Każdy z nas szuka swojej drogi i chce robić w życiu, coś co naprawdę lubi. Jeśli da się na tym zarabiać, to już największy życiowy sukces. Mariuszowi Kowalowi, fotografowi znanemu szerzej jako Kobaru, się to udało. Pomimo tego, że dopiero od kilku lat wie, co naprawdę go kręci. Teraz czuje, że nadszedł jego czas, w którym może zrobić jeszcze więcej.
- Ostatnio widzieliśmy się, jak kończyłeś liceum ekonomiczne - to było parę lat temu i wtedy chyba jeszcze nie do końca wiedziałeś, co chcesz robić. Długo szukałeś swojej drogi czy pomysł na siebie to kwestia przypadku?
- Już trzeci raz odpowiadam na to pytanie (śmiech). Po liceum ekonomicznym poszedłem na studia, na Marketing i Zarządzanie. Przeszedłem pierwszy semestr z wielkimi męczarniami. Znowu powtórka z liceum – rachunkowość, statystyka, itp. W pewnym momencie zdałem sobie z tego sprawę, że wcale nie chcę tego robić i nie wiem po co właściwie poszedłem na te studia. Przecież chodziło mi o to, żeby w życiu robić to, co naprawdę lubię. Dużo ludzi dąży do tego, żeby tylko skończyć szkołę, mieć dobry zawód i w przyszłości zarabiać dobre pieniądze. Pomyślałem, że przecież marzenia się spełniają, więc dlaczego mi mają się nie spełnić? Wtedy właśnie postanowiłem zabrać papiery ze szkoły. Usiadłem na ławeczce, zapaliłem papierosa i zacząłem zastanawiać się nad tym, co zawsze chciałem robić, o czym marzyłem, co zawsze mi się tak w głowie tliło, a za co się nigdy nie zabrałem. Pomyślałem, że pierwsza myśl, która wpadnie mi do głowy to będzie właśnie to, co zacznę robić. Padło na fotografię!
- Ale żeby od razu na tak sugestywną, wyrazistą, mroczną fotografię? Wyspecjalizowałeś się w krwawych, przerażających zdjęciach. W jednym z wywiadów powiedziałeś kiedyś, że zamiłowanie do masakry może mieć związek z jakimiś traumatycznymi wydarzeniami z dzieciństwa - myślisz, że to faktycznie możliwe? To nie trochę dorabianie teorii?
- (śmiech) Kiedy moja mama to przeczytała ze śmiechem zapytała, czy coś mi kiedyś zrobiła, że pisze o traumatycznym przeżyciu z dzieciństwa. Oczywiście był to tylko żart. Nie wiem, nie mam pojęcia skąd to się wzięło, chyba było od zawsze. Jakaś fascynacja krwią i obrzydliwymi obrazami. By samemu realizować swoje pomysły poszedłem do szkoły, w której nauczyłem się charakteryzacji.
- W Twoich zdjęciach widać rękę i oko artysty. Niewątpliwie jest to sztuka...
- ... Określenie „sztuka” jakoś źle mi się kojarzy. Nie chcę, żeby to co robię było nazywane sztuką. Nie chcę, żeby było też nazywane zdjęciami, bo to nie jest fotografia. Za dużo w tym ingerencji innych środków, to raczej tworzone przeze mnie obrazki.
- Gdzieś przeczytałam o Tobie „geniusz inscenizacji, masakry i zniszczenia”. Czujesz się geniuszem?
- Nie (ze śmiechem). Owszem czuję, że to jest zapełnienie jakiejś tam niszy. Jest jedynie parę osób w Polsce, które zajmują się czymś podobnym, ale robią to w zupełnie innym stylu. Cały czas jednak mam świadomość, że przede mną jeszcze mnóstwo, mnóstwo nauki i ciężkiej pracy. Robię to już długo, ale dopiero teraz zacząłem zajmować się tym zawodowo i jakoś na tym zarabiać.
- Twoje zdjęcia potrafią zmrozić krew w żyłach. To jednak efekt fantastycznej charakteryzacji, doświadczenia i niejednokrotnie utalentowanych modeli. Kto najczęściej Ci pozuje? Ludzie nie boją się brać udziału w takich krwawych, często psychodelicznych sesjach?
