Gdy wchodzę do przestronnego gabinetu na umówioną wcześniej rozmowę, zupełnie nie wiem, co mnie czeka. Rozmówcy bywają różni. Szybko okazuje się, że rękę podaje mi bardzo miły człowiek z ogromnym poczuciem humoru. Taki jest dr Roman Rojek, przedsiębiorca, wydawca, człowiek otwarty na ludzi i świat.

Lubi pan bociany?

Mam troje dzieci i dwóch wnuków. Śmiało stwierdzam, że lubię. I chyba z wzajemnością.

A czy firma Atlas nie była swojego czasu jednym z pana dzieci?

Można powiedzieć, że była. Przez osiemnaście lat – do pełnoletniości.

Skąd się wziął bocian w logo firmy? To dość charakterystyczny dla Polski ptak.

W Atlasie zajmowałem się marketingiem. Któregoś razu, jeszcze na początku naszej działalności, jeden ze wspólników powiedział do mnie: „Naszych tablic reklamowych jest tak dużo, że niedługo na każdym słupie, gdzie bocian uwił gniazdo, ty pewnie też powiesisz reklamę”. Uznałem żart za świetny pomysł. Jeden z profesorów z łódzkiej ASP wykonał dla nas model sympatycznego ptaka, doplataliśmy do niego gniazda i tak powstał symbol firmy. Nie jestem pewien, czy mieści się w jej aktualnej strategii marketingowej. Firma bardzo się rozrosła, unowocześniła, obecna jest na wielu zagranicznych rynkach. 

Nie jest tajemnicą, że główni właściciele przedsiębiorstwa zaliczani są od wielu lat do najbogatszych ludzi w kraju. Może mi pan powiedzieć, jakie to uczucie znaleźć się na liście stu najbogatszych Polaków, i to całkiem wysoko?

Hmmm… zastanawiam się, w jaki sposób dziennikarze to liczą (śmiech) i wciąż nie mogę dojść do żadnego wniosku. Coś mi się w tych wyliczeniach nie zgadza.

Proszę mimo wszystko odpowiedzieć.

Pamiętam, jak jeden z moich wspólników powiedział kiedyś, że poczuł ulgę, gdy kupując książki w Empiku nie musiał zaczynać czytać ich od ostatniej strony, czyli od ceny. O tym ile musi zapłacić, dowiedział się przy kasie. Myślę, że o tego typu ulgę chodzi.

No więc jak to jest, gdy nie patrzy się na cenę książki?

Zawsze trzeba na nią patrzeć.

To dobra rada dla młodych biznesmenów.

Owszem. Atlas dał mi poczucie swobody finansowej. Nie będę ukrywał, że jest inaczej. Firma dała mi jednak coś jeszcze. Na początku jej działalności, dzięki niej zwiedziłem całą Polskę. Nie było to jednak zwiedzanie, jakie każdemu nasuwa się na myśl. Poznałem tak wiele podrzędnych hoteli, że śmiało mógłbym zrobić przewodnik po nich. W niektórych bywałem po kilka razy. Jeżdżąc po Polsce nie odwiedzaliśmy rynków miast i ich turystycznych wizytówek, tylko przedmieścia, bo tam przecież mieściły się firmy naszych kontrahentów. Takie były początki. Z czasem obecni byliśmy na rynkach w innych krajach. Poznawałem coraz więcej miejsc na świecie.

Czy to zainteresowanie światem sprawiło, że stał się pan konsulem honorowym Republiki Etiopii?

Można tak powiedzieć. Wszystko zaczęło się, gdy wydałem książkę „Etiopia na 21 dni lub na całe życie”. Przy okazji pobytu w Addis Abebie podarowałem jeden egzemplarz polskiemu ambasadorowi, który pokazał ją w etiopskim ministerstwie spraw zagranicznych. W efekcie otrzymałem oficjalną nominację i od tej pory pełnię tę zaszczytną funkcję.

Jakie są pana zadania na tym stanowisku?

Jestem stałą reprezentacją Etiopii pomiędzy Odrą a Bugiem. Dbam głównie o promowanie Etiopii, między innymi w miesięczniku „Poznaj Świat”, dostarczam materiałów na wszystkie konferencje, na których wspomina się o tym kraju, pomagam wydawać liczne publikacje po polsku i po angielsku. Od czasu do czasu pomagam też obywatelom Etiopii w obsłudze prawnej. To są jednak bardzo rzadkie wypadki. W naszym kraju jest licząca około 300-400 osób diaspora Etiopczyków. Bywa, że wspieram różne badania archeologiczne, organizuję ekspedycje z lekami. To bardzo egzotyczny kraj, więc wyniki działalności bywają trudne do wymierzenia. Zauważam jednak wzrost zainteresowania turystycznego tym krajem. Widać to po liczbie wiz wydawanych w Etiopii dla obywateli naszego kraju. W ostatnim roku podwoiła się, co po części nieskromnie sobie przypisuję.

Naprawdę warto pojechać do tego kraju? Popularniejsza wydaje się Kenia?

Etiopia bije na głowę wszystko co jest w Afryce. Przede wszystkim jest to jedyny kraj na tym kontynencie, który nigdy nie został skolonizowany. Dzięki temu nie ma tam zbyt wiele wpływów obcych kultur. Mało kto pamięta, że Etiopia była drugim na świecie krajem chrześcijańskim, dzięki czemu w pewien sposób staje się Polakom bliska. Wizyta, szczególnie w północnej jej części, jest dla wielu osób nieprawdopodobnym przeżyciem – zamiast gliny i słomy widzą nieprawdopodobne osiągnięcia architektoniczne i cywilizacyjne. Nie brakuje tam wspaniałych kościołów i budynków ze szkła i aluminium. Zresztą sami Etiopczycy są niezwykli – to dumni ludzie, a relacje typu „give me one dollar” są naprawdę bardzo rzadkie. Cieszy mnie więc bardzo fakt, iż Etiopia jest obecnie w ofercie każdego istotnego biura podróży. 

Kiedy pan po raz pierwszy zobaczył Etiopię?

To było jakieś osiem lat temu. Kraj ten mnie i żonę po prostu zaintrygował. Chcieliśmy koniecznie zobaczyć miejsce, w którym znajduje się opisywana w Biblii Arka Przymierza. Może niekoniecznie zobaczyć ją samą, bo to raczej niemożliwe, ale zawiodła nas tam zwykła ciekawość. Wydawało nam się całkiem egzotyczne, że Arka Przymierza jest i że można się zbliżyć do miejsca jej przechowywania. Takie były początki.

Dużo pan podróżuje. Zjechał pan spory kawałek świata. Mam wrażenie, że podczas wojaży nie zawsze wybiera pan pięciogwiazdkowe hotele.

Dlaczego nie? Po trudach przedzierania się przez dżunglę, w niezbyt sprzyjających warunkach, fajnie jest zmyć z siebie kurz w Sheratonie. Faktem jest jednak, że razem z żoną staramy się czerpać z wyjazdów jak najwięcej. Od dwudziestu lat korzystamy z tego samego biura, które specjalnie dla nas opracowuje program pobytu, a w docelowym punkcie zapewnia nam lokalnego, anglojęzycznego przewodnika – to warunek konieczny. Dzięki temu lepiej poznajemy kraj i zarazem mamy wsparcie kogoś, kto zna miejscowe zwyczaje. Tak też było, gdy pierwszy raz dotarliśmy do Etiopii. Zresztą z miejscowym przewodnikiem przez lata zaprzyjaźniliśmy się do tego stopnia, że wspomogliśmy go przy otwarciu jego biura turystycznego. Wracając do pytania – czasami podróżujemy z walizkami na czterech kółkach, a innym razem z miękkimi worami. Tam gdzie są dobre hotele, nie unikamy ich. Jednak jeśli trzeba wozić ze sobą namiot, prysznic i toaletę, też to robimy. Gdy mieliśmy okazję popłynąć na Spitsbergen starym radzieckim statkiem przemianowanym na stację badawczą, skorzystaliśmy z tego. Oglądałem świat z różnych perspektyw. Chłonąłem wieści i przyszedł czas, gdy zapragnąłem o tym opowiedzieć. 

Dlatego kupił pan „Poznaj Świat” od wydawnictwa Bernardinum?

Była to dość naturalna konsekwencja moich podróży. Zawsze chciałem mieć swoją gazetę, aż w końcu pomyślałem, że jak już trochę tego świata widziałem i czegoś się o nim dowiedziałem, być może będę w stanie przekazać to dalej. Moja rola w redakcji w zasadzie ogranicza się do doradzania, ale to bardzo miła funkcja. Zależy mi na tym, żeby to było pismo refleksyjne. Mam wrażenie, że często tym różnimy się od konkurencji. W naszym miesięczniku nie publikujemy  informacji, które powszechnie można znaleźć w internecie.

Czyli? 

Na przykład, o której odchodzi autobus z danego miejsca.

Sam pan publikuje materiały z podróży. W sumie zastanawiam się, w jakim celu. Przecież nie musi pan tego robić dla… wierszówki.

Redakcja z zasady kiepsko płaci (śmiech). Prawda jest taka, że jeszcze nigdy nie zapłacili mi wierszówki. Być może dlatego, że jestem właścicielem tego pisma? (śmiech)

No ale musi pan z tego czerpać jakąś przyjemność?

To jest zwykła próżność. Lubię zobaczyć swój tekst w druku. Poza tym mam ogromną chęć opowiadania. Dziadkowie tak mają.

Gdzie pan teraz zabiera żonę?

Wybieramy się do Konga, ciekawi nas historia Leopolda II, belgijskiego króla, który zaprowadził tam rządy okrutnego terroru, doprowadzając do śmierci ponad 8 milionów ludzi.

Roman Rojek - konsul honorowy Etiopii w  Polsce, współtwórca potęgi Grupy Atlas. W grudniu 2010 roku odszedł ze znajdującej się na szczycie popularności Grupy Atlas i stał się właścicielem firmy wydającej miesięcznik „Poznaj Świat”, funkcjonujący na rynku od 1948 roku. Razem z żoną współtworzył Fundację Dobroczynności Atlas, przez którą firma od 1996 roku przekazała na cele dobroczynne ponad 53 mln zł – między innymi finansując budowę hospicjum w Sopocie. Fundacja istnieje nadal. Roman Rojek znalazł się na 77. miejscu na Liście 100 Najbogatszych Polaków 2013.