ALEKSANDRA KĘDZIERSKA – FONTAINE DZIEWCZYNA Z WALIZKĄ
Dawno, dawno temu w jednej z sal gdańskiej baletówki ćwiczyła piękna księżniczka. Choć miała wszystko – talent, urodę i pasję, wciąż gnało ją w świat. Nie chciała czekać cierpliwie na swojego księcia, bo uwierzyła, że marzenia nigdy nie powinny być zamknięte w wieży tańca, słowa, namiętności i świata, który szybciej niż przypuszczała upadł do jej stóp oddając należny hołd. Aleksandra Kędzierska – Fontaine, BlueBelle Girl słynnej francuskiej rewii Lido, tancerka, pisarka, dziennikarka. Delikatna diva, która spojrzeniem i gestem kruszy mury, kobieta emanująca ciągłym pędem do działania, kameleon o którym nie sposób zapomnieć. Jaka jest i dokąd tak naprawdę zmierza „Dziewczyna z walizką”?
Mecenas sztuki, ambasador, multimilioner, kim jest szczęściarz Fontaine, którego nie sposób znaleźć w Google?
Jego nie, ale mnie tak! (śmiech) Pytasz czy jestem mężatką? Spokojnie, nie zabiłam męża i nie rozwiodłam się bardzo młodo. Nie, nie, to jeszcze nie mój czas (śmiech). Fontaine to pseudonim, czyli w dosłownym tłumaczeniu fontanna, wszechstronność, bo taka właśnie jestem w oczach moich przyjaciół. Pełna pomysłów, zaskakująca, mimo wszystko nieprzewidywalna, czysta w swych intencjach.
Kobieta kameleon. Raz diva, raz sąsiadka, na kolejnym zdjęciu ostra i charyzmatyczna tancerka o kształtach bogini. Jak ty to robisz? Nie nabawiasz się rozdwojenia jaźni?
Tancerka nie może być nudna. Tancerka to równocześnie aktorka, która potrafi stać się kim chce i kiedy chce. Zmienna, inna, umiejętnie dopasowująca się do roli, do chwili, dzięki której mocniej zapada w pamięć. Bycie artystą to zdolność łamania schematów, umiejętność zaskakiwania odbiorcy. Sztuka jest niespodzianką.
Jesteśmy świeżo po premierze twojej książki. „Dziewczyna z walizką” - biografia, rozliczenie ze złym światem i katharsis, które pozwolą postawić kolejny krok?
Pomysł na napisanie książki pojawił się w Makau. Ale po kolei. W najbardziej prestiżowej rewii na świecie, Lido de Paris zrobiłam już wszystko, co mogłam. Potrzebowałam nowej motywacji, nowych wyzwań, dlatego propozycja kontraktu w Makau wydawała się strzałem w dziesiątkę. Do tego oprócz pracy, sporo czasu wolnego i bardzo korzystne warunki finansowe. Kocham podróże, więc czułam że trafiłam idealnie. Niestety szok kulturowy spowodował u mnie dość szybko alergię na tle nerwowym. Do szoku kulturowego doszedł szok klimatyczny. Specyfika tego zakątka świata okazała się szokiem dla Europejki.
Co tak bardzo cię szokowało w Makau?
Jestem otwartą, bardzo tolerancyjną i kochającą ludzi osobą, ale zderzenie dwóch światów spowodowało u mnie, że mogłabym zabijać. Większość zamieszkujących Makau to ludność napływowa, wieśniacy traktowani jako tania siła robocza. Nikt ich nie widzi, nikt się nimi nie przejmuje. Kiedyś siedziałam sobie nad basenem w pięknym hotelu, piję drinka odreagowując wieczorny spektakl i nagle widzę, że coś leci. Biegnę do recepcji krzycząc, że tam ktoś chyba spadł, a facet na to - niech pani się nie denerwuje, to normalne, proszę wracać i pić drinka, bo ludzie spadają. Absolutnie przeraziła mnie korupcja i zło, które w Chinach są normą. Makau spowodowało, że musiałam podzielić się tym co widzę, czego doświadczałam. Taka odrobinę misja reporterska. To był pierwszy impuls, by pisać „Dziewczynę z walizką”.
