Lekarz. Człowiek sukcesu. Zamożny. Spełniony. Z głową pełną marzeń. To właśnie te marzenia skłoniły go do rzucenia pracy w służbie zdrowia i wypłynięcia w rejs dookoła świata. Doktor Janusz Tywoniuk od kilkunastu miesięcy pływa już na morzach i oceanach.
Nieczęsto zdarza się, by dobrze zarabiający lekarz rezygnował ze swojej stałej pracy, tylko po to by spełnić marzenie. Ale gdy w grę wchodzi taaaakie marzenie, to nie ma się czemu dziwić. Janusz Tywoniuk nie miał żadnych wątpliwości. W 2010 roku wykorzystał okazję i przeszedł na emeryturę. Od razu zaczął też przygotowywać się do podróży swojego życia. Podróży, o której marzył od dziecka.
– Pierwsze zetknięcie z żaglami miałem w wieku 13 lat, na obozie kajakowym. Pamiętam, jak dziś, że była to nagroda. Ten, kto był posłuszny mógł popłynąć ze starszymi kolegami na żaglowcu typu BM. Spróbowałem tego i już więcej na kajak nie wsiadłem. Znalazłem inną pasję. Pogłębiła się, gdy poznałem losy Marcela Bardiaux czy Jacques – Yves Le Toumelina. Wtedy wiedziałem, że na pewno chcę opłynąć kulę ziemską. Pomysł ten musiał poczekać 50 lat na realizację – mówi Janusz Tywoniuk.
Podróżnik przyznaje, że przygotowania trwały od 30 lat. Przez ten czas zbierał mapy, części jachtu, informacje. Początkowo jacht chciał wybudować sam. Postawił wiatę, umieścił pod nią skorupę Janmora 45 przywiezionego z Głowna.
– Zmiany w Polsce spowodowały, że jako lekarz zacząłem zarabiać więcej niż szkutnik. Przez 40 lat było to niemożliwe. Dlatego też budowę zleciłem fachowcowi – wspomina doktor. – Zaprosiłem do współpracy wspaniałego inżyniera budowy jachtów i małych statków, by wszystko nadzorował. Po oględzinach stwierdził, że jacht jest bardzo piękny. Zaproponował, że praktycznie po kosztach go odbuduje, a ten będzie wizytówką jego firmy – dodaje pan Janusz.
Prace ruszyły w 2006 roku. Budowę przewidziano na 2-3 lata, tak aby najpóźniej w 2010 roku wypłynąć. Po roku jednak roboty zwolniły, ponieważ młody inżynier zachorował. Nowy wykonawca nie dotrzymał terminu i w efekcie, po wielu perturbacjach, jacht był gotowy w 2012 roku. Żeglarz z grupą przyjaciół wypłynął w próbny rejs. I tutaj nie obyło się bez problemów. Ze wszystkich okien lała się woda, zamokły koje. W drodze powrotnej gasł silnik zanieczyszczony wiórami z baku. Po naprawie wszystkich usterek, 4 sierpnia 2013 można było wypłynąć.
Jacht jest wyposażony we wszystko, co niezbędne w rejsie oceanicznym. Niezastąpiony okazuje się system AIS działający dwustronnie, a także sonar ostrzegający przed rafami.
– Teraz przebywamy na Mauritiusie. Trochę już zwiedziłem, to prawda. Wielu żeglarzy uważa, że najpiękniejszą zatoką na świecie jest Hanavave na wyspie FatuHiva. Byłem tam i mogę to potwierdzić. Uważam też, że bardzo ciekawym miejscem, a być może głównym celem mojego rejsu jest Kapsztad ze swoją górą stołową. Ale to jeszcze przed nami – mówi Janusz Tywoniuk.
Liczba mnoga nie jest tu przypadkowa. Po rocznym rejsie, w czasie postoju technicznego w Australii, dołączył do niego syn Wiktor. który pomógł ojcu doprowadzić jacht do pełnej sprawności. Lista mniejszych i większych napraw wynosiła 35 pozycji.
– Błękit oceanu wpływa kojąco na psychikę żeglarza, jednak momenty tęsknoty za rodziną pojawiają się bardzo często. W połowie rejsu, w Darwin w Australii, wielkiej radości przysporzył mi syn, który przyleciał towarzyszyć mi w dalszym odcinku podróży. W moim wieku nie mam zamiaru bić już żadnych rekordów. Płynę bezpieczną pasatową trasą – dodaje Janusz Tywoniuk.
Zakończenie rejsu zaplanowane jest na połowę sierpnia 2015 roku.