Na parkiecie najbardziej popularnego telewizyjnego show zna każdą nierówność i rysę. Przetańczyła 16 sezonów i bez żalu przyznaje, że marzenia o sportowych tytułach odłożyła aby uczyć i poczuć smak przygody w blasku telewizyjnych świateł. W życiu trafia dobrze i mimo, że przez jej ręce przewinęło się wielu partnerów tanecznych, zawsze jest wierna ideałom. Nie rewolucjonizuje świata, ale przekraczając „trzydziestkę” przewartościowała swoje tu i teraz, aby spokojnie móc wdychać jod znad morskiej plaży i słyszeć stukot obcasów na kocich łbach gdańskich uliczek. Magdalena Soszyńska – tancerka, bogini z męskiej okładki, kobieta biznesu bez cenzury o kulisach Tańca z Gwiazdami, rozbieranych sesjach i sile, jaką daje rodzina.
Trudno było rzucić tańczące gwiazdy?
Miałam w sobie gotowość do zmiany i nie ukrywam, że mierzyłam się z tą decyzją już jakiś czas. Rok myślenia, że czas na zmiany i pora pójść nową drogą. Pogadałam sama ze sobą: - teraz stara już jest czas, abyś coś zrobiła, teraz musisz zacząć inaczej żyć, postawić na siebie, na swój biznes.
Rzucić spokojną posadkę w telewizji?
Taniec z Gwiazdami to była stała adrenalina i ciężka robota.
Nie wierzę!
Poważnie! Taniec na planie programu to cholernie ciężka robota. Widzowie dostają ułamek tego, ten najpiękniejszy obrazek. Nie widać wielogodzinnych prób i adresu zameldowania na sali treningowej. To w praktyce pochłaniacz całej doby. Adrenalina jest w tym, co dzieje się w programie. Lajfy, zdjęcia, próby w studiu, zamieszanie, choreografia do opanowania, ogarnianie strojów i ogromne tempo - to wszystko składa się na ten ładny obrazek, który dostają widzowie. Treningi trwały 7 godzin. Dwa podejścia dziennie, bo zazwyczaj gwiazdy, z którymi tańczyłam, nie miały o tańcu zupełnie pojęcia. Przymiarki, dodatkowe zdjęcia do filmu i czas płynął. Jak stare dobre małżeństwo, spotykaliśmy się codziennie o poranku.
Do małżeństw na planie z tego co pamiętam dochodziło!
Miłość zdarza się wszędzie a czas, który ze sobą spędzają partnerzy jest niebagatelny. Poznają się z każdej strony, nawet tej najbardziej mrocznej (śmiech).
Pisali, ze całowała się Pani z eks mężem Małgorzaty Rozenek?
Och, czego nie pisali! Kulisy Tańca z Gwiazdami działały na kolorową prasę jak magnes. Pocałunek kończący taniec był, ale proszę pamiętać, że taniec to historia, którą opowiadamy ruchem. Ta właśnie takie miała zakończenie. Tancerz musi być aktorem, grać ciałem, budzić emocje. To plus muzyka i lekkość ruchu buduje spektakl, który widz przeżywa wraz z parą. O to chodziło. Romansu brak, przykro mi! (śmiech).
Z kim tańczyła Pani w pierwszej edycji?
Z Andrzejem Nejmanem, obecnym dyrektorem Teatru Kwadrat.
Wszedł i zatańczył, czy drewno?
On był niesamowicie zdolny i to mi dodało skrzydeł. Nie dość, że był fajnym, szalenie inteligentnym gościem, to umiał zagrać i był świetnie skoordynowany. Dlatego ta pierwsza edycja tak łatwo mnie wciągnęła w ten świat. Szybko mi się spodobało – nowe twarze, miejsca, sytuacje i mimo, że wciąż tańczyłam zawodowo, to zaczęło to schodzić na dalszy plan. Turnieje zaczęły być przy okazji. Szołbiz zafascynował, był nowy i fajny, dawał nowe perspektywy.
Zawodowcy mieli za zadania na parkiecie zaczarować widza?
Raczej przygotować partnera i choreografię tak, by nie było jednoznacznie widać, że gwiazda niewiele umie. Czyli tanecznie.
Wielka mistyfikacja przed szklanym ekranem?
