Kazimierz Wierzbicki
- wizjoner i pasjonat
Kazimierz Wierzbicki
- wizjoner i pasjonat
Instruktor koszykówki, narciarstwa i siatkówki, który przeistoczył się w przedsiębiorcę. Z puzzli stworzył europejskiego potentata. Założona przez niego 30 lat temu spółka Trefl S.A. po raz drugi we wrześniu została Ambasadorem Polskiej Gospodarki 2015 w kategorii „Marka Europejska”. Wizjoner, który sportowych kibiców na Pomorzu zadziwia od 20 lat. To jednak nie koniec biznesowych pomysłów Kazimierza Wierzbickiego, założyciela Grupy Trefl.
Grupa Trefla to dziś prawdziwe imperium, składające się z trzech części: pierwotnej – puzzlowo - zabawkarskiej, sportowej i medialnej. Zdarzyło się panu myśleć o odsprzedaży części lub całości jakiemuś inwestorowi?
Wprost przeciwnie. Jesteśmy firmą rodzinną i jako taka ma trwać jak najdłużej. Być może w dalszej przyszłości okaże się, że ci, którzy przejmą schedę nie będą mieli woli do jej prowadzenia – wtedy będziemy ewentualnie myśleć o wejściu na giełdę i takim podejściu czysto biznesowym. Póki co jednak, ten rodzinny kapitał funkcjonuje bez zarzutu, sprawdza się i ma duże, pozytywne znaczenie dla jakości naszej grupy.
Jakie są główne rynki zbytu dla produktów, które obecnie stały się waszym okrętem flagowym, czyli gier planszowych?
Kiedyś głównym odbiorcą była Rosja, wtedy pustynia pod tym względem. Tam towar woziło się TIR-ami. Potem wybuchł kryzys ekonomiczny, kraj ten stał się trudnym partnerem, do tego doszły skomplikowane procedury celne, problemy polityczne. Mimo tych przeszkód, nasz wschodni sąsiad nadal pozostaje liczącym się partnerem. Jeszcze 5 lat temu najwięcej eksportowaliśmy do USA, teraz – do Niemiec i Wielkiej Brytanii.
Czy nie jest tak, że fakt, że Grupa Trefl jest hegemonem na polskim rynku, a i znaczącym graczem europejskim, zabija waszą innowacyjność?
Zdecydowanie nie. Najlepszym przykładem jest nowość, która już robi furorę wśród miłośników gier, a jeszcze nie rozwinęliśmy skrzydeł. Myślę o grze o nazwie „Roar”, łączącej w sobie możliwość użycia „planszówki” oraz tableta i aplikacji mobilnej jednocześnie. Czuję, że może w najbliższych latach stać się hitem. Generalnie, stawiamy na gry o charakterze dydaktycznym, z naszą ofertą docieramy do szkół i przedszkoli. Staramy się dyktować trendy, ale też czerpać od najlepszych – właściwie od światowego potentata w tej branży, niemieckiej firmy Ravensburger.
W tym roku założone przez pana przedsiębiorstwo obchodzi 30-lecie istnienia. Jak to się stało, że z nauczyciela matematyki przeistoczył się pan w rekina biznesu?
Owszem, studiowałem matematykę, ale tego przedmiotu nauczałem raptem miesiąc. Trafiłem na trudną klasę w jednej z gdyńskich szkół, gdzie młodzież raczej nie przejawiała – delikatnie rzecz ujmując – nadmiernego zainteresowania matematyką. Wtedy, będąc jednocześnie instruktorem siatkówki i koszykówki – jako zawodnik grałem m.in. w AZS Opole i Starcie Gdynia – poprosiłem dyrektora placówki o możliwość poprowadzenia SKS-ów, bo nie było chętnych. Kiedy zorientowałem się, z jakim zapałem dzieciaki uczestniczą w tych zajęciach, przychodząc na nie bez mrugnięcia okiem bardzo wcześnie rano – to zupełnie inna satysfakcja z pracy. Po czterech latach przyszło pierwsze wicemistrzostw kraju szkół podstawowych, potem się to potoczyło i nastąpił wysyp medali w imprezach juniorskich. W sumie „trenerką” zajmowałem się, wliczając w to przygodę z reprezentacją Polski juniorek, 17 lat. Do odejścia od sportu skłoniły mnie różne nieczyste praktyki z udziałem sędziów, z którymi nie mogłem się pogodzić. Jednocześnie podczas tournée z drużyną Spójni po Holandii, Belgii i Francji, u jednego z naszych gospodarzy zauważyłem oprawione w ramy obrazy malarzy holenderskich, wykonane z… puzzli. Nikt w Polsce tego wówczas nie robił, dlatego postanowiłem, że będę pierwszy. Trzeba było samemu zaprojektować wiele urządzeń, w tym między innymi maszynę do wycinania puzzli, bo przecież takich „wynalazków” w kraju nie było. Dzisiaj mamy najszybsze mechanizmy na świecie, które potrafią w minutę wykroić 60 puzzli.
