PIOTR JACOŃ
PAN Z TELEWIZJI OD PONIEDZIAŁKU DO CZWARTKU
PIOTR JACOŃ
PAN Z TELEWIZJI OD PONIEDZIAŁKU DO CZWARTKU
Filolog, radiowiec, kiedyś pan z marketingu, teraz dzień po dniu w TVN24 i osobiście w Radiu Gdańsk. Pracuje w Warszawie, mieszka w Gdyni, bo bez morza nie może. Ma 40 lat i lubi swoje zmarszczki. O życiu, filmach i braku endorfin na mecie rozmawiamy w cztery oczy i poza błyskiem fleszy podczas 41 Festiwalu Filmów Fabularnych w Gdyni.
Przyzwyczajenia radiowca - trudno było je okiełznać wiedząc, że mówisz do milionów?
Nie miałem takiej trudności, może dlatego że do telewizji nie trafiłem bezpośrednio z radia. Właściwie już nie byłem dziennikarzem. Byłem panem z marketingu Dziennika Bałtyckiego. Wydawało mi się, że jak raz przejdzie się na drugą stronę, to nie ma powrotu. W swoich własnych oczach trochę zdradziłem. Szczęśliwie „zdradzałem” w redakcji Dziennika, więc w sumie byłem tak pomiędzy - między piętrami redakcji i marketingu. Do telewizji trafiłem więc z Bałtyckiego i trafiłem ku własnemu zaskoczeniu. Kolega z Polsatu chciał koniecznie relacji o trzęsieniu ziemi (a było wtedy takie na Pomorzu), ich reporterka była chora, więc zadzwonił do mnie, bo znaliśmy się z radia. Nie było czasu na zastanawianie. Trzeba było stanąć przed kamerą. Stanąłem i zostałem. Tylko, że ostatecznie w TVN24.
Praca wymaga od ciebie wpisania się w panujący trend zadbanego mężczyzny. Ile kremów znajdziemy na twojej półce?
Nie praca – zdrowy rozsądek wymaga, by o siebie dbać. A kremy mam, bo mam 40 lat. Nie ma przed tym ucieczki.
Czyli syndrom 40 latka? W kierunku Kuby Wojewódzkiego, czyli zawsze piękny, młody i rozpoznawalny, mimo metryki? Zmarszczki prostujesz?
Lubię swoje zmarszczki. Bo zmarszczki to dojrzałość, a ta – także w telewizji – powinna być w cenie. Poza tym, ja nigdy tak dobrze się nie czułem jak teraz. Jako 40 latek miewam się fantastycznie. Uważam, że kiedyś nie miałem w sobie takiego spokoju jak teraz, nie wyglądałem jak teraz. Jestem bardzo świadomy wszystkiego, co się ze mną dzieje - pewnie dlatego, że muszę zapracować na to dobre samopoczucie. Jak się ma dwadzieścia parę lat bywa inaczej, natura jest łaskawa. Kiedy lata mijają, trzeba o to zawalczyć, np. pobiegać rano. Poświęcić sobie samemu trochę uwagi.
Masz wiele propozycji, aby się sprzedać? Firmy widzą potencjał w reklamie z tobą?
Nie dostaję takich propozycji. Nie mam dylematu na ile mógłbym siebie wycenić. Nikt nie dzwoni w tej sprawie, bo jestem dziennikarzem informacyjnym, a my się nie sprzedajemy. Lub przynajmniej nie powinniśmy.
Żyjesz informacjami?
Tak, ale rozsądnie. Pracuję od poniedziałku do czwartku w Warszawie i tam jestem całkowicie skoncentrowany na robocie. Słucham, oglądam, zastanawiam się nad tym co odbieram. Pewnie dlatego tym chętniej uciekam od informacyjnego zgiełku, kiedy wracam do Gdyni.
Naturalny dystans do masowej informacji czy dobrze odrobiona lekcja asertywności i unikania oceny?