Nie do końca. Przecież widz ma świadomość, że nie każdy ma taneczny talent. Zdarzali się bardziej gorący od sobotniej nocy, ale bywały też nogi. Jak to w życiu!
Z tego parkietu tanecznym krokiem trafiła Pani na łamy plotkarskich portali. Dalej był zachwyt szołbiznesem?
Nie jestem skandalistką. To było dla mnie po trosze fajne i nie. Zawsze żyłam życiem obok, więc nie byłam na tyle ciekawa, aby zakłócano mój przysłowiowy święty spokój. Pewnie, dla tancerza adoracja to ogromnie uskrzydlające uczucie, które ma swoje cienie w postaci anonimowych najczęściej opinii, które potrafią zaboleć.
Jak to nie jest Pani skandalistką? To skąd sesja w CKM-ie?
Z mojego punktu widzenia to nie są skandale. Już jako 21-latka z kobiecej próżności zrobiłam sesję do Playboya. Tak wtedy to czułam. To nie dla kasy i popularności, a raczej dla połechtania swojego ego. Z CKM-em było inaczej, do tej sesji zdecydowanie dorosłam.
Tak bez stresu, że chłopaki widzą Panią na golasa, przyklejają w szafce w pracy, czasem zabierają na przerwie do toalety?
Bez spięcia, bo sesja była zrobiona z klasą. Jestem dorosła i zdaję sobie sprawę gdzie prowadzi męska wyobraźnia, ale jeśli podobało im się, dla mnie to jest ok!
Po co pokazać wszystko? Gdzie ulotność i kobieca tajemnica?
Sesja, którą zrobiłam w CKM-ie to sztuka. Tam nie ma hardcoru w postaci wyeksponowanych cycków. Sztuka, styl i smak, więc tajemnica jak najbardziej. Zmysłowa i ulotna tajemnica, czyli kwintesencja piękna każdej kobiety. W tamtym momencie mojego życia zaczynałam wielkie zmiany, więc było to dla mnie upewnienie się samej w sobie.
Obudziła się Pani z długiego snu o Warszawie?
To było moje całe dorosłe życie. Umówmy się, że ktoś, kto ma 18 lat, mało o nim wie. Taniec z Gwiazdami to poznawanie, nauka dorosłości. By tam wpaść teraz, na chwilę, jasne że tak, ale zostać na stałe, non stop na speedzie, to już nie dla mnie.
W warszawskim świecie dobrze się żyje?
Trójmiasto jest znacznie bardziej spokojne, zauważam to w jeździe autem. W Warszawie wszyscy trąbią, pchają się, gdzieś pędzą. To tempo jest wyścigiem, pogonią za uciekającym czasem. Pewnie dlatego ci nastawieni na karierę biegną po trupach do celu, bo czas całkowicie im nie sprzyja.
Pani doba jest z gumy?
Doba się nie rozciąga, to już wiem. Mój syn namawiając mnie na prezent z okazji urodzin stwierdził, że chciałby lego i dzień bez telefonu. Reszta jest milczeniem! (śmiech)
Świeża rozwódka otwiera szkołę tańca w Gdańsku. Warszawa nie sprzyja rewolucji życiowo – zawodowej?
Teraz jest czas, gdy dojrzałam, a szkoła jest kropką nad i w mojej kobiecej stabilizacji i spełnieniem moich wieloletnich marzeń. Równocześnie, od zawsze wyobrażałam sobie jej lokalizację tylko w Gdańsku. Faktycznie, rozwód okazał się sporym przewrotem i spowodował może nie rewolucję, ale raczej weryfikację tego co tu i teraz. Zawsze byłam ekstremalna, więc nie traktuję zmiany jako skoku w przepaść, lecz jako wyzwanie, z którym uwielbiam się mierzyć. Życie pokazuje, że nic tak naprawdę nie jest stałe, a we mnie była odwaga, aby wszystko zmienić naraz, więc jeśli uprzemy się przy rewolucji, to tej w typowo kobiecej odsłonie.
Nie myślała pani aby odbić się od tańca w kierunku aktorstwa?
Nie. Zawsze byłam sfokusowana na taniec i nigdy nie czułam, że jest mi to potrzebne. Owszem były epizody w teatrze, ale w Polsce jest bardzo małe zapotrzebowanie na spektakle taneczne. To nie Londyn czy Broadway.