Z tytułową walizką przemierzałaś świat…
Po wyjeździe z Makau zwiedziłam wiele krajów Azji. Niestety, bardziej niż piękne widoki, uderzyło mnie kipiące pod powierzchnią blichtru wszechobecne zło. To raj dla pedofilów. Nikogo to nie dziwi, gwałty na dzieciach to codzienność. Starcy prowadzący za rękę małe, nieświadome dzieci. Ludzie, którzy bez zmrużenia oka zadają innym straszliwy ból i cierpienie. To jest ta ciemna twarz Azji i ja w takim wariancie świata absolutnie nie mogłam się odnaleźć. To była podróż do piekła, po której nic już nic nie może być takie samo. Została wielka złość, niemoc i żal.
Konserwatywna Europejka w świecie bez zasad?
Jak to zobaczyłam, po raz pierwszy doznałam stanu strasznej wściekłości i depresji. Pedofilia, prostytucja, handel organami to podstawowe źródła gospodarki, istne eldorado dla wszelkiej maści wynaturzonych ludzkich kreatur. Bajka z pięknymi obrazkami jest jedynie przykrywką do najbardziej mrocznych tajemnic wielu ludzi.
Łatwo jest to zobaczyć turyście?
Idąc wieczorem, widzę grupę chłopców i dziewczynek w wieku 10-15 lat, w kostiumikach z trójkącikami, z numerkami, prawie jak na wyborach miss, czekających na kobiety i mężczyzn, którzy będą ich licytować. Mój ówczesny chłopak poszedł w Makau na saunę. Wrócił zielony, jakiś przeraźliwie odmieniony. Na około basenu widział foteliki, takie jakby mini loże. Zamknięte w połowie. W pewnym momencie wchodzą dzieci z numerkami, przechadzają się, są wybierane do poszczególnej loży i mimo, że każdy widzi, zboczeńcy uprawiają z tymi dziećmi, nad tym cholernym basenem seks. Rząd ich chroni. Rząd z nich żyje.
Zaczęłaś pisać aby zmienić świat?
Zło jest uniwersalne. Doświadczenia z Makau spowodowały, że musiałam ten cały żal, złość do świata wykrzyczeć. Z drugiej strony chciałam pokazać młodym ludziom, że mając kartę wolności może wydarzyć się wiele złego. To jest książka o głodzie wolności i odpowiedzialności, adresowana do wszystkich. Ja nie jestem wieszczem, pisałam dla każdego oczami mojej bohaterki Lidii.
Lidia faktycznie istnieje?
Lidia to imię mojej babci. Jej losy są w połowie fikcją przeplataną tym co mnie spotkało, czego doświadczałam, stając często na krawędzi. Są też opowieścią o moich korzeniach, o rodzinie, o fatum, jakiego doświadczały najbliższe mi osoby. Są pamiątką dedykowaną mojej mamie, której życie przeplatały tragedie. Historia zjawiskowo pięknej kobiety, która dzień przed ślubem wyrusza w podróż do ukochanego, to historia mojej babci. Zgwałconej i zamordowanej w nocnym pociągu, po której prócz wspomnień pozostały dwie obrączki w kieszeni jej płaszcza. To nie przypadek. To pomnik, mój hołd dla wspomnień tak ważnych dla mojej mamy. Mama wytłumaczyła, że mam pod czachą wielkie możliwości, że one są dla mnie gdzieś tam na świecie.
Udało się je zlokalizować?