Przyszło panu zaczynać w schyłkowym PRL-u, w warunkach gospodarki permanentnych niedoborów, braku surowców i mitręgi biurokratycznej…
Do otrzymania tektury na puzzle, potrzebowałem mnóstwo zgód, od spółdzielni poczynając. Proszę sobie wyobrazić, że musiałem ukrywać wykształcenie, bo osobom z dyplomem magistra albo inżyniera nie wolno było prowadzić rzemiosła – uznawano, że to zajęcie nie dla nich. Utrzymywałem jednak, że chcę produkować materiały dydaktyczne, co okazało się argumentem dostatecznie przekonującym. Po uzyskaniu zgody, kolejną instancją była spółdzielnia wojewódzka, następnie centrala, Ministerstwo Kultury, a na końcu łańcuszka znajdowało się łódzka firma „Papier”, gdzie dostawało się kwit na odpady. Dziś brzmi to absurdalnie, ale tak właśnie było. Podczas jednej z takich wizyt, kiedy spodziewałem się talonu na 25-30 kilogramów surowca, sekretarka prezesa fabryki otworzyła biurko, gdzie roiło się od talonów. Usłyszałem, że mam brać wszystkie, bo im są do niczego niepotrzebne. Błahe z pozoru wydarzenie pozwoliło nam dokonać olbrzymiego skoku w działalności firmy. Był rok 1990, a więc początek transformacji ustrojowej.
Jakie motywacje przesądziły o założeniu w dziesiątym roku działalności firmy drużyny koszykarskiej? Przypomnijmy, że powstała w 1995 roku, a więc w 2015 roku także wypada jubileusz?
W 1994 firma zmieniła siedzibę na Sopot. Doszło wówczas do spotkania z ówczesnym prezydentem miasta, Janem Kozłowskim i wiceprezydentem Jackiem Karnowskim, którzy mówili: Panie Kazimierzu, jest Pan trenerem koszykówki, może poprowadzi nam Pan jakiś zespół szkolny. Odpowiedziałem: Panowie, prowadzę biznes. Mogę założyć klub, który wystartuje w III lidze i będzie co roku piął się w górę, gdzie zatrudnię szkoleniowców, a sam będę jedynie sprawował nadzór. Oni się zaśmiali, chyba traktując to jak mrzonkę. Cel udało się zrealizować, ale w pewnym momencie ten profesjonalny basket wymknął mi się spod kontroli. Projekt koszykarski zaczął rosnąć szybciej niż firma. Ekstraklasowa koszykówka wymagała sporych nakładów finansowych, ale, kiedy przekonałem się, jaka siła marketingowa drzemie w sporcie, to starałem się za wszelką cenę utrzymać basket dla Sopotu. W ogóle sportową aktywność Trefla traktuję jako swego rodzaju daninę dla społeczeństwa Pomorza. Nam się powiodło i wychodzę z założenia, że sukcesem trzeba się dzielić. Jesteśmy obecni w szkołach sportowych, działamy na Kaszubach, ostatnio na przykład stworzyliśmy gry do nauki języka kaszubskiego, którą rozdaliśmy placówkom oświatowym z Kaszub. W biznesie nie skupiamy się wyłącznie na generowaniu zysku w oderwaniu od otoczenia. Naprawdę poważnie podchodzimy d społecznej odpowiedzialności. Zresztą wydaje mi się, że taka strategia jak magnes przyciąga inne firmy do Stowarzyszenia Trefl Pomorze. Jest ich już blisko 70.
Trzy kluby, dwa siatkarskie i jeden koszykarski, obecność w przestrzeni publicznej od wielu lat, pewnie też duża rozpoznawalność nie tylko wśród kibiców sportowych. Nie myślał pan o tym, żeby zdyskontować dotychczasowe osiągnięcia w polityce?
Absolutnie nie, nawet o tym nie myślę. Lubię to, co robię zawodowo, sprawia mi to przyjemność. Tym bardziej, że są wymierne efekty. Nasza siatkarska szkoła postrzegana jest jako najlepsza w kraju, a przez te lata istnienia na mapie koszykówki, wychowaliśmy w sumie 27 reprezentantów Polski, w różnych kategoriach wiekowych: od młodzika do seniora. Raz w roku biorę pięciodniowy urlop, wyjeżdżam z wnukami na narty, które uwielbiam (Kazimierz Wierzbicki jest instruktorem narciarstwa – przyp. red). Zresztą wizytę w naszej fabryce w Krakowie traktuję jako pretekst do wypadku – powiedzmy – na dwa dni do Austrii, żeby trochę poszusować. Na politykowanie nie ma czasu, ponieważ za dużo pomysłów czeka na realizację. Całkiem niedawno uruchomiliśmy studio filmowe i pracujemy nad produkcją animowanego serialu o rodzinie Treflika – każdy odcinek wieńczony opowieścią z morałem. Głęboko wierzę, że uda nam się nim wkrótce uwieść dzieci i ich rodziców.
KAZIMIERZ WIERZBICKI: Absolwent Akademii Wychowania Fizycznego w Gdańsku, specjalność trenerska, dyscyplina: koszykówka. W latach 1999-2014 prezes zarządu Trefl SA, aktualnie prezes zarządu Stowarzyszenia Trefl Pomorze, które m.in. koordynuje prace trzech spółek sportowych: drużyny siatkówki męskiej, siatkówki żeńskiej i koszykówki męskiej. W 1985 r. założył firmę Trefl. Pierwsze puzzle wyprodukował w garażu za pomocą maszyny zaprojektowanej przez brata. Dziś firma Trefl kontroluje około 70 proc. polskiego rynku puzzli (!) i 15-20 proc. gier planszowych. swoje produkty eksportuje do 50 krajów, w tym do Stanów Zjednoczonych. Firma współpracuje z prawdziwymi gigantami rozrywki, którzy odsprzedają licencję - Disney, Warner Bros, Mattel czy Cartoon Network.