2025 kilometrów pokonanych autostopem przez prawie cały Trakt Kołymski wiodący przez mroźne pustkowia, dziką tajgę i nieliczne osady ludzkie. Ziemia zbrukana krwią i naznaczona tragicznymi losami ofiar stalinowskiego reżimu – tam trafił Jacek Hugo – Bader, jeden z najlepszych polskich reporterów.
Dziennikarz specjalizuje się w reportażach z Rosji i państw dawnego Bloku Wschodniego. „Dzienniki kołymskie” są zapisem jego podróży po Kołymie, z Magadanu do Jakucka.
Z Kałasznikowem przy stole
– Fascynacja Rosją a bycie ekspertem w sprawie Rosji to dwie różne rzeczy – mówi autor. – Pierwszy raz pojechałem do Rosji w 1993 roku, bo ktoś – a dokładnie Roman Kurkiewicz – zlecił mi napisanie artykułu o Kałasznikowie. Człowiek, który skonstruował ów karabin żyje i ja miałem robić o nim materiał. I tak wyruszyłem na pierwszą zagraniczną delegację: Rosja, Ural. Cudem zdobyłem numer telefonu. No, ale jak ja się dogadam? Mój rosyjski był wówczas słaby, a respondent – głuchy jak pień… Pytania czytałem więc z kartki. Beznadzieja – wspomina Jacek Hugo – Bader.
Wspomnienia pierwszego rosyjskiego reportażu stały się punktem wyjścia do rozważań na temat tajników pracy dziennikarza.
– Wywiad z Kałasznikowem nie miał głębi, ponieważ nie mogłem swobodnie pogadać. Na dzień dobry popełniłem więc kardynalny błąd dziennikarski, którym nie jest brak języka, a właśnie brak głębi – nie wlazłem w duszę tego człowieka i nie wyprułem z niej flaków. Ślizgnąłem się po powierzchni tematu, a najważniejsze jest co, co na samym dnie. To, co boli. Jednak tekst osiągnął sukces, a ja zostałem uznany za speca od Rosji – śmieje się dziennikarz. – Kilka miesięcy później wybucha w Rosji pucz. Ludzie głupieją – czołgi, armaty, parlament płonie, zupełna dezorientacja. Kto ma się zająć tematem? Wiadomo – ekspert.
Na dnie butelki
Pojechał więc kolejny raz na Wschód. Całe szczęście tempo przyswajania języka miał zawrotne. Stwierdził też wówczas, że to odpowiedni moment, by nabrać wiatru w żagle. I tak się stało. Zaczął rozmawiać z ludźmi, poznawać i przede wszystkim, lubić ten kraj. Jak sam mówi, Rosja to ocean ludzkich tematów i niesamowitych historii. „Dwadzieścia lat jeżdżę po Rosji i wierzę we wszystko” – pisze autor w „Dziennikach kołymskich”.
– Największy kunszt reportera to dobre rozmawianie. Nie używam słowa „wywiad”. Ja gadam. Do moich rozmówców mówię: choć, pogadamy. Chciałbym, by ludzie mówili mi prawdę, więc i ja muszę być najszczerszy na świecie. Bohater musi nabrać zaufania, więc moim obowiązkiem jest odpowiadanie mu z największą starannością i uczciwością. Wówczas i on zechce mówić o tym, co w nim siedzi głęboko. Rosyjski rozmówca w takim momencie wyciąga z szafy wódkę. Niepicie w Rosji byłoby zabójstwem dziennikarskim, bo najciekawsze będzie na końcu butelki. Będąc na Kołymie ani razu nie kupiłem alkoholu, a zakręcony chodziłem niemal cały czas – śmieje się Jacek Hugo Bader.
O co dziennikarz nie może zapytać? Zdaniem Badera, nie ma takiej rzeczy. Możesz nie chcieć, wówczas nie pytasz. Do najbardziej bolesnych kwestii dochodzi się dookoła, nie kłuje się nimi w oczy na dzień dobry. Dziennikarz wyznaje dwie podstawowe zasady: trzeba umieć kierować rozmową i mieć na nią czas. Dużo czasu.
Kołyma i jej mieszkańcy
– Nie mam jednak prawa kiereszować mojego bohatera. Jeśli on zaznacza, by czegoś nie publikować – szanuję to. Nie wolno mi tekstem wyrządzać komuś zła, bólu – mówi autor i wraca w swojej opowieści o „Dziennikach kołymskich”.
Kołyma. Pustkowie będące gigantycznym cmentarzyskiem, na którym spoczywają ciała setek tysięcy ofiar stalinizmu, zesłanych i zamęczonych w obozach niewolniczej pracy rozrzuconych na powierzchni 2,6 mln km kw. Nie można pisać o tej krainie bez odwoływania się do tych tragicznych wydarzeń. Jak teraz wygląda tam życie? Jaki ślad pozostawiła po sobie tragiczna historia tej ziemi? Jakie piętno odcisnęły te wydarzenia na dzisiejszych mieszkańcach? To były punkty wyjściowe do podjęcia przez reportera podróży. Książka jest zapisem ze spotkań z ludźmi, którzy pojawili się na jego drodze. To oni opowiadają Jackowi Hugo-Baderowi historię Kołymy – ale nie fakty z książek, tylko historie o jej innych mieszkańcach, zasłyszane od wcześniejszych pokoleń.
