Kolekcjoner ludzkich historii
Janusz Leon Wiśniewskia
Na co dzień doktor chemii i informatyki i zaangażowany naukowiec, a “po godzinach” wzięty pisarz. Autor wielu powieści, w tym m.in. głośnej “Samotności w sieci”. W tym roku wydał nową książkę “Grand”, której akcja toczy się w Sopocie. O jej bohaterach, a także o tym jak łączy naukę z pisaniem / opowiada Janusz Leon Wiśnieski w rozmowie z Martą Legieć.
Pytanie banalne, ale paść musi. Dlaczego jednym z „bohaterów” ostatniej pana powieści jest właśnie Grand Hotel?
Może nie całkiem bohaterem, ale przestrzenią, w której umieściłem wątki mojej powieści. Przestrzenią po części definiującą dynamikę wydarzeń. Bardzo długo nosiłem w sobie pomysł napisania książki, której główną sceną wydarzeń będzie hotel. Szacuję, iż zatrzymałem się w swoim dotychczasowym życiu w ponad dwóch i pół tysiącach hoteli. Na pięciu kontynentach, w 44 krajach. W hotelach ludzie stają się inni. Jedni bardziej, drudzy mniej. Anonimowi podróżnicy dzielący na krótki czas to samo miejsce. Sąsiedzi na jedną lub dwie doby. Gdy zdecydowałem się wybrać hotel na miejsce akcji mojej powieści, postanowiłem wybrać polski hotel. A jeśli polski, to wybór mógł paść jedynie na Grand w Sopocie. Ze swoją biografią i – tu ma pani rację – jest nie tylko przestrzenią. Jest w swoistym sensie także niemym bohaterem książki.
Wybór sopckiego Grandu nie był przypadkowy. Obrosły historią i legendami hotel bez wątpienia był miejscem wydarzeń niecodziennych. Jak wiele prawdziwych historii zawartych jest w pana książce?
W moich książkach – nie tylko w „Grand” nie ma „nieprawdziwych” historii. Mam zawsze z tym problem, ponieważ jako autor wywodzący się z naukowego świata, mam ogromne dylematy z tworzeniem fikcji. Nawet tylko tej literackiej, do której mam prawo. Najchętniej na każdej stronie dodawałbym przypisy informując „skąd ja to wiem”. Wszystkie historie powiązane z bohaterami ze wszystkich sześciu pokoi miał swoje pierwowzory w prawdziwym życiu. Zważywszy, że dotyczą ich historie, nazwijmy to „niekoniecznie szczęśliwe”, książka zdaje się być opowieścią o bardzo mrocznej stronie ludzkiej natury.
Które z tych prawdziwych wydarzeń wydały się panu szczególne, może nawet zaskakujące?
Najbardziej zaskakująca była dla mnie historia Lubov, rosyjskiej pokojówki pracującej w Grandzie. Gdy ją wysłuchiwałem zakończenie poraziło mnie tak, jak pewnie poraża czytelników. Moim zdaniem Lubov to najbardziej fascynująca kobieta w tej powieści. To bardzo niesprawiedliwe, że życie się tak z nią obeszło.
Znana dziennikarka, jedna z bohaterek „Grand” istnieje naprawdę?
Niestety tak. Mówię niestety, bowiem reprezentuje ona jedną z całych armii dzisiejszych kobiet, które cierpią jedynie z tego powodu, iż osiągnęły (ciężką pracą, wytrwałością, talentem) sukces. I przerosły mężczyzn, z którymi są. Alfa kobiety cierpią coraz częściej przez odrzucanie ich tylko z powodu ich sukcesu. Istnieje taka (warszawska) dziennikarka. Znam ją osobiście.
I tym razem, jak w wielu poprzednich pana powieściach, chodzi o miłość. Czyż nie?
Miłość tka wszystko w tym splocie ludzkich losów. Jest wszechobecna. Wszyscy moi bohaterowie szukają jej. Niektórzy ją znaleźli, ale bardzo szybko utracili, inni wykorzystują ją, aby pozyskać – niegodziwie – określone apanaże. Innym z kolei nawet tylko wspomnienie o niej może uratować życie. Ma pani rację. Ta książka, jak wszystkie moje inne książki, jest przede wszystkim o miłości.
Wielu ludziom wydaje się zaskakujący fakt, że magister fizyki i ekonomii, doktor informatyki, posiadający habilitację z chemii został obdarzony niesamowitą wręcz zdolnością opisywania uczuć i relacji między kobietą, a mężczyzną? Dużo czasu spędza pan na obserwowaniu ludzi?