- Sam nie wiem tak naprawdę, skąd się biorą modele i modelki. Zgłaszają się do mnie różne osoby. Ostatnio robiłem zdjęcia znajomym z jednego z gdańskich salonów tatuażu, a modelami nikt z nich nie jest. Fajnie się za to wczuli na sesji. Z reguły mam wizję, wiem jakie zdjęcia chcę zrobić i szukam sobie do tego właściwej osoby. Tak naprawdę wszystko jedno kto to będzie, byleby był otwarty i potrafił jakoś tam zagrać, wczuć się w klimat.
- Z każdego da się zrobić coś ciekawego?
- Myślę, że tak. Bardzo chciałbym mieć okazję do zrobienia sesji jakimiś osobom z deformacjami ciała czy twarzy. Widuję czasem na ulicy takich ludzi, ale wstydzę się do nich podejść i powiedzieć, o co mi chodzi. Nie chciałbym przecież nikogo urazić. Na tym etapie dobór modelek i modeli jest raczej luźny, według mojego uznania i moich kryteriów, o których nawet nie potrafiłbym teraz powiedzieć. Patrzę na daną osobę i od razu mogę powiedzieć, co mi w niej nie pasuje lub wręcz przeciwnie, że się nadaje.
- Ciekawi mnie jak kreujesz takie fenomenalne obrazy. Podobno dobrym zastosowaniem cieszą się w twoich charakteryzacjach takie produkty spożywcze: jak mąka, żelatyna, jajka czy drożdże… A wszystko wygląda przecież tak realistycznie! Możesz zdradzić w kilku zdaniach najprostsze techniki masakrowania ciała? Czy to jest trudne do nauczenia?
- W kuchni można znaleźć bardzo fajne rzeczy. Szczególnie lubię drożdże, tylko trzeba na nie uważać, bo pod wpływem ciepła puchną i nie mogą zbyt długo pozostawać na skórze. Tak naprawę sam sobie wymyślam, jaką masakrę można z danych składników zrobić. W większości wiem, co jak się zachowa. Gdy przykładowo obsypię włosy mąką i modelka zacznie machać głową, to powstaje fajna mgiełka. Teraz chciałbym zrobić eksperyment z białka jajek. Kilka warstw białka z pewnością fajnie popęka na skórze.
- A krew, której na Twoich zdjęciach nie brakuje?
- To jest prawdziwa sztuczna krew, którą się kupuje w specjalnych sklepach dla charakteryzatorów. Można ją oczywiście zastąpić różnymi produktami, ale po co, skoro ta świetnie wygląda?
- Co z oparzeniami, które wyglądają tak realistycznie?
- Oparzenia wykonuje się ze specjalnego środka, który służy też do robienia łysin no i między innymi też poparzeń. Wlewa się go do wody i podpala, a potem nakleja na skórę modeli.
- Okładki płyt, sesje zdjęciowe, prace na planie teledysku - twoje portfolio robi wrażenie. Czujesz, że teraz jest Twoja szansa i łapiesz byka za rogi?
- To fajne uczucie, gdy ludzie zaczynają rozpoznawać cię, ale jednocześnie bardzo krępujące. Do tej pory chodziło o moje obrazki, a teraz udzielam wywiadów. Przyznaję, że to jest ciekawe, bo nie ukrywam, że to dla mnie duża promocja, która się gdzieś zapętla. Zdecydowanie łapię byka za rogi i staram się nie zmarnować swojej szansy.
- Illusion to zespół, którego słuchasz już od młodzieńczych lat. Po czasie miałeś okazję z nimi współpracować. Jakie to przeżycie zetknąć się oko w oko i zostać docenionym przez własnych idoli?
- Gdyby ktoś mi powiedział jeszcze w podstawówce, kiedy słuchałem Illusion, że kiedyś będę miał okazję zrobić im sesję zdjęciową, to bym go chyba wyśmiał. Po pierwsze dlatego, że jak to możliwe? Ja? Właśnie im? A po drugie - ja i aparat? Niezwykle miło było poznać ludzi, których od dziecka słuchałem. Nie oszukujmy się, to był swojego czasu zespół, który miał największy wpływ na ten rodzaj muzyki.