– Na okładce „Dzienników kołymskich” jest Jurij Sałatin, emerytowany major wojsk lotniczych, obecnie złomiarz. Bardzo lubię to zdjęcie. I oczywiście jego bohatera. Rozmawiałem z nim dwie doby. Zaprzyjaźniliśmy się – mówi dziennikarz. – Zanim wpadłem na Jurija, miałem kryzys w podróży. Nie miałem co ze sobą zrobić. W takich momentach zwykle idę na cmentarz. Ale wówczas nie doszedłem. Zupełnie przypadkowo spotkałem Jurija na swojej drodze. Większość bohaterów to jednak ludzie, których szukasz. Stajesz na głowie, by do nich dotrzeć. Jednym z najważniejszych takich osób była Natalia Chajutina, córka Jeżowa, okrutnego komisarza sowieckiej bezpieki, zwanego Krwawym Karłem. O istnieniu Chajutiny dowiedziałem się dopiero w Magadanie. Rozpocząłem poszukiwania. Niestety, nikt w mieście o niej nie wiedział, nawet jej sąsiedzi z tej samej klatki. Już myślałem, że jest bardziej legendą, niż żywym człowiekiem. Ale udało się, znalazłem – opowiada Jacek Hugo – Bader.
Prawdziwe historie
Kogo jeszcze znalazł? Wpływowego czekistę Dimę, który całą noc gra w pokera z gangsterem Wanią, Bobika – najmądrzejszego psa świata, domorosłego wynalazcę maszyny do przywracania młodości, kierowcę ciężarówki, który zdradza czym grozi awaria samochodu na Kołymie i dlaczego silnik ciężarówki w trasie nigdy nie gaśnie. Poznajemy też mrożące krew w żyłach historie o niedźwiedziach – szatunach, które nie zdążyły się najeść przed snem zimowym, dowiadujemy się w czym człowiek ustępuje reniferowi, trafiamy do prywatnej mikrokopalni złota. W końcu przeprawiamy się maleńką łódeczką przez Ałdan i docieramy do wieńczącej podróż Jakucji.
Kołyma to biegun okrucieństwa. Teren naznaczony obozami pracy przymusowej byłego Związku Radzieckiego, miejsce przeklęte, naznaczone krwawą historią pisaną przez bogate pokłady surowców naturalnych, głównie złota. Podstawą przygody Badera z Kołymą były „Opowiadania kołymskie” Warłama Szałamowa.
– Jestem współczesnym człowiekiem, który zajmuje się tym, co jest teraz, ale nie mogę bagatelizować historii – mówi. – Zainteresowałem się Kołymą, bo jej mieszkańcy są dawniejsi, a przez to prawdziwsi. Niedobitki, które przestrzegają starych zasad. Cała historia łagiernictwa, ludzie, którzy to przeszli i ci, którzy tam teraz żyją. Starzy i ich potomkowie.
Kulawy taborecik
Na kartach „Dzienników kołymskich” jeden z bohaterów Hugo-Badera, pijany w sztok doktor Wład cedzi niezwykłe zdanie o tym, że patrzymy na Rosję ze swojego małego, kulawego, europejskiego taborecika. Że historia Rosjan jest niełatwa. Jacek Hugo-Bader należy do tych dziennikarzy, którzy schodzą z taboretu i siadają na rosyjskiej ziemi, by poczuć jej ludzi. Każdy jego reportaż utkany jest ludźmi. Interesują go bohaterowie trudni.
– Wolę ludzi przegranych, biednych, postawionych wobec sytuacji ostatecznych. Szukanie ich jest sztuką. Nie cierpię polityków – są nudni, banalni. Lubię dziwolągów. Wolę przyprawy niż potrawy. Rozmawiam z ludźmi, którzy stracili miłość, pieniądze, duszę. Dużo bywam w więzieniach. Uwierzcie, są dobre i złe wyroki, dobre i złe przestępstwa. Najbardziej nudna historia może się niezwykle rozwinąć – przekonuje reporter.
Różne rzeczy mogą być tematem dziennikarskiego zainteresowania. Na przykład przy pisaniu tekstu „Straty nadzwyczajne” było nim… prześcieradło. Prześcieradło, które należało do pani Wioli, matki Szymka, jednego z dzieci, które zginęły kilka lat temu w Tatrach.
– Wiedziałem, iż ona jako jedyna z owych doświadczonych tragedią rodziców nie rozmawia z dziennikarzami. Zanim więc wpuściła mnie do domu, godzinami rozmawiałem z nią przez telefon, siedząc w aucie pod jej blokiem. W tej rozmowie dowiedziałem się o prześcieradle, na którym spała od czasu śmierci syna. Spał na nim Szymek ostatniej nocy przed tragicznym wypadkiem na Rysach. Ludzkie dramaty mają różne symboliki – mówi Jacek Hugo – Bader.
Wrażliwość reportera
Tematy pączkują jeden z drugiego. Dzięki rozmowie z panią Wiolą, zainteresował się nauczycielem Szumnym, z którym owe dzieciaki wówczas były w górach. Tragedia człowieka, który przeżył. Kolejny tekst. Są teksty, których, mimo dokładnego przygotowania, nie da się zrobić z zewnątrz. Czasem trzeba wejść w badany świat, zostać jednym z tych, o których się pisze. Tak powstał tekst o włóczęgach, bezdomnych.
– Na miesiąc stałem się jednym z nich. Owa przebieranka była potrzebna, by rozmówcy mnie zaakceptowali. Trzeba jednak w pewnym momencie się zdemaskować, wytłumaczyć im, dlaczego opowiadają mi swoją historię. W przeciwnym wypadku byłbym kłamcą, oszustem – opowiada.
Dziennikarz przyznaje, że jego książki są nieobiektywne. Wszystkie są przekładem z rzeczywistości – odbiciem osoby reportera, jego wrażliwości. Obecnie pracuje nad tematem pt. „Firma”. Temat ten towarzyszy mu już od 1991r. Będzie to bardzo gorzka książka o Polsce, o dawnym podziemiu, kolegach Badera z czasów „wojny jaruzelskiej”