Erika „Kiki” Coimbra, brazylijska gwiazda siatkówki do sopockiego Atomu Trefl zawitała 8 września 2012 roku. Choć jej początki w Polsce nie były łatwe, to jednak szybko zyskała sympatię drużyny i kibiców. Jaką jest kobietą? Co dodaje jej siły? Dlaczego koleżanki mówią na nią „Hello Kiki”?
Wiesz, muszę od razu przyznać się, że nie za dobrze znam się na siatkówce i sporcie. Ale bardzo chciałam porozmawiać z tobą po prostu jak kobieta z kobietą…
I bardzo dobrze! O taki mój wizerunek też muszę dbać (śmiech). Zresztą sama też chętnie na chwilę odpocznę od sportu, szczególnie, że właśnie jestem po treningu.
- Jesteśmy w Ergo Arenie. Za oknem mróz, sypie śnieg. Tak naprawdę mogłabyś być teraz w dowolnym miejscu na świecie, gdzieś, gdzie jest ciepło i co tu dużo kryć – przyjemniej. Ty wybrałaś jednak Sopot, nie żałujesz czasem?
- Uwielbiam podróże, to moje wielkie hobby, a niskie temperatury nie są mi straszne. Siatkówka umożliwia mi podróżowanie po świecie i mieszkanie w różnych krajach. Wcześniej grałam w Brazylii, a gdy skończyłam 29 lat, zdecydowałam, że wyjadę. Zdawałam sobie sprawę, że kiedy skończę 36-37 lat będę musiała zakończyć grę, chciałam więc jeszcze przed tym spróbować po prostu czegoś innego. Zafundowałam więc sobie taki „restart” i zaczęłam życie od nowa. W 2010 roku pojechałam do Stambułu, dzięki czemu mówię teraz dobrze po turecku. Bardzo polubiłam kulturę muzułmańską, piękne miasta, choć niekoniecznie mentalność tamtejszych ludzi. Prowadziłam tam naprawdę szczęśliwe życie. Potem zdecydowałam się na przeprowadzkę do Azerbejdżanu, choć tam nie było już tak życzliwie i kolorowo.
- Wróciłaś do Brazylii, ale na krótko, bo pojawiła się oferta z Sopotu...
- W 2012 roku otrzymałam propozycję grania w Atomie Trefl Sopot. Pamiętałam, że byłam w Gdańsku w 1998 roku na mistrzostwach juniorów z drużyną Brazylii. Gdy przypomniałam sobie tamte czasy, zaczęłam też coraz bardziej poważnie myśleć o tym, by zacząć grać w Polsce. Wiedziałam, że tutaj jest sprzyjająca atmosfera dla siatkówki i Polacy ją kochają. Zdawałam sobie także sprawę z tego, że Atom Trefl Sopot ma dobrego sponsora, a to bardzo ważne i wcale aż tak często się nie zdarza. Od czasu kiedy byłam tutaj 14 lat temu, wszystko się zmieniło. Miasta są bardziej reprezentacyjne, ludzie bogatsi, jest mnóstwo klubów i dobrych restauracji, wydaje mi się też, że już prawie każdy mówi po angielsku. Oczywiście nie lubię, gdy jest zbyt wiele śniegu. To dla mnie największy problem. Mam jednak szczęście, w czasie świąt i przez kolejne dwa tygodnie nie było ani śniegu ani mrozu i wiele osób mówiło mi, że to nie jest normalne. Mi taka pogoda jednak odpowiadała w stu procentach. Czasem, jak temperatura mocno spadnie poniżej zera, dzwonię do moich przyjaciół i opowiadam im o tym, a oni się bardzo dziwią, że można w takim zimnie wytrzymać.
- Wspomniałaś o Azerbejdżanie. Nie masz chyba jednak stamtąd pozytywnych wrażeń i odczuć…
- Zdecydowanie nie. Grając w Azerbejdżanie doznałam bardzo poważnej kontuzji prawej nogi. Poszłam do tamtejszego lekarza z prośbą o poradę, ale ten powiedział mi, że to nic poważnego i ból przejdzie za 2 dni. Następnego dnia, razem z drużyną udałam się do Włoch na Mistrzostwa Europy. Z Baku do Mediolanu lecieliśmy 5 godzin. Kiedy znaleźliśmy się już na miejscu, moja noga była już tak opuchnięta, że naprawdę się przestraszyłam. Czułam, że jestem w tym wszystkim zupełnie sama, w dodatku w obcym kraju. Zadzwoniłam wtedy do przyjaciela z Brazylii, który grał w Interze Mediolan. Przyjechał po mnie i zabrał do swojego lekarza drużyny. Kiedy ten zobaczył moją nogę, od razu powiedział, że trzeba ją szybko operować.
- Czyli azerscy lekarze popełnili błąd w sztuce?
