Modelka, działaczka społeczna, bizneswoman - powszechnie lubiana, znana i szanowna kobieta. Ciężar sukcesu okazał się jednak zbyt duży do udźwignięcia, a pod maską spełnionej kobiety sukcesu czaił się alkoholowy demon.
Modelka, działaczka społeczna, bizneswoman - powszechnie lubiana, znana i szanowna kobieta. Ciężar sukcesu okazał się jednak zbyt duży do udźwignięcia, a pod maską spełnionej kobiety sukcesu czaił się alkoholowy demon. Gdy spowodowała wypadek po spożyciu alkoholu, została wyklęta z show biznesu i publicznie zlinczowana, ale paradoksalnie wydarzenie to wyzwoliło w niej siłę do walki - walki nie tyle o odzyskanie dobrego wizerunku, a o samą siebie. Dziś jest kobietą mądrzejszą o bagaż doświadczeń i zupełnie inaczej patrzącą na życie. Ilona Felicjańska.
Jak się czuje człowiek, który jest na szczycie, płynie na fali popularności i nagle robi coś, co przekreśla wszystko, co dotychczas osiągnął i uczynił?
- No cóż, każdy pewnie reaguje inaczej. Ja w pierwszej chwili byłam załamana, zła na siebie, miałam przed oczami całe moje życie, bałam się tego, co będzie. Ale to trwało krótko. Niedługo potem przyszła ulga, zdałam sobie sprawę z tego, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Widocznie tak miało być. To musiało się stać, abym mogła uświadomić sobie, że mam problem. Poważny problem. Tym problemem był alkohol. W takich sytuacjach mniej ważne jest to co się czuje, a bardziej istotne jest wyciągnięcie wniosków. Wypadek samochodowy, który spowodowałam po spożyciu alkoholu uświadomił mi, że straciłam kontrolę nad swoim życiem, że kompletnie się pogubiłam. Wiedziałam, że jeśli się poddam, to będzie mi niezwykle ciężko. Nie poddałam się, nie chowałam głowy w piasek, nie szukałam tanich wymówek - stanęłam napiętnowana przed światem, ale to pomogło mi się oczyścić z tego wszystkiego.
- Jaką kobietą zatem jest dzisiaj Ilona Felicjańska?
- Z wiekiem nabrałam doświadczenia, życiowej mądrości, której nikt mi nie zabierze. Dojrzałość to jest niekoniecznie metryka, a suma doświadczeń, które po drodze zebraliśmy. W wieku 39 lat jestem w końcu kobietą świadomą siebie. Świadomą swoich wad, ale i zalet. Jestem kobietą, która znalazła swoje miejsce w świecie i która odnalazła spokój. Uświadomiłam sobie, że to co do tej pory robiłam, to w dużej mierze było błądzenie. Poznałam siebie i już wiem, co jest mi do życia potrzebne i z całą pewnością nie jest to, co dotychczas mi się wydawało, czyli sukces, sława i pieniądze. To wszystko jest fajne, ale nie może być celem samym w sobie. Fajnie jest tego doznać, poczuć, dotknąć, ale nie można się w tym zatracić.
- Sukces i pieniądze przesłoniły Ci oczy, zniekształciły rzeczywisty obraz świata, który Cię otacza?
- W pewnym sensie na pewno. Mój świat był światem pozorów, łatwo było zatracić się w nim, zakładałam maskę i traciłam poczucie rzeczywistości. Paradoksalnie, dzięki temu co mnie spotkało, zrozumiałam jak bardzo to było ulotne i nieprawdziwe. Sława, blichtr, pieniądze głaskały moje ego, zaspakajały próżność i były lekarstwem na moje zaburzone poczucie własnej wartości. Teraz wiem, że to nie było lekarstwo i mam świadomość, że bez tego też można być szczęśliwym. Oczywiście, nie jestem hipokrytką i nie powiem, że posiadanie tego wszystkiego nie jest pomocne. Tak jest, ale to nie może być podstawą życia. Zrozumiałam to dopiero po wypadku, który spowodowałam. Ja w ogóle uważam, że odpowiedzi na wszystkie nurtujące nas pytania, są w nas samych. Tylko często nie umiemy w sobie znaleźć odpowiedzi na te pytania, sława, pieniądze, presja społeczna, lęk przed opinią publiczną zaburza to, co jest najważniejsze. Teraz fakt, że mam znane nazwisko chcę wykorzystać zupełnie inaczej, nie dla siebie, ale dla innych. Zdaję sobie sprawę, że moja historia może zainteresować ludzi, że dla wielu z nich może być inspiracją i dlatego chcę mówić do kobiet. Do kobiet, które mają problemy, nie tylko z alkoholem. Chcę im powiedzieć, że nigdy nie jest za późno, by podjąć próbę zmiany swojego życia.