Raczej się im przysłuchuję. A może nawet wsłuchuję w to co mi lub innym opowiadają napotkani ludzie. Jestem nawiedzonym kolekcjonerem ludzkich historii. W hotelach, samolotach, pociągach – generalnie w podróży – powiększam swoją kolekcję z dużą łatwością. Spotkania z obcymi z gwarancją, że najprawdopodobniej już nigdy więcej nie przetną się ścieżki naszych losów są naturalnymi momentami, aby zasłyszeć ludzkie historie. Najczęściej prawdziwe. Obcym ludziom, spotkanym na krótki czas, można przecież powiedzieć prawdę. Ponadto sądzę, że habilitacja z chemii nie przeszkadza w posiadaniu empatii. Moim zdaniem nawet pomaga. Nie dość, że ją czuję, to na dodatek wiem, jakie substancje pojawiają się w moim mózgu (uśmiech).
Zaczął pan pisać, gdy był już dojrzałym mężczyzną. Czym miała być „Samotność w sieci”, pierwsza pana książka? Formą ucieczki od rzeczywistości?
Raczej sposobem radzenia sobie ze swoim smutkiem. Gdybym w 1998 roku nie przeżywał ogromnego smutku i rozczarowania sobą samym, to „Samotność w Sieci” nigdy by nie powstała. W żadnym wypadku nie uciekałem od rzeczywistości. Raczej się z nią potykałem wychodząc jej na przeciw. Nie uciekałem od niczego. Jestem na tyle stary, aby wiedzieć, że ucieczka nie rozwiązuje żadnych problemów. A jedynie generuje nowe. Pisanie było dla mnie, wówczas, psychoterapeutyczne.
Właśnie „Samotność w sieci”, a potem kolejne po nich książki odniosły niebywały sukces. Spodziewał się pan tego?
Czasami nawet dzisiaj, po nieomal trzynastu latach od premiery „Samotności w Sieci” budzę się rano i jestem tym wszystkim zadziwiony. Chociaż do słowa „sukces” podchodzę ostrożnie, cicho i na palcach.
Dlaczego nie ukazały się w Niemczech? Przecież od lat pan tam mieszka.
To może wydawać się niektórym absurdalne, ale sam tego nie chciałem. Nie chcę być postrzegany tutaj w Niemczech jak autor książek. Tutaj chce być wyłącznie naukowcem. Rzeka Odra oddziela nie tylko dwa moje kraje. Jest też granicą dwóch światów.
Myślał pan kiedykolwiek o porzuceniu pracy naukowej i skupieniu się wyłącznie na pisaniu?
Nie. Nigdy. Zawsze będę pracował w nauce. Zbyt bardzo jest to wpisane w moją naturę. Chcę jednakże bardziej sprawiedliwie dzielić czas między nauką i literaturą. Powrót do Polski, praca na uczelni i pisarstwo pozwoliłoby mi to zrealizować. Przygotowuję się do tego. Szczególnie teraz, gdy moje córki pokończyły swoje szkoły (starsza Joanna jest doktorem bioinformatyki, młodsza Adrianna jest magistrem ekonomii) i stają na swoich własnych nogach. Wrócę do Polski i to niebawem.
Pisanie to forma relaksu, co nią jeszcze dla pana jest?
Relaks nie jest tutaj odpowiednio pojemnym słowem. Raczej prowokacją. Pisanie prowokuje mnie do uczenia się. Gdyby nie pisanie drążyłbym jedynie tę moją chemio – informatykę. Dzięki pisanie uczę się o światach równoległych. Relaks nie ma nic wspólnego z moim pisaniem. Relaksuję się podróżując. Są takie dni w roku, gdy muszę się od wszystkiego oderwać i zresetować moje serce i mój mózg. Wtedy wyjeżdżam do bardzo odległych miejsc. Zapominam wszystkie hasła do wszystkich loginów.
Kiedy ponownie zawita pan Trójmiasta, do Sopotu?
We wrześniu. Bałtyk jest wtedy najcieplejszy. Jako rybak dalekomorski wiem o tym doskonale.
Janusz Leon Wiśniewski
Naukowiec i pisarz polski, magister fizyki, magister ekonomii, doktor informatyki, doktor habilitowany chemii. Od 27 lat mieszka i pracuje we Frankfurcie nad Menem. Na co dzień pracuje w międzynarodowej firmie informatycznej. Projektuje i pisze oprogramowanie dla instytucji związanych z przemysłem chemicznym. Program komputerowy jego autorstwa stosuje większość najważniejszych firm chemicznych w świecie. Pisaniem zajmuje się niejako po godzinach. Jego pierwsza powieść “Samotność w sieci” ukazała się w 2001 roku, póżniej na jej podstawie powstał film fabularny. Jego książki tłumaczone są na 19 języków. 21 maja 2014 premierę miała najnowsza książka „Grand”.