Zrezygnowała Pani z fleszy, kamer i weszła Pani w biznesowy mus, czyli kursy przygotowujące do pierwszego tańca na weselu? Chałturzy pani?
Rzeczywiście można to po trosze traktować jako chałturę. Ja jestem zwierzęciem stadnym, mam frajdę z poznawania nowych ludzi, więc jak przygotowuję parę do ślubu, to nie jest tylko i wyłącznie nauka tańca. To wspólne przebywanie, czyli po trosze pedagog, po trosze psycholog. Cieszy mnie, gdy piszą potem do mnie, że było niesamowicie, że to był ich moment. Takie słowa w moim pojęciu zaprzeczają chałturze.
Magia Pani nazwiska zadziałała w Gdańsku?
Tak. Jestem Panią z telewizji i to zawsze działa. Ale nie jestem Panią znaną z tego, że jest znana. Stoją za mną lata doświadczenia, hektolitry potu wylane na treningach, które dają mi świadomość własnej wartości.
Jest Pani dostępna dla zwykłego „ludu”?
Bardzo. Jestem jako człowiek bardzo normalna, dostępna, stadna, uwielbiająca ludzi. Tak już mam. Mam uśmiech dookoła głowy i ludziom daje to poczucie, że mnie znają. To buduje poczucie bycia blisko mnie, co nie znaczy, że publicznie pokazuję się na wszystkich ściankach. Z byłym mężem byłam w blasku fleszy może raz.
Jak udało się uniknąć rozgłosu rozwodowego?
Szum medialny nigdy nie był mi do niczego potrzebny. Zawsze ceniłam komfort psychiczny i nie zniosłabym, gdyby ktokolwiek za mną jeździł szukając taniej sensacji. Nigdy nie wychodziłam naprzeciw temu, aby powstawały zdjęcia do kolorowych gazet, nie uprawiałam ustawek z paparazzi. Chronię prywatność. Robię to świadomie. Mam swoją rodzinę, swoje cztery ściany i sprawy, o których tak naprawdę nikt nie musi wiedzieć. To trudne w erze facebboka, totalna inwigilacja wzmaga moją czujność i robię wszystko co w mojej mocy, aby to co dla mnie najważniejsze, było tylko moje.
Zaangażowała się Pani w Polsko – Francuską Galę Charytatywną, która w kwietniu odbędzie się w Gdyni. Magda Soszyńska lubi pomagać?
Zaangażowałam się charytatywnie przede wszystkim z uwagi na cel oraz ogromne zaangażowanie w tę akcję wielu cudownych osób. Gdyby nie one, nie miałabym pojęcia o I Polsko – Francuskiej Wielkiej Gali Charytatywnej zorganizowanej w celu wsparcia nieuleczalnie chorych dzieci z hospicjum Bursztynowa Przystań w Gdyni. Lubię pomagać ludziom, nie szukam w tym dla siebie możliwości. Po prostu taka jestem i wiem, że są rzeczy ważne i ważniejsze. Wiele spraw, gdy spojrzymy na nie z boku, to zupełne duperele i mimo wariackiego tempa, trzeba na chwilę stanąć, zajrzeć w siebie i przypomnieć sobie kim się jest i co jest dla nas istotne. Mam pojemne serce i niesiona pomoc jest dla mnie naturalna. Poza tym, ja dostaję od losu dużo i niech ta forma będzie moim podziękowaniem za to, że codzienność nie jest przeze mnie okupiona łzami.
Na czym polega Pani udział?
Czuję się odrobinę ambasadorem tego przedsięwzięcia. Będę miała na gali pokaz taneczny i spróbuję wyciągnąć ludzi, aby tupnęli nóżką!
Jakie rytmy są do tupania na galach? Wyrwie ich Pani z krzeseł?
Jest opór, ale zaproszenie będzie skuteczne, jestem pewna!
Dobrze się Pani czuje na scenie w takiej roli?
Cudownie, scena to moje życie. Nie chciałabym być w tym szybkim warszawskim życiu, ale wyjść raz jeszcze do Tańca z Gwiazdami ogromnie pragnę. Takiej sceny – teatralnej - mi brakuje. Wracam do domu i myślę - gościówa czegoś Ci brakuje. To momenty, gdzie zatańczyłabym tak mocno, dla ludzi. Ja to po prostu lubię! To jest mój świat, gdzie parkiet i zmysły wirują!