Muszę starać się być obiektywny. Co nie oznacza, że zawsze mi się udaje… Nie jestem bezmyślną tubą, przez którą coś tam przechodzi - tutaj ktoś wrzuci a tam wyskakuje i na tym koniec. W TVN24 codziennie, przygotowuję podsumowanie dnia, które jest świadome i autorskie jednocześnie. Są tematy, które bardziej mnie interesują, inne mniej i to pokazuje mój stosunek do rzeczywistości.
Dziennikarz z misją, idealista co słowem chciałby zmieniać świat?
Proszę, bez wielkich słów… Zostałem dziennikarzem przez przypadek. Nie wiem czy to była kwestia chęci zmieniania świata czy raczej jego opisywania. Chyba właśnie to mi się spodobało, że mogę po swojemu opowiedzieć świat.
Odporne na krytykę cudowne dziecko informacji?
Bez cudów, ale i bez hejtu. Mam szczęście, bo ludzie raczej mnie chwalą (śmiech). Nie odczuwam hejtu, bo nie ma mnie za bardzo w internecie. Nie ma mnie na Facebooku, czasami zaglądam na profil mojej żony i to mi wystarcza. Wirtualnej nienawiści nie doświadczam, a w "realu" kiedy mnie ludzie poznają na ulicy, to nie po to, żeby obrażać. Zwykle słyszę „o ja pana tak lubię”. Ta moja popularność nie jest jakaś przesadna, jest odpowiednio dozowana. Najbardziej krępuje moje dzieci, gdy są jej świadkami. Trochę krępuje a trochę śmieszy.
Przekażesz im dziennikarską pałeczkę? Zbliża się pokoleniowa sztafeta Jaconiów?
Dzieci mają inne wizje. Syn, który ma 16 lat jest na etapie wybierania – dookreślania siebie. Zupełnie nie ogląda telewizji. Jego pokolenie ma świat w internecie, tam jest wszystko. Córka jest artystyczną duszą, ma 11 lat, mamy wspólne tematy, malujemy sobie razem.
Jesteś utalentowany?
Jak ktoś maluje to nie oznacza, że jest utalentowany. Lubię sobie pomalować czasami, to jest takie malowanie terapeutyczne.
Mówią, ze filologię polską wybiera nieśmiały poeta albo dziennikarz. Z tobą też tak było?
Poszedłem na polonistykę, bo czułem, że się tam dostanę. Wcześniej miałem zupełnie inne plany, ambicje artystyczne, chciałem zdawać na ASP, ale w maturalnej klasie tak najzupełniej w świecie… wystraszyłem się. Nie czułem się gotowy do tego egzaminu. Na szybko trzeba było wymyślić coś innego. Pisać umiałem, czytać lubiłem, z mówieniem też było dobrze, więc poszedłem na tę polonistykę. Krótko potem trafiłem do radia i dość szybko stałem się studentem dziennym - pracującym, co pozwoliło mi zupełnie inaczej spojrzeć i na siebie, i na studia.
Radio cię wkręciło?
Bardzo. Miałem do niego dwa podejścia. Poszedłem do gdańskiego Plusa na przesłuchanie dla DJ’ów z kolegą, dla towarzystwa. I efekt był taki, ze on z radiem nie miał potem nic wspólnego, ja owszem. Przez rok przychodziłem przyglądać się pracy radiowców, jako stażysta. Pisałem serwisy informacyjne, które lądowały w koszu. Sztuka dla sztuki. Ćwiczenie dla ćwiczenia. I nagle luka w grafiku prezenterskim! Wtedy trafiłem na antenę i… wytrzymałem na niej dwa i pół tygodnia. Strasznie mnie to spinało. Czułem się absolutnie koszmarnie. Chciałem uciec. I uciekłem. Zadzwoniłem, że już nie przyjdę na następny dyżur, bo to nie ma sensu. Faktycznie rozstałem się wtedy z radiem i wydawało mi się, że to dobra decyzja. Ale przez kolejny rok – i to jest odpowiedź na pytanie – szalenie mi tego radia brakowało. I ostatecznie wróciłem. Lub raczej dano mi wrócić. Do pracy przyjmował mnie Tomasz Arabski.