- Mówisz, że sława i pieniądze nie mogą być podstawą życia. Co zatem jest teraz dla Ciebie tą podstawą?
- Jakkolwiek banalnie, by to nie zabrzmiało, to zdecydowanie realizowanie siebie. A realizuję się głównie poprzez społecznictwo. Pomagałam innym od zawsze, choćby poprzez fundację Niezapominajka. Niestety przez moją chorobę, alkohol i depresję, przez ostatnie dwa lata zaniedbywałam fundację. Teraz pewne rzeczy wymagają wyprostowania, ale wszystko jest na dobrej drodze. Chodzi głównie o sprawy formalne. Dzisiaj znowu odnajduję w sobie siłę, entuzjazm i radość z pomagania innym, taką jak miałam wiele lat temu. Ja przecież niemal od razu po znalezieniu się w show biznesie znalazłam dla siebie lukę, jaką było społecznictwo. Organizowałam imprezy charytatywne, pokazy mody, z których dochód przekazywałam na leczenie dzieci niepełnosprawnych umysłowo i dzieci z porażeniem mózgowym. To są głównie dwa ośrodki - Zabajka w Stawnicy i ośrodek w Bogumiłku.
- Nie brakuje Ci tej radości płynącej z pomagania dzieciom, tego szczęścia i bezinteresownej wdzięczności, jaką tylko dzieci potrafią okazać za serce im dane?
- Na pewno brakuje, ale ja mam cały czas kontakt z nimi, te dzieci są dla mnie bardzo ważne, w jakiś sposób mnie ukształtowały. Nie da się zapomnieć tej radości i szczęścia malującego się na przykład na twarzy dziewczynki z przerzutami nowotworowymi, której pasją było pisanie wierszy. Zorganizowaliśmy dla niej imprezę, zaprosiliśmy ją na scenę, na której też pojawiła się Justyna Steczkowska z wydrukowanym tomikiem wierszy autorstwa tej dziewczynki. I gdy zaczęła czytać te wiersze to łzy leciały jak grochy. Takie wzruszenie rzadko kiedy się przeżywa i nigdy się go nie zapomina.
- Niektórzy jednak chyba są wyjątkowo odporni na tego typu wzruszenia lub mają poważne zaburzenia wrażliwości, bo często spotyka się opinie, że spełnianie wybujałych marzeń dzieci nieuleczalnie chorych nie jest wcale dla nich dobre.
- Mnie takie opinie szokują i bardzo bolą. Spotkałam się z czymś takim po tym, jak spełniliśmy marzenie młodej dziewczyny chorej na mukowiscydozę. Ściągnęliśmy ją do Warszawy, zapewniliśmy jej zmianę wizerunku z udziałem najlepszych stylistów, fryzjerów, wizażystów, poszliśmy na super zakupy. Ona była przeszczęśliwa, ale ktoś mi potem powiedział - zobacz, dałaś jej nadzieję, pokazałaś jej inny świat, którego nigdy tak naprawdę ona nie pozna. Czy nie lepiej dać jej odejść w spokoju, bez żalu i świadomości, że to życie może być tak fajne? Załamałam się wtedy strasznie, aczkolwiek przez chwilę zastanawiałam się, czy nie ma w tym trochę racji? Ale nie, na pewno nie. Życie jest po to, by spełniać swoje marzenia. Więc jeśli ona dzięki temu spełniła swoje marzenie, poczuła się szczęśliwa, to nikt jej tych wspomnień nie zabierze.
- Nie miałaś takiego wrażenia, że przez ten wypadek, zawiodłaś te dzieci?
- Być może tak, i to nie tylko te dzieci, którymi się opiekowałam, dla których byłam ciocią Iloną lub po prostu Iloną, ale też wielu innych ludzi mniej lub bardziej bliskich. Ale w tym wszystkim ważne było to, że ja zrozumiałam swój błąd. Po wypadku przeprosiłam wszystkich tych, których zawiodłam, nie tłumaczyłam się w żaden pokrętny sposób. Przyznałam się do błędu, powiedziałam, że nic mnie nie tłumaczy, że jestem gotowa ponieść wszelkie konsekwencje. I jako osoba publiczna zostałam za to napiętnowana i ukarana o wiele bardziej niż pewnie zwykły, anonimowy człowiek. Ale być może było to mi potrzebne, aby stać się takim człowiekiem, jakim jestem teraz i do tego, by głośno powiedzieć - tak, jestem uzależniona od alkoholu.
- Niektórzy zarzucali Ci grę pod publiczkę, działania wręcz pr-owe, by ratować resztę nadszarpniętego wizerunku.
