W jej kreacjach chodzi Waris Dirie, jedna z najbardziej wpływowych kobiet świata. Pochodząca z Somalii słynna top modelka i pisarka zafascynowała się filcowymi ubraniami, które są wizytówką i znakiem rozpoznawczym Magdaleny „Marlu” Arłukiewicz. Z projektantkąspotkaliśmy się w jej klimatycznym domu na gdańskiej Osowie, pełniącym również rolę pracowni.
Z wykształcenia jest historykiem, jednak jak sama mówi, urodziła się z duszą artystki a moda towarzyszyła jej od dziecka. Nawet pracę doktorancką na wydziale historii Uniwersytetu Gdańskiego pisze o modzie, a konkretnie o modzie gdańskiej od XVI do XVIII wieku.
Z modą od kołyski
Przygoda z projektowaniem zaczęła się dla niej w domu rodzinnym, który od zawsze był pełen artyzmu i inspiracji. Już od progu można było wyczuć unoszący się w powietrzu, zapach kadzidła, który pobudzał zmysły. Wprowadzał harmonię. W takiej nastrojowej atmosferze Magdalena prowadziła długie rozmowy z siostrą i mamą, które wspierały ją w twórczych pomysłach. Od małego przesiadywała w pracowni swojej mamy i grzebała w koszach ze ścinkami materiałów. Spędziła sporo czasu wśród krawcowych i do dziś uważa, że najlepsze projekty swetrów robi jej mama.
Projektantka zdradza, że już w czasach szkolnych i studenckich wyróżniała się strojem i lubiła zwracać na siebie uwagę. Do dziś, na przekór, nawet latem nosi kozaki i wełnianą, pstrokatą czapkę. Dzisiaj sama „rzeźbi” w domowym zaciszu. Jej dom jest jej pracownią. Mnóstwo w nim materiałów, kolorów. Projektowanie nazywa rzeźbieniem.
- Czuję, że jak robię projekt to lepię rzeźbę i wtedy powstaje sztuka. Jestem wielką miłośniczką sztuki, a projektowanie to jedna z dziedzin sztuki - tłumaczy. - Moje projekty przekraczają granice gatunkowe między modą, a sztuką i lepiej sprzedają się w galeriach sztuki alternatywnej niż w centrach handlowych. Chcę żeby moje projekty były komentarzem do świata mody i aby można je było swobodnie nosić. Dlatego projektuję. Uwielbiam tworzyć materiał. Dla mnie to podstawa tworzenia. Kocham filc, jedwab i szyfony. Cechą charakterystyczną moich szali, kapeluszy, gorsetów jest połączenie filcu z jedwabiem z dodatkiem poszarpanych paseczków jedwabiu ręcznie malowanego - dodaje Magdalena Arłukiewicz.
Strach przed oryginalnością
Projektantka uwielbia zabawę kolorem. Uważa jednak, że w Polsce ludziom brakuje tolerancji na kolor, wzór i formę. Nie akceptują inności, indywidualizm jest wyśmiewany, a szarzyzna i nijakość przyjmowana z aplauzem. To, co irytuje to próżność. Jak zauważa - ludzie często ubierają się w ciuchy, które do nich nie pasują, ale są z markową metką. Tego „Marlu” kompletnie nie rozumie.
- Widzę w ludziach wielki strach przed oryginalnością, przed kolorami, odważną formą. Zgadzam się jednak z tym, że w modzie nie chodzi o przebranie, tylko ubranie. Moda to dla mnie prócz ubrania styl życia, bycia i zachowania. Jesteśmy mało tolerancyjni, ale widoczny jest progres - mówi Magdalena.
Kobieta w kreacjach Magdaleny Arłukiewicz jest kolorowa, odważna, pewna swojej kobiecości, podkreślająca swoją osobowość i walory swojej figury i urody. Aby się przekonać, że tak jest w istocie wystarczy spojrzeć na sukienki i gorsety projektantki.