- Twoje pierwsze większe zlecenie na szerszą skalę to zdjęcia dla Acid Drinkers na płytę „Fishdick Zwei - The Dick Is Rising Again”. Jak wspominasz pracę na planie zdjęciowym?
- Nie mogłem spać. Stres, radość, czy podołam, czy będzie im się podobać. Pojechałem do Poznania chyba o 5 rano. Zdjęcia robiliśmy w knajpie w centrum miasta i jestem z nich bardzo zadowolony. Są kolorowe, jakby rysunkowe, takie na jakich zależało zespołowi.
- Szczególnie głośno zrobiło się o Tobie przede wszystkim na wieść o współpracy z Behemothem. Jak się współpracowało z Nergalem?
- Byłem bardzo podekscytowany. Było mnóstwo pracy i świadomość, że muszę zrobić wszystko jak najlepiej, bo nikt tego potem nie poprawi. To nie jest zdjęcie, nad którym mogę potem trochę posiedzieć i je sobie obrobić, by uzyskać jak najlepszy efekt. Praca na planie klipu trwała chyba od wczesnych godzin rannych do późnej nocy. Przez te wszystkie godziny pracowaliśmy na pełnych obrotach, plan zdjęciowy znajdował w hali na terenie toru wyścigów konnych w Wrocławiu. Było niesamowicie gorąco co utrudniało prace. Od 4 października można zobaczyć efekty naszej pracy.
- Podobno starasz się o sesję z zespołem Rammstein, który w listopadzie zagra w Gdańsku dwa koncerty?
- Gdybym miał okazję zrobić zdjęcia dla Rammsteina, byłoby to cos niesamowitego! Nie wiem czy moja radość nie zjadałby mnie przy robieniu zdjęć i nie zapomniałbym jak się obsługuje aparat (śmiech). Poza tym, kto w Polsce miałby jeszcze takie zdjęcia? Nikt. Na koncert oczywiście się wybieram, mam już bilety i dalej będę próbował jakoś skontaktować się z zespołem. Do tej pory dostałem jedynie odpowiedź, że zespół nie będzie miał czasu na sesję. Mam na swoim koncie już sesję dla zespołu Combichrist, który koncertował z Rammsteinem, więc może się cos uda.
- Co Cię najbardziej kręci - charakteryzacja czy samo robienie zdjęć, łapanie kadrów, kontakt z modelami?
- Bardzo mnie kręci obróbka, chociaż ostatnio oczy odmawiają mi posłuszeństwa. I oczywiście sama charakteryzacja - bardzo to lubię. Zawsze jestem cały ubabrany i sprawia mi to ogromną przyjemność. Jeśli chodzi o kontakt z modelami, to zawsze mam wrażenie, jakbym osobę, którą maluję lub fotografuję znał od lat.
- Nie zdarzyło ci się, że model odmówił zrobienia czegoś „masakrycznego”?
- Nie ma takiej opcji. Jeżeli ktoś godzi się na sesję u mnie, musi być na to gotowy. Od razu na początku staram się też precyzować, czego oczekuję od danej osoby.
- Krew, brud, zniszczenie - to wszystko głównie występuje na twoich zdjęciach. Z drugiej strony jednak lubujesz się również w aktach i potrafisz oddać na zdjęciu kobiece piękno. Robiąc takie zdjęcia czujesz się tak samo w swoim żywiole?
- Nie jestem jakimś psychopatą i zboczeńcem, żeby robić tylko straszne zdjęcia zalane krwią (śmiech). Przy aktach nie ma tyle dobrej zabawy. Nie jest to, coś co tworzę od początku do końca, zaczynając od samej charakteryzacji. Przy robieniu aktów proszę modelkę, by ustawiła się w odpowiedniej pozycji, łapię kilka kadrów i potem tylko obróbka. Akty zawsze sprawią, że więcej osób pojawia się na mojej stronie, dlatego raz na jakiś czas trzeba zrobić coś gołego (śmiech