- Nie przejmowałam się takimi opiniami, choć one oczywiście bolały. Ale z drugiej strony ludzie mają prawo mieć swoje zdanie. Dla mnie najważniejsza była szczerość wobec siebie, bo to jest najważniejsze w leczeniu choroby alkoholowej. A nie można być szczerym i uczciwym wobec siebie, jeśli nie jest się szczerym i uczciwym wobec innych. Ja przyznając się publicznie do uzależnienia przechodziłam swoiste katharsis, było to dla mnie równoznaczne z tym, że czas stawić czoła tej niebezpiecznej chorobie. Wyrzucając to z siebie pozbyłam się wstydu związanego z tą chorobą, pogodziłam się sama ze sobą i wiem, że to jest jedyny sposób na to, by kroczyć dalej trzeźwą drogą. Alkoholizm nie jest wyrokiem, ale trzeba chcieć z tym walczyć, a w tej walce najważniejsza jest uczciwość. I konsekwencja. Nie ma tu miejsca na kompromisy. Wiąże się to także ze zmianą stylu życia. No i nie da się wygrać z tą chorobą jeśli nie zgodzimy się na terapię. Bo uzależnioną jest się przez całe życie, ale terapia daje szansę na to, by to uzależnienie, pokusy wynikające ze słabszych dni, stresu, traumatycznych wydarzeń, potrafić opanowywać.
- O tym, że pokusy są trudne do opanowania wiesz chyba sama najlepiej...
- Tak, ale nie chcę o tym za bardzo mówić. U mnie problem z alkoholem zauważył jako pierwszy mój były mąż. Szczerze o tym porozmawialiśmy, znalazł mi poradnię i w 2002 roku poszłam na pierwszą terapię. Potem przez pięć lat nie piłam, ale miałam nawrót choroby i skończyłam pić dopiero na początku ubiegłego roku. Nie było tak, że piłam codziennie, ale skala problemu była na tyle duża, że przeszkadzało mi to w normalnym funkcjonowaniu. Problemy zamiast rozwiązywać, topiłam w kieliszku.
- A jak reagowały dzieci?
- Wydawało mi się, że chronię je przed tym wszystkim. Sięgałam po kieliszek, gdy one już spały albo gdy nie widziały. Ale tylko mi się wydawało, że nie widzą. Nie mamy świadomości, jak bardzo dzieci są wrażliwe, jak bardzo są wyczulone na nienaturalne zachowania, jaką mają zdolność rejestrowania pewnych rzeczy. Uznałam, że najlepszym sposobem na to, by ochronić dzieci przed ewentualnymi atakami za błędy popełnione przeze mnie będzie ich pełne uświadomienie. Po wypadku szczerze z nimi rozmawiałam, powiedziałam, że jestem chora, czym jest ta choroba. Uświadomiłam im, że jestem uzależniona, ale że to nie znaczy, że jestem gorsza, że się leczę, co tydzień chodzę na terapię, że do końca życia będą chodziła na spotkania grup AA. Dzieci moje zrozumiały to wszystko, aczkolwiek na pewno nie było to dla nich łatwe. Temat mojej choroby wciąż jest jednak trudny dla mojej mamy.
- Alkoholizm to choroba społeczna, wokół której wciąż jednak panuje atmosfera tabu. Dlaczego tak się dzieje?
- Dzieje się tak dlatego, że dramat osoby uzależnionej najczęściej odbywa się w czterech ścianach. Wiąże się to też ze wstydem, obawą przed światem, przed publicznym odrzuceniem, często wręcz linczem. Ludzie uzależnieni często są sami ze swą chorobą, często wysyłają sygnały z prośbą o pomoc, ale my jako społeczeństwo nie potrafimy tych sygnałów właściwie interpretować. Poza tym wciąż pokutuje stereotyp, że alkoholik to brudny i śmierdzący facet spod budki z piwem. Taki obraz zawsze rzuca się w oczy, ale niewielu widzi inną twarz alkoholika, a w szczególności alkoholiczki. Dla większości kobieta pijąca to kobieta zepsuta, zła, patologiczna. Dlatego matki i żony piją w samotności i nikt o tym nie wie. Tylko one. W tych czasach, gdy sława, pieniądze, kariera są wyznacznikiem sukcesu, determinują tryb życia, gdzie kobieta musi być nie tylko świetną żoną, ale też świetną gospodynią, kochanką i do tego jeszcze pracować na wysokim stanowisku, dobrze zarabiać, żeby sobie i innym udowadniać, że jest świetna, naprawdę trudno jest zachować równowagę. Stres często jest ogromny i ten stres jakoś trzeba rozładowywać. U nas w Polsce mówi się, że picie jednego kieliszka wina jest dobre na serce. Ale nie mówi się, że jeden kieliszek dziennie może prowadzić do uzależnienia. Chcę łamać stereotypy, chcę mówić do ludzi, mówić, że osób uzależnionych jest bardzo dużo. Każda choroba, czy to uzależnienie czy nowotwór piersi, może zrujnować rodzinę, zaburzyć postrzeganie świata przez dziecko i przeszkodzić mu w normalnym rozwoju. Dlatego zdrowie i profilaktyka są teraz dla mnie bardzo ważne. Chcę pomagać kobietom, namawiać je na leczenie, bo tylko wtedy, gdy pozbędą się wstydu tej choroby, będzie im łatwiej szukać pomocy. Trzeba sobie uświadomić, że w każdej chwili można zmienić swoje życie, aby być szczęśliwym i że nie trzeba czekać z tym do czasu, jak w moim przypadku, gdy obudzimy się na poduszkach powietrznych.