- Fundamentem każdej mojej kolekcji jest forma, kolor i humor. Inspiruje mnie przeszłość, antropologia, historia, uprzedzenia, polityka i muzyka, od Rage Against the Machine do Beethovena. Wszystkie moje projekty są mi bliskie i są zapisem moich emocji. Inspirują mnie fotografie Jana Saudka. Uwielbiam jego zamierzony kolorystyczny kicz i erotyzm na granicy pornografii. Fotografie Borisa Valejo, jego bajkowe i wysublimowane zdjęcia, moda francuska – to wszystko z czego czerpię. Eksperymentuję z modą. Staram się łamać stereotyp powszechnej mody ulicznej. Od wielu lat jestem zafascynowana Japonią i widać to w moich realizacjach. Japonia jest często fundamentem kreacji albo jej zabawnym uzupełnieniem. Nie boję się zaskakujących zestawień kolorystycznych i faktury materiału. Wychodzę z założenia podobnie, jak japońscy artyści, że wszystko jest możliwe. Chciałabym swoim kolekcjom nadawać indywidualny styl poprzez dozę delikatnej kobiecości umiejętnie pomieszanej z niebanalną nonszalancją - opowiada projektantka.
Kwiat pustyni dla Waris Dirie
Jej najsłynniejszą klientką jest Waris Dirie. Somalijskiej modelki, którą odkrył jeden z najlepszych fotografów mody Terence Donavan, nikomu chyba szerzej nie trzeba przedstawiać. Uciekła z domu z powodu nakazu małżeństwa z 61. letnim mężczyzną. Trafiła do Austrii, gdzie - zanim została odkryta przez Donavana - pracowała jako służąca. Dzięki Donavanovi w 1987 roku znalazła się na okładce kultowego kalendarza Pirelli. Potem pracowała dla najsłynniejszych domów mody na świecie, ale cały świat usłyszał o niej, gdy udzieliła niezwykłego wywiadu dla Marie Claire, w którym opowiedziała o okrutnych obrzędach plemiennych w Afryce, między innymi o rytualnym obrzezaniu dziewczynek. Jej autobiograficzna książka „Kwiat Pustyni” sprzedała się w milionach egzemplarzy na całym świecie, a na jej podstawie powstał film pod tym samym tytułem.
- Waris przyszła do mnie sama. Zobaczyła kolorową galerię na ulicy Mariackiej, którą prowadzę wraz z moją mamą. A w tej galerii ubrania z filcu, które bardzo jej się spodobały. Zadzwoniła do mnie, spotkałyśmy się, pokazałam jej co i jak robię i tak zaczęła się trwająca cały czas owocna współpraca. Robiłam dla niej rysunki do projektu koszulek, które mają być sprzedawane. Na nich kwiat pustyni według mojego projektu w różnych kolorach. Zaprojektowałam też kolekcję do filmu. Waris nosi moje szale, sukienki, marynarkę, spodnie, a także czapki, chusty i torebkę, którą wypatrzyła w Galerii na Mariackiej. Jest wielkim autorytetem i chętnie moje nowe projekty z nią konsultuję - mówi Magdalena Arłukiewicz.
Moda to praca zespołowa
Ubrania projektantki można tez kupić w paru miejscach w Warszawie oraz zobaczyć na licznych pokazach, które zawsze zapierają dech w piersi. „Marlu” kreuje bowiem nie tylko ubrania, ale też sposób ich prezentacji.
- Dobieram muzykę, robię choreografię, wybieram miejsce i pilnuję scenografii. Oczywiście z grupą ludzi, bo projektowanie mody to wbrew pozorom praca zespołowa. Muzykę robi mi Daniel „Atan” Leszczyński, fryzury modelkom czaruje znana trójmiejska fryzjerka Kasia Potakowska, a o makijaż dba Magda Purchla. Współpracuję też ze znakomitymi fotografami, jak Maciej Grochala, Bartek Wutkowski, Anna Roman, Daniel Leszczyński, czy Anna Padzik - Magdalena nigdy nie zapomina o swoich współpracownikach.
I właśnie z Magdą Purchlą pracuje aktualnie nad organizacją atelier w Sopocie. Chcą w nim zrobić atelier, które pokaże kolorową stronę Gdańska. W planach są spotkania z kobietami, organizacja pokazów, wymiana ubrań oraz długie rozmowy o modzie przy kawie. Wierzą, że inicjatywa się przyjmie.