Kapuczina, a właściwie Paulina Rudnicka, studentka filologii polskiej, zwyciężczyni konkursu „Blog of Gdańsk” 2012 w konkursie na bloga pisanego przez gdańszczan lub o Gdańsku. Jest doskonałym dowodem na to, że blogerki modowe nie tylko opisują trendy, ale także je kreują. Przekonać się o tym możecie, wchodząc na kapuczina.blogspot.com.
Zdarza się, że niektórzy traktują blogerki, jako osoby, które tylko „leżą i pachną”, czerpią korzyści z reklam i otrzymywanych prezentów. To chyba nie jest jednak takie proste?
– Ja żyję blogiem, nie mylić z tym, że żyję z bloga.
– Czy według Ciebie blogerki jedynie pokazują trendy, czy też może je także kreują?
– Nie można odmówić blogerkom, iż pełnią rolę trendsetterek, czyli osób odpowiedzialnych za tworzenie i upowszechnianie trendów. Wcześniej trendsetterami byli tylko i wyłącznie mieszkańcy największych miast świata: Nowego Jorku, Los Angeles, Londynu, Paryża, rzadziej Mediolanu; najczęściej ludzie mediów: muzycy, aktorzy, modelki, stylistki. Sytuacja trochę się zmieniła, gdy niemal całe życie społeczne przeniosło się do internetu. Z pełnym przekonaniem mogę powiedzieć, że wiele blogów pełni funkcje kreacyjną, tworząc nową, charakterystyczną estetykę, wyprzedzając to, co już zostało nazwane trendem czy modą sezonową. Jednak przeważająca większość jest odtwórcza i z łatwością można wskazać czyją kopią jest dany blog. Oczywiście, blogerki często pokazują na swoich stronach stylizacje żywcem wyjęte z danego sezonu. Myślę, że o ile nie będą przypominać kopii manekina z Zary, nie ma w tym nic złego, ponieważ dzięki takim zabiegom, czytelnicy, czy też obserwatorzy będą mieli szansę zobaczyć, w jaki sposób dany trend interpretować.
– Otrzymałaś nagrodę za najlepszy blog o Gdańsku prowadzony przez mieszkańca Gdańska podczas Gdańsk Blog Forum 2012. Jak sądzisz, co wpłynęło na taką decyzję jury? Co sprawia, że Twój blog jest wyjątkowy?
– Mój blog wyróżnia fotografia bardzo dobrej jakości i przemyślane sesje zdjęciowe, które są jego znakiem rozpoznawczym. Moi czytelnicy nie oglądają jedynie stylizacji, ale widzą także opowieść wyrażoną w zdjęciach. W tej historii, w znaczącej większości pokazuję gdańskie przestrzenie, m.in. plenery, kawiarnie. Myślę, że dlatego też zwyciężyłam w konkursie Blog of Gdańsk. W jednej z publikacji przeczytałam wypowiedź Anny Zbierskiej (dyrektor Biura Prezydenta Miasta Gdańska ds. Promocji – przyp. red.), tłumaczącą decyzję jury: „To blog lifestylowy, który poprzez modę pokazuje ciekawe miejsca w Gdańsku z dala od turystycznych szlaków”.
– Skąd czerpiesz inspiracje do kolejnych stylizacji, sesji i wpisów? Czy jest ktoś, kto jest dla Ciebie wzorem w tej dziedzinie?
– Inspiracje czerpię zewsząd, z otaczającej mnie rzeczywistości, tak więc: z filmów, muzyki, wystaw, literatury, pokazów mody, ulicy, wszelkich publikacji internetowych, które znajduję. Mam wrażenie, że trudno o wzór i autorytet w dziedzinie jaką jest moda. Jeśli chodzi o sam wizerunek, to od lat wielką inspiracją jest dla mnie Miroslava Duma, redaktorka z Rosji. Uwielbiam nie tylko jej stylizacje, ale także urodę i drobną sylwetkę. Mówiąc o postrzeganiu mody i sposobie jej interpretacji to z pewnością Henrik Veijlgaard, autor książki „Anatomia trendu”. Jeżeli chodzi zaś o tytuł ikony mody, to zasługuje na niego ktoś, kto świadomie i umiejętnie adaptuje i łączy wszystkie powstałe style i trendy danej epoki, jednocześnie tworząc coś innowacyjnego. To utopijna teoria, więc nie jestem w stanie wskazać takiej osoby. Ikon stylu jest za to wiele.