Tak. Okazało się, że w austriackim Linz jest casting, który ma wyłonić utalentowanych tancerzy i umożliwić im studiowanie na tamtejszym Uniwersytecie. Fartownie przesłuchania odbywały się w naszej Operze Bałtyckiej. Trochę brakowało mi lat i matury by się tam uczyć, jednak byłam na tyle wysoka, zdeterminowana i pewna siebie, że nikt nie dociekał czy mam 19 lat. Zostałam przyjęta! Po powrocie do domu zakomunikowałam, że jadę. Mama uświadomiła mi, że po pierwsze nie mamy pieniędzy, po drugie Polska nie była wtedy w Unii, po trzecie nie miałam przecież matury. Posmutniałam, ale pomyślałam, że przecież wszystko jest możliwe. Mama obiecała władzom Uniwersytetu w Linz, że zrobię maturę i tak się stało. Moja starsza o 5 lat siostra, która mieszka w Kanadzie, mówiła świetnie po angielsku, zadzwoniła do ambasady i załatwiła mi wizę studencką, stypendium i mieszkanie u polskiego księdza na plebanii. Tego księdza do dzisiaj wspominam, bo nie dość, że był wyjątkowo antypatyczny, to nigdy nie krył się ze swoimi nacjonalistycznymi, zakrawającymi wręcz o faszyzm poglądami. Ten ksiądz, co jest absolutnie śmieszne i niewiarygodne, Polak z dziada pradziada, nigdy nie odezwał się do mnie w ojczystym języku.
Jak trafiłaś do Paryża? Do rewii Lido de Paris?
Po Austrii mieszkałam jeszcze w Barcelonie i tam dowiedziałam się o castingu do Lido. Pojechałam z marszu, miałam 19 lat. Dostałam się i w jednej chwili moje życie się zmieniło. Gdy okazało się, że zostaję w Lido, z szacunku dla tego kraju, dla jego mieszkańców i kultury zaczęłam się uczyć języka. Samodzielnie, ze słownikiem, bez żadnych kursów.
Twoja kariera w Lido de Paris rozkwitła. Czym jest Lido?
Lido jest najlepszą rewią na świecie. Porównując do równie znanego Moulin Rouge, Lido jest eleganckie, wyszukane, takie niezbyt do kotleta. Atmosfera kabaretu Lido cieszy każdego. To po prostu magia. Barwne dekoracje, pełna fantazji choreografia, ekstrawaganckie kostiumy skąpo ubranych tancerek, elegancja i perfekcja wykonania. Wszystko musi olśniewać i zachwycać. Przedstawienia kabaretu Lido przygotowywane są w iście amerykańskim stylu, z wielkim rozmachem przy użyciu najnowszych osiągnięć techniki. W Lido są profesjonalistki o wybitnej urodzie. Jesteśmy rozebrane, ale mamy się podobać kobietom i mężczyznom jednocześnie, nie powodować dyskomfortu, zazdrości czy zażenowania. My pokazujemy marzenie, fascynację więc wystarczy odrobinę przedobrzyć ruch, który nagle na scenie okaże się wulgarny. To samo z twarzą, dziubek spowoduje, że o subtelności nie będzie mowy. W zespole nie utrzyma się ktoś, kto tego nie czuje.
Bycie topless w Lido było stresem?
Bardziej krępowałabym się na plaży. My jesteśmy w rewii ubrane światłami, jesteśmy pomalowane specjalną farbą lub fluidem do ciała. Biust jest cały przystrojony drogą biżuterią. Pamiętaj, że prawdziwa paryska rewia, to coś zupełnie innego, niż to co jej mianem określa się w Polsce. Prawdziwa rewia to sztuka, to ogromne umiejętności taneczne, aktorskie, wspaniałe stroje, scenografia, wybitni artyści. To nie jest chałtura. Ze sporym zażenowaniem czytam na przykład hejty na niektórych polskich forach internetowych. Mam wrażenie, że tutaj w potocznej świadomości rewia to jakiś burdel czy tandetne show, w którym można sobie pooglądać cycki i machające gołymi pupami dziewczyny. Tymczasem rewia - musisz przyznać - jest piękna! Tylko tu kobiece wdzięki są umiejętnie podkreślone, wyeksponowane z wdziękiem i elegancją. Pawie czy strusie pióra, staniki przybrane kryształami i stringi uszyte przez największych paryskich krawców, tj. Cartier, Yves Saint Laurent, Chanel. Cena pełnego kostiumu jednej tancerki to minimum 5000 euro, która kobieta nie czułaby się wyjątkowa?
Jaka jest atmosfera? Pozorne przyjaźnie i zaskakujące upadki ze schodów kiedy gasną światła?