- I dlatego zaangażowałaś się w akcję społeczną „Pamiętaj o samokontroli”?
- Tak, ale ta akcja nie jest skierowana tylko do osób uzależnionych od alkoholu. Gdyby tak było, to nie cieszyłaby się ona tak dużą popularnością, gdyż wszyscy wypierają ten problem, nie chcą go dotykać, wstydzimy się do tego przyznać, nie tylko innym, ale też przed samym sobą. Dlatego akcję kierujemy do kobiet, które na co dzień zmagają się z różnymi problemami, chorobami, uzależnieniami, przemocą – warto przypominać o tych sprawach, bo ludzi potrzebujących pomocy jest wielu.
- Czego nauczyła Cię choroba alkoholowa?
- Oprócz tego, że otworzyło mi to oczy na wiele spraw, zmieniło moje życie, uświadomiło mi to, co jest ważne, to niewątpliwie choroba alkoholowa i terapia nauczyły mnie tego, że każdy człowiek ma swoją wartość, że każdy może mieć nam coś do powiedzenia. I nigdy nie wiemy, kiedy taka osoba powie nam coś, co zmieni nasze życie. Ja nie chcę mówić, że się cieszę, że jestem osobą uzależnioną, bo tak nie jest, ale ta choroba, paradoksalnie, pomogła mi odnaleźć siebie i nauczyła mnie funkcjonowania w społeczeństwie.
Dużo dała mi sama terapia. To było jak prowadzenie za rękę przez życie - nauka komunikacji między ludźmi, asertywności, zdrowego egoizmu, wyzwalania emocji i radzenia sobie z nimi. Ale też nauczyłam się tego, że mam prawo nie być doskonała i to mnie nie dyskredytuje, mam prawo do słabości. Jest jakaś wielka siła w tych grupach AA i świadomość, że jest takie miejsce, są ludzie, którzy ci dadzą wsparcie, zrozumieją cię, daje wielką siłę do walki z uzależnieniem. Wyszłam z tej całej historii o wiele silniejsza i mądrzejsza życiowo. Pomogły mi w tym także tysiące maili od ludzi zupełnie anonimowych, którzy mnie wspierali w mojej chorobie, dodawali otuchy w momentach załamania. Takie wsparcie jest bardzo ważne, szczególnie wtedy, gdy są także ludzie, którzy cię linczują.
- Dzisiaj jesteś zupełnie inną kobietą niż przed wypadkiem. Odnalazłaś radość z życia?
- Zdecydowanie tak a największą radość sprawiają mi rzeczy małe, proste. Radość sprawia mi zarówno przebywanie z rodziną, dziećmi, jak i praca nad nowymi projektami zawodowymi. Jednym z nich jest autorski projekt modowy Ifyoo Concept. Chcę z tego zrobić silną markę odzieżową z kolekcjami przygotowywanymi przez projektantów pod moim kierunkiem. I mają to być nie tylko ubrania, ale też bielizna, buty, biżuteria, a nawet rajstopy. Większa część mojego życiu upłynęła w świecie mody. Kreacje, stylizacje, fryzury, makijaże... Poznałam najważniejsze osoby tego środowiska, kreujące światowe trendy. Prezentowałam kreacje największych projektantów. Miałam przyjemność współpracować z najlepszymi stylistami i fryzjerami. Wszystkie te doświadczenia sprawiają że potrafię w pełni profesjonalnie ocenić pracę ludzi i jakość produktów związanych ze światem mody i urody. Dlatego w Ifyoo Concept będą rzeczy i usługi tylko przeze mnie sprawdzone i rekomendowane, takie, które sama noszę, używam, z których sama korzystam. Zapraszam do współpracy także projektantów z Trójmiasta.