Serwisy informacyjne z wyboru?
Akurat były do wzięcia. Wiedziałem, że nie chcę być DJ’em. Nie miałem potrzeby gadania w sumie o niewiadomo czym i puszczania muzyki, na której się nie znam. Serwisy były konkretne – umiałem pisać, byłem w stanie działać sprawnie. I finansowo byłem zachwycony. Pierwszą pensję pamiętam dostałem w maju, jakieś 250 zł. Stypendium studenckie to było niecałe 200. Dorabiałem korepetycjami i nagle okazało się, że mam ekstra kasę, a zrobiłem raptem 4 dyżury.
W radio wymyśliłeś sobie ten telewizor?
Pracowałem tam 5 lat, to był fantastyczny czas. Dziennikarsko wszystkiego się w radiu nauczyłem. No i poznałem moją żonę! Ale potem zawodowo następowało zmęczenie materiału. Był głód czegoś nowego. I wtedy zadzwonił do mnie Maciek Wośko (potem naczelny Dziennika), pamiętał mnie ze wspólnej pracy przy innym projekcie. Zapytał czy chcę do Dziennika. Chciałem. To trwało półtora roku. Bardzo intensywny czas. W Dzienniku Bałtyckim nauczyłem się dużo o sobie. Radio było kloszem interpersonalnym, na jednej grzędzie mała garstka ludzi, co dawało poczucie bezpieczeństwa i… nudy jednocześnie. Za to Dziennik - wow, prawie korporacja taka. Szybka kariera, od specjalisty do p o zastępcy dyrektora… Ale potem znów zatęskniłem za czymś nowym. I tak zaczęła się telewizja.
Lęk przed dobrą zmianą w telewizji?
Na szczęście nie w mojej telewizji. U mnie zmiana dokonała się wcześniej i po amerykańsku. Na tę chwilę jesteśmy wzorem sami dla siebie. To dobrze brzmi. Ale to odpowiedzialność gigantyczna.
Krótkie i spektakularne kariery w mediach. Prawdopodobieństwo „zielonej trawy” przeraża faceta w twoim wieku? Jaki jest plan B?
Tak życiowo… pewnym do końca niczego nie można być. Plan B to wyjazd do Bretanii. Tam będę sobie malował.
Znaczy jesteś bogatym człowiekiem?
Znaczy, nie mam pieniędzy na tę Bretanię, jeśli o to pytasz. Po prostu to by oznaczało, że bardzo zasadniczo muszę zmienić pomysł na życie. Kiedy nagle dostajesz kopa, znajdujesz determinację. Ale teraz - chwilo trwaj! Jest mi dobrze.
Telewizja daje zaplecze siły?
W sensie, że człowiek czuje się silniejszy niż jest? Pewnie tak. Pewnie niektórzy są w stanie totalnie w to uwierzyć, że oto są nie wiadomo kim. Ja na szczęście jestem człowiekiem z telewizji od poniedziałku do czwartku. Od piątku do poniedziałku rano mam po gdyńsku prawdziwe życie. To jest moja podstawa. I moja siła. Jako rodzina dajemy radę, bo ułożyliśmy sobie taki scenariusz. To zasługa mojej żony, bo ona ogarnia dom. W piątki dołączam ja.
Nadrabiasz czas, który ucieka w Warszawie?
Mam pozór tego, że we wszystkim uczestniczę – są telefony, maile… Mimo, że fizycznie mnie w tym nie ma. Potem jest tak, że moja gdyńska doba jest bardzo rozciągnięta. Wstaję wcześnie, zasypiam późno. Oszukuję czas, mam potrzebę bycia ciągle aktywnym tutaj.
Puste mieszkanie w Warszawie to tęsknota i pracoholizm?