Chcę być z tobą do końca szczera, jest także druga, ciemna strona rewii a atmosfera bywa bardzo napięta. Byłam małolatą, która bardzo szybko została BlueBell Girl, dziewczyną z pierwszej linii rewii. Miałam do tego niewyparzoną gębę. Inne dziewczyny szukały problemu we wszystkim, nawet w tym, że chodzę za prosto. Któregoś razu w trakcie spektaklu jedna z dziewczyn przycisnęła mnie brutalnie do ściany i zaczęła grozić. Inna dziewczyna została strącona na ziemię przez koleżankę z dużej wysokości. Połamała się… Dla mnie to był szok, z trudem dochodziłam do siebie.
Opada kurtyna i gasną światła – radziłaś sobie z rozwiązłym obyczajowo pięknem Paryża?
Ten świat miewa, zwłaszcza dla przybysza z dalekiego kraju, swój urok. Środowisko bohemy przyciąga jak magnes, bo artystom, jak mówią, wolno więcej. To doświadczenia, które odciskają swoje piętno… Tuż po wyrwaniu się z Polski chłonęłam także tę obyczajową wolność, miałam wtedy potrzebę jej doświadczać. Miałam więc w życiu także swoją hedonistyczną fazę…
Ciągłe eksperymenty?
Taka wolność pozwala ci latać, ale też bywa przekleństwem. Ten pęd do przekraczania granic często stawał się początkiem upadku. Mimo kolorowych piór, podziwu i zachwytów. Tracimy rozeznanie, gdzie jest ta ciemna strona mocy i tak też się stało z jedną z moich przyjaciółek. Od tancerki, po nowe doznania jako ekskluzywna call girl, kończąc na pozytywnym wyniku badania na HIV. Nawet wtedy świat się nie zatrzymał.
Najpiękniejsze zakątki świata, spektakle nie dla każdego widza, czułaś się wyróżniona?
W jednym z fragmentów książki Lidia zmęczona Paryżem przyjmuje stanowisko choreografa w najbardziej ekskluzywnym teatrze Le St. Barth na Karaibach, będącym kwintesencją stylu życia na wyspie. Tam poznaje Beyonce i Jay-Z, którzy jak jedni z wielu bogatych gości, przylatują specjalnie na jej spektakl. Rajska wyspa, wyjątkowi goście, kokaina i intymne relacje między członkami zespołu to połączenie ekstazy, szaleństwa i smutku za pozorami normalności, w której jedynym marzeniem staje się prawdziwa miłość.
Hermetycznie dorastająca balerina trafia w sam środek wielkiego świata. Byłaś przerażona?
Ja się od początku czułam się jak u siebie. Najpierw w Austrii, potem w Barcelonie i Paryżu, potem podróżując po całym świecie. W Polsce wciąż, nawet teraz mam poczucie ograniczenia, nadmiernej obserwacji przez innych, niby wszystko można, ale oryginalność nie jest w cenie.
Zabójczo narzucone stereotypy polskiej kobiety?
Straszne, chore wręcz u nas jest to, że w Polsce nie możesz być wolną kobietą. Przypiszą ci łatę prostytutki, feministki i wariatki. Musisz być szybko zaręczona, wziąć ślub i mieć dzieci. Te uwarunkowania nie dają praw należnych do danego wieku. Kobieta dojrzewa, poznaje siebie dopiero po 30.
Przyzwyczaiłaś się do podziwu mężczyzn?
Ja widzę męski egoizm niezależnie od prób zatuszowania tego. Natura dała mi warunki zewnętrze, z których korzystam. Każda kobieta chce być adorowana, kochana i podziwiana. Artyści mają to bardziej rozbudowane. Będąc na scenie musisz stać się ekshibicjonistą, trzeba lubić widownię, wzrok innych musi uskrzydlać, dodawać siły. To, że się podobam, mocno mnie buduje. Choć natura bywa okrutna to wiem, że psychicznie wytrzymam zmarszczki.
Bez botoksu i wypełniaczy?
Moda na poprawki minęła we Francji 10 lat temu. Panie zorientowały się, że natura jest najpiękniejszym darem.