań nie prowadzę, jednak mocno zwracam uwagę co ich interesuje. To praca na cały etat, a może nawet na trzy czy cztery. Blog, facebook, instagram, YouTube, snapchat – cały czas w łączności, z mailami, umowami i co najważniejsze, z kreacją.
Co za chwilę, gdy przyjdzie jutro?
Tego nie wiem i nie wynika to z braku wiedzy czy pomysłu na siebie. Życie wszystko weryfikuje. 10 lat temu nie istniał zawód bloger. Dostaję bodźce i szanse, które wykorzystuję i mam to szczęście, że jestem otwarta na to co niesie los. Całe życie pracowałam na to, aby być w miejscu, w którym teraz jestem.
Pracujesz z mężem, od nadmiaru głowa nie boli?
Mąż jest organizatorem podróży. Jak mało kto zna się na swojej robocie, mogę powiedzieć, że jest dokonały! Ma wiedzę i doświadczenie, więc całość to on, przy moim wsparciu wizerunkowym. Zawsze uczestniczę w wyprawach, pomagam na miejscu, ale podkreślam, że on to wykreował.
Masz swoje najpiękniejsze miejsce? Ósmy cud świata Anny Skury?
Nie da się porównać Kilimandżaro do Bali. Afryki do Tajlandii. Są takie miejsca, które zwalają z nóg i obiecałam sobie, że kiedyś je spiszę. Pierwsza myśl to różowe jezioro w Senegalu i Australia, cudownie jest na Bali, sentymentalne wspomnienia przywołuje wysepka na Zanzibarze, na której brałam ślub, pierwotna natura to z kolei pustkowia na Mauretanii, czy lodowiec na Islandii. Uwielbiam też kosmopolityczny Nowy Jork, ale patrząc na mój instagram to chyba najpiękniejsze są te wszystkie piękne zachody słońca, jakie udało mi się zobaczyć podczas podróży. Lista jest długa, a każdy skrawek ziemi to coś innego, magia tkwi w tym jak otwieramy się na świat i czego od niego chcemy.
Czego Ty chcesz od świata?
Nie oczekuję wiele. Chce mieć jedynie świadomość, że dobrze przeżyłam swoje życie. Mama zawsze mi powtarzała, że dobro powraca i święcie w to wierzę. Dobro rodzi dobro, więc szkoda życia na to, co złe.
Nie gubią Cię te dwa światy? Piękny, pełen photoshopa, dostępny dla każdego i ten drugi, gdzie prawda zderza się z rzeczywistością? Stworzyłaś klucz, aby funkcjonować pomiędzy?
Kluczem jest prawda. To co oglądasz na moim blogu to nie podrasowana rzeczywistość okiem kogoś, kto za wszelką cenę próbuje zaistnieć. To jest moja historia, którą opowiadam nie tylko najbliższej paczce znajomych.