– Nie mogę powstrzymać się od zapytania Cię o to, gdzie najczęściej kupujesz ubrania i czym się kierujesz dokonując już wyboru…
– Zacznijmy od tego, że teraz już rzadko kupuję. Mogę powiedzieć, że nie ma takiej rzeczy, którą rzeczywiście bym potrzebowała, więc moje zakupy przestały służyć czysto praktycznym celom. Traktuję je jako małe przyjemności, takie „umilacze życia”. Często łapię się na tym, że będąc w sklepie chwytam za kolejny podobny sweter, których mam już kilka w szafie. Na szczęście jestem sobie w stanie wytłumaczyć, że nie potrzebuję kopii tych samych ubrań. Moje rzeczy pochodzą głównie z second handów i sklepów internetowych, czasem z tzw. sieciówek, ale to zakupy w tych pierwszych wciąż sprawiają mi największą przyjemność. Im jestem starsza, coraz częściej stawiam na jakość, nie ilość.
– Co sądzisz o trójmiejskich projektantach mody?
– Jeśli chodzi o trójmiejskich projektantów, bardzo lubię duet Shumik 100%. Miałam kiedyś okazję przeprowadzać wywiad z Kariną Goźdź oraz Anną Leszkiewicz i przyznaję, że bije od nich taka sama energia, jaką widać w ich kolekcjach. Dziewczyny tworzą przede wszystkim kapelusze, którym nie sposób odebrać fantazji i precyzji wykonania.
– A jeśli chodzi o projektantów światowych. Masz jakiś faworytów?
– Światowi designerzy to temat rzeka. Staram się śledzić większość pokazów, o ile czas i okoliczności mi na to pozwalają. Z reguły nie przywiązuję się do żadnego z domów mody, żeby zawsze zachować świeży osąd, jednak moja uwaga bardzo często kieruje się w stronę Marca Jacobsa – uwielbiam jego eklektyzm – oraz Sonii Rykiel, co chyba widać w moich stylizacjach, w których dominuje ostatnio dzianina.
– Czy zdarzają Ci się w ogóle modowe wpadki?
– Swoje wpadki widzę, kiedy oglądam posty sprzed roku. Zastanawiam się wtedy co mi przyszło do głowy, żeby założyć coś takiego. Wspominam zasłyszane niegdyś słowa Karla Lagerfelda, że „moda trwa trzy miesiące” i wiem, że skoro wtedy zostało to dobrze przyjęte przez czytelników, musiało też dobrze wyglądać. Za swoją największą wpadkę uważam mój wizerunek podczas sesji egzaminacyjnej. Na szczęście nikt poza domownikami nie widzi mnie w tej odsłonie, ale przypominam wtedy bezdomnego, który nie spał kilka dni.
– Na koniec w takim razie małe podsumowanie – po co Kapuczina prowadzi bloga?
– Zaczęłam pisać swojego bloga z myślą o pracy zawodowej stylistki i „dziennikarki modowej”. To pierwsze zrealizowałam i wciąż to robię. Pozostało mi jeszcze drugie, w stosunku do którego mam pewne poczucie misji, bo uważam, że o modzie w Polsce pisze się z reguły zbyt infantylnie, przez co jest deprecjonowana. Początkowo moje zamiary były czysto pragmatyczne. Dziś się to trochę zmieniło, ponieważ jestem emocjonalnie przywiązana do swojego miejsca w sieci. Prowadzenie bloga zabiera mi wiele godzin, nie mam nad sobą szefa, który kazałby mi to robić i płacił za wykonaną pracę. Tak więc głównym powodem, dla którego to robię, jest pasja.