Z dyrektorem gdańskiego zoo Michałem Targowskim spotkałam się tym razem w przededniu przyjazdu czterech lwów angolskich. Arco, Berghi, Binga i Zion to zwierzęta długo wyczekiwane. Mają być jedną z największych atrakcji oliwskiego zoo.
Panie dyrektorze, czy wszystko przebiega zgodnie planem?
Mamy małe opóźnienie, ale działa ono tylko na naszą korzyść, bo możemy jeszcze wszystko spokojnie sprawdzać i przetestować. Samochód z lwami jedzie z maksymalną prędkością 90 km/h, a kierowca też potrzebuje odpowiednich przerw. Stąd też podróż rozciąga się w czasie. Poza tym samice przyjeżdżają do nas z ośrodka hodowli kotów drapieżnych pod Paryżem, a samiec pochodzi aż z Lizbony.
Co czeka na nowych mieszkańców?
Nowy wybieg liczy 1,5 ha i znajdują się na nim pagórki, drzewa, krzewy, głazy oraz półki skalne. Wiele się zmieniło od czasu, gdy lwy były u nas po raz ostatni, a więc na początku lat 90. Zbudowany pawilon jest dość trudny w obsłudze. Sami też musimy opanować układ korytarzy oraz jak precyzyjnie otwierać i zamykać całość, aby zachować bezpieczeństwo swoje i zwierząt. Od dwóch dni intensywnie trenujemy. Typujemy któregoś z pracowników, który zostaje lwem i wchodzi różnymi wejściami, a my za nim otwieramy i zamykamy poszczególne pomieszczenia. Brzmi to zabawnie, ale to bardzo ważne, by uzyskać pewną rutynę i nie popełnić żadnego błędu. Wewnątrz pawilonu znajdują się wielkie lustra, aby pracownik dokładnie wiedział, w którym miejscu znajduje się lew. Dwadzieścia lat temu ekspozycja była klasyczna – klatka wewnętrzna i klatka zewnętrzna. Całość otwierało się jednym zamkiem, bez żadnej filozofii. Teraz musimy nabrać doświadczenia, by umieć zwierzęta przywołać na noc do pomieszczeń wewnętrznych.
Jak wyglądają pierwsze dni lwów w ogrodzie zoologicznym?
Pierwszych kilka lub nawet kilkanaście dni lwy potrzebują na zapoznanie się z nowym terenem. W swojej psychice muszą zrozumieć, że ten pawilon to źródło pokarmu, wody i ciepła. Dla zwierząt sama podróż to także ogromny stres, a tu dodatkowo trafiają do pomieszczenia, którego w ogóle nie znają. Tam czeka na nie zapach świeżości, a ponieważ mają lepiej rozwinięty węch niż ludzie, więc wyczują zapewne zapach farby, czy lakieru. Z czasem zaczną znaczyć teren, w takim sam sposób, jak każdy kot zostawia swój ślad w domu (śmiech). Dzięki temu oswajają się z otoczeniem i czują się w nim coraz bezpieczniej. Są to bardzo młode zwierzęta, bo samice są 1,5-roczne, a samiec ma niecałe 4 lata. Myślę więc, że łatwiej i szybciej będzie je do nas przyzwyczaić.
Jak więc oswoić lwa?
Trzeba przede wszystkim spędzać z nim dużo czasu. Nie ma możliwości bezpośredniego kontaktu pracownika z lwami. Nie będzie on wchodzić do pomieszczeń, ani ich głaskać, ale przez sam fakt, że będzie podawać mięso, sprzątać i wymieniać wodę, lwy przyzwyczają się do jego zapachu i szybko skojarzą go z tym, co pozytywne. Obecnie mamy dwóch pracowników oddelegowanych do pracy z lwami. Po jakimś czasie te będą traktowały opiekunów jak członków stada. Lwy są bardzo pojętne i bardzo szybko mogą się nauczyć pozytywnej współpracy z opiekunem, na to liczymy. Pamiętam z przeszłości, że były tu lwy wręcz oswojone. Chodziły np. na spacery na smyczy. To była ogromna zażyłość. Teraz czasy są inne i taka bliskość jest zabroniona nie tylko ze względu na bezpieczeństwo, ale też dobro zwierząt. Mieliśmy kiedyś takiego samca lwa, który trafił do nas z cyrku. Po paru latach przyjechał do nas jego treser, którego kociak od razy rozpoznał. Zaczął skomleć i wykonał prawdziwy taniec radości. Zwierzęta potrafią rozpoznać dobre strony znajomości z człowiekiem.
A jak wygląda wykarmienie takiego stada?
Jeden lew będzie jadł 7 kilogramów mięsa dziennie, a wiec każdego dnia podawać będziemy im łącznie 28 kilogramów np. wołowiny. W sumie rocznie zjadać będą ok. 10 ton mięsa. Za dwa lata możemy spodziewać się pierwszych przychówków. Każda samica może urodzić nawet do czterech młodych, choć statystycznie rodzi dwoje, więc w efekcie zyskujemy kolejne sześć kociaków do wykarmienia. Wówczas musimy przygotować aż 20 ton mięsa!
Jakie są tak naprawdę lwy?
Przede wszystkim bardzo rodzinne. Jako jedyne koty drapieżne żyją w stadzie. Lew, określany jako król zwierząt, de facto ma bardzo trudne życie. Musi być zdrowy, silny, a jeśli coś nie jest w porządku od razu następuje walka i detronizacja. Ta rodzinna sielanka nie jest więc taka kolorowa, jak mogłoby się nam czasem wydawać, gdy oglądamy lwy na fotografiach.
Na koniec chciałam jeszcze zapytać o to, jak to się stało, że był pan lwim tatą...
Kiedyś, w latach 90. rzeczywiście miałem w domu lwa. Ostatni nasz lwi przychówek musieliśmy samodzielnie wychować i karmić butelką. Z przyjemnością podjąłem się tego wyzwania. Byłem bardzo dumny z tego, że jadąc autobusem i tramwajem, miałem za pazuchą małe lwiątko. Wystawał mu tylko pyszczek, a współpasażerowie zastanawiali się co to jest. Słyszałem tylko, jak szeptali: „zobacz, zobacz, to chyba pies jest. Nie, coś ty, pies takich uszu nie ma”. Naprawdę byłem wtedy dumny z tego, że wszyscy na mnie patrzyli. Szybko jednak musiałem z takiej opieki domowej zrezygnować. Kociak wołający o godz. 6:00 rano o jedzenie był dla sąsiadów nie do zniesienia. Wzięliśmy wówczas suczkę karmiącą z azylu, która doskonale wykarmiła te maluchy i się nimi zaopiekowała. Na swoim sumieniu mam jeszcze podobne historie z pumami i lampartami. To już jednak temat na kolejną rozmowę.