Szukam sobie zajęć. Zapisałem się na kurs francuskiego, bo może kiedyś ta Bretania… Czytam. Przygotowuję się do rozmów w radiu. Ale przede wszystkim odliczam. Godziny. Dni. Dzień po dniu do powrotu. Już w Gdyni mam ten komfort, że nie muszę obawiać się telefonu z pracy. Tak było, gdy pracowałem jako reporter. Człowiek nie znał dnia ani godziny. Teraz mój prezenterski grafik gwarantuje spory spokój. Choć mimo to ucho mam kontrolnie nastawione na to, co się dzieje.
Zmiany w telewizji spowodowały masową histerię? Może rozdmuchały to media?
Nie wiem tego. Na to, co się dzieje patrzę ze spokojem. Myślę, że mój obecny adres zawodowy pozwala mi na spokój, bo tu nie ma gwałtownych zmian. Ten dylemat mają raczej w telewizji publicznej. Choć nigdzie nic nie jest dane na zawsze. Warto o tym pamiętać. Powodem nie musi być wcale osławiona dobra zmiana, to mogą być zupełnie inne okoliczności, które powodują, że to co wydawało nam się zagwarantowane, przestaje takim być.
Spotykamy się w trakcie Gdyńskiego Festiwalu Filmowego. Jest prawie jak w Cannes. Pokaz blichtru i mistrzowskiego public relations?
Jestem tu po to, aby oglądać filmy. W konkursie jest ich 16 i ja te 16 obejrzę. A w telewizji chętnie o Festiwalu opowiadam – jako widz, gdynianin, dziennikarz. Kino festiwalowe nie jest może pełną prawdą o polskim kinie. Ale jest tylko jeden taki tydzień w roku, że na raz można zobaczyć to, co w nim najlepsze.
Smoleńsk widziałeś?
Widziałem jeszcze przed Festiwalem. Bardzo chciałem szybko zobaczyć. Z zawodowych powodów. Myślę, że z tym filmem jest tak, jak ze smoleńską katastrofą. Tam była presja, żeby lądować. Tu, żeby zrobić film. I finał okazał się podobny. Podobnie zły.
Jesteś poprawny politycznie i taki raczej mocno opowiedziany za którąś opcją?
Dziennikarz informacyjny musi być przede wszystkim odpowiedzialny. Profesjonalizm tego wymaga. Mając poglądy mniej lub bardziej zdecydowane, powinienem umieć to wypośrodkować. Nie nacechowywać za bardzo. A mój stosunek do polityki? Nie traktuję jej poważnie. Politycy wiele zrobili, żeby zapracować na taki wizerunek. Szkoda.
Gdynia Główna Osobista w Radiu Gdańsk. Prowadzona przez ciebie audycja to konfesjonał na antenie?
Chyba nie aż tak. Ale zależy mi na szczerych rozmowach. Takich, które pokazują – może skrywaną dotąd – prawdę o moich rozmówcach. Ludzie dość dobrze czują się w moim towarzystwie, więc się otwierają. Ale nie czekam na wyznania w stylu: zdradzam żonę”. O inny rodzaj szczerości i intymności mi chodzi. Lubię te radiowe piątki. Bo jak wiesz, lubię radio. Znów do niego wróciłem.
Aktywny, dobrze ubrany, przystojny. Obiekt westchnień w drodze po osławione endorfiny?
Owszem biegam, ale jeszcze nigdy nie dotknęła mnie ta cudowność endorfin. Biegam bo czuję, że powinienem coś fizycznie robić. Mam 40 lat i wiem, ze muszę poświęcać na siebie przynajmniej 40 minut dziennie. Wiem, ze jak już zmęczę ten mój dystans z Orłowa do Sopotu i z powrotem - to tak się we mnie wszystko napracowało, że mogę mieć potem święty spokój. Nie muszę chodzić na siłownię, nie muszę kupować karnetów, umawiać trenerów. Bierzemy z żoną psa i na plażę. Żona spaceruje, pies biega, a potem wspólnie się kąpiemy w morzu. To jest super. Przyjemny obowiązek, bo ta meta daje mi satysfakcję. Jak w życiu.