- I to błąd, który mógł się skończyć tragicznie. Następnego dnia miałam operację ponieważ istniało ryzyko zatoru, a nawet amputacji. Mój klub się denerwował i naciskał na to, abym wróciła do Baku i tam się leczyła. Wówczas jasno powiedziałam, że muszę zostać tutaj, w Mediolanie, bo mogę stracić nogę. Wtedy zajął się mną Inter Mediolan, zapłacił za wszystko, a ja mieszkając w 5. gwiazdkowym hotelu, czułam się jak księżniczka. Mój klub w ogóle się nie poczuwał się do odpowiedzialności za moje zdrowie i życie. Kiedy wszystko wróciło do normy, podjęłam decyzję, że wracam do Brazylii. Po dwóch tygodniach od operacji zaczęłam treningi. Lekarz powiedział mi, że jest to nawet wskazane, dla prawidłowej rehabilitacji. Przez kolejne kilka miesięcy byłam pod stałą opieką medyczną. A po 4. miesiecznych wakacjach przyjechałam tutaj. Czasem nadal czuję ból w nodze, szczególnie, gdy ktoś znienacka mnie w nią uderzy, ale jestem spokojna, bo wiem, że nic złego się nie dzieje.
- Jesteś rzeczywiście bardzo silną kobietą która konsekwentnie pokonuje przeciwności losu. Ca daje Ci tak wielką siłę?
- Życie! Po prostu! Kiedy przeżywam jakiś zawód, czy porażkę, zawsze najpierw dzwonię do mamy (śmiech). W trudnych momentach często czytam też Biblię i dużo rozmawiam z Bogiem. Czasem dane wybory, przypadkowe spotkania… to przez nie Bóg mówi mi – walcz mocniej! To życie kształtowało mój silny charakter. Jestem wrażliwa, ale też niczego się nie boję. Gdy wierzysz w Boga, on daje Ci siłę, by przetrwać to, co złe. Rodzice zawsze powtarzali mi, ze muszę szanować siebie i innych. Mówili też - nigdy nie myśl, że jesteś lepsza od innych, bo wszyscy jesteśmy tacy sami. Jeśli siebie szanujesz, masz też siłę i jesteś pewna siebie. Mam szacunek do ludzi i do życia.
- Często wspominasz o swojej rodzinie i o tym, jak wiele dla Ciebie znaczy. Opowiedz coś o swoim dzieciństwie.
- Miałam cudowne dzieciństwo. Pamiętam jednak pewną mrożącą krew w żyłach sytuację, która teraz brzmi jednak dość zabawnie. Gdy miałam 7 lat zabrałam moją 5. letnią kuzynkę i 7. letniego kuzyna do „szkoły”. Była sobota, a ja postanowiłam, że będę ich nauczycielką. Spacer zamienił się w długą wyprawę. Zaszłyśmy tak daleko, że się zgubiliśmy. Nikomu nie powiedzieliśmy dokąd idziemy, więc wkrótce rodzina zaczęła się martwić i wezwała policję. Po trzech godzinach odnaleźli nas. Ja grzecznie i asertywnie wytłumaczyłam policji, że przecież jestem nauczycielką i chciałam ich tylko czegoś nauczyć. Wtedy wszystko było prostsze, nie było komputerów, internetu. Teraz widzę już trzylatki z tabletami na kolanach. To nie jest dobre. Myślę, że coś tracą, coś, czego potem już nigdy nie odzyskają.
- Wychowywałaś się na farmie. Czy to dlatego teraz twoją wielką pasją są konie?
- Konie i psy są moją ogromną miłością. Kiedy byłam mała, rzeczywiście moja rodzina mieszkała na farmie. Było tam wiele koni i innych zwierząt. Żyłam z nimi wszystkimi przez długi czas. Kiedy byłam już nastolatką, poprosiłam o własnego konia. Dla mnie jazda konno to zdecydowanie forma terapii. W 2004 roku wzięłam ślub z mężczyzną, który uprawiał jeździectwo. Byliśmy razem sześć lat, po czym rozstaliśmy się. Przede wszystkim dlatego, że on chciał, bym przestała grać w siatkówkę. Jego rodzina jest bardzo bogata, ma m.in. bank w Brazylii, więc on uważał, że skoro nas utrzyma, to ja w ogóle powinnam przestać pracować. Jako kobieta niezależna i kochająca wolność oraz swoje pasje, nie mogłam się na to zgodzić. Teraz mam chłopaka, Francuza. Jesteśmy razem już dwa i pół roku.
- A wracając jeszcze do zwierząt, słyszałam, że masz kilka psów…
- Psy towarzyszą mi całe życie. To dla mnie naturalne. Teraz mam trzy psy, ale do niedawna było ich pięć. Trudno było mi pogodzić się z odejściem dwóch, czułam się prawie tak, jakbym straciła dzieci. Mam golden retrievera, shih tzu i shar pei’a. Przez ostatnie trzy sezony gram zagranicą, więc moja mama się nimi zajmuje, co więcej nie chce mi ich nawet już oddać (śmiech). Toczymy o to wojny, ale rzeczywiście nie mogę ich zabrać, dopóki nie zamieszkam na stałe w Brazylii i nie będę prowadzić bardziej ustabilizowanego trybu życia. Moje psy, mój samochód, moje prawdziwe życie…, wszystko to na razie zostało przy mojej mamie.
- Jesteś bardzo pewna siebie, często się uśmiechasz, bije od Ciebie pozytywna energia, ale początki tutaj chyba nie były zbyt łatwe?
- Jasne, że nie były. Na początku miałam rzeczywiście sporo trudności. I to różnego rodzaju. Największą wydaje mi się jednak trener Matlak. Nie dawał mi żadnej taryfy ulgowej, wymagał ode mnie tak wiele, że myślałam, że nie dam rady i wrócę do Brazylii, ale zawzięłam się. Lubię Sopot i ludzi, którzy tu mieszkają. Sądzę, że Polacy też mnie dobrze przyjęli. Lubię kulturę i historię Polski. Staram się, zanim wybiorę się do jakiegoś kraju, dowiedzieć się o nim jak najwięcej. Oczywiście język polski jest bardzo skomplikowany. Na początku mój trener chciał, abym w miesiąc nauczyła się mówić po polsku. Ja na to odpowiedziałam, że nie nauczę się tego języka nawet w 10 lat. Teraz rozumiem już bardzo wiele, jeżeli chodzi o siatkówkę, to w zasadzie wszystko. Kupiłam płyty CD i książki do nauki polskiego, ale opornie mi to idzie… Tak naprawdę powinnam iść do szkoły językowej, ale nie mam już na to niestety czasu. Lubię chodzić tu do kina, bo mogę oglądać filmy po angielsku (śmiech). Uwielbiam też oczywiście zakupy, np. w Galerii Bałtyckiej. Niestety nie mam zbyt wiele czasu na tzw. nocne życie, przede wszystkim dlatego, że rano czekają mnie treningi lub wyjazdy.
- A skoro już jesteśmy przy Galerii Bałtyckiej… Lubisz zakupy?
- O tak! Chyba jak każda lub prawie każda kobieta. Mam mnóstwo ciuchów. I oczywiście mam problem z miejscem na ich przechowywanie. Kiedy mam kiepski humor, lubię po prostu pochodzić po sklepach i kupić coś, co sprawi mi przyjemność. Jestem miłośniczką sukienek, ale najbardziej kocham buty. Mam ich ponad dwieście par w moim domu w Brazylii. Noszę w zasadzie tylko takie na płaskiej podeszwie, bo choć jak na sportsmenkę nie jestem wysoka (180 cm przyp. red.) , to jednak, gdy na imprezę założę szpilki, to wszyscy widzą tylko mnie, jak wyróżniam się z tłumu. W Polsce jestem od pięciu miesięcy, a już zdążyłam kupić osiem par butów. W tym oczywiście kozaki, dwie pary, czarne i brązowe. Kupuję dużo ubrań, ale sporo też oddaję. W Brazylii mamy możliwość przekazywania ubrań dla biednych, więc często robię porządki i wydaję to, co mi się już nie przyda.
- Jesteś piękną kobietą. W internecie znaleźć można wiele sesji zdjęciowych z twoim udziałem. Jak na co dzień dbasz o urodę?
- Nie mam zbyt wielu kosmetyków. Używam kremu z filtrem, mam 32 lata, więc szczególnie muszę dbać o moją cerę i chronić ją przed szkodliwymi czynnikami. Pod oczy stosuję krem z witaminą C. Uwielbiam się malować. To bardzo ciekawe, bo wszystkie siatkarki w Polsce grają w pełnym makijażu, co w Brazylii jest nie do pomyślenia. A ja uważam, że to wspaniałe, bo przecież przede wszystkim jesteśmy kobietami. Lubię dobre podkłady, ale nie przywiązuję za to aż tak dużej wagi np. do cieni. Wybieram raczej naturalne kolory, beże, brązy. W nich czuję się najlepiej. Inaczej jest z ubraniami, tu już trochę bardziej szaleję. Bardzo lubię kolor różowy, stąd poniekąd wziął się mój przydomek – „Hello Kiki”, taka parafraza imienia znanej bohaterki filmów animowanych. Do samego Kiki jestem już zresztą tak przyzwyczajona, że gdy ktoś mówi do mnie Erica, to myślę, że coś się stało złego.
- Na koniec nie mogę się powstrzymać przed zadaniem tradycyjnego pytania – jakie są Twoje plany na najbliższą przyszłość?
- Przede wszystkim chcę wygrywać (śmiech). Jestem szczęśliwa, że mogę realizować moje pasje. Uwielbiam tę adrenalinę, którą czuję podczas gry. Myślę o tym, że już nie zostało mi wiele tej kariery sportowej, muszę się więc nią cieszyć każdego dnia. W maju, na wakacje wracam do Brazylii, do mojej rodziny. Spotkam się z psami i koniem. Kiedy już się nimi wszystkimi choć trochę nacieszę, wtedy wybiorę się do Las Vegas. Po ostatnim sezonie też tam pojechałam i mam już w Vegas wielu przyjaciół. Kocham to miejsce! Mam też bardziej dalekosiężne plany… Za trzy lata chciałabym sprawdzić się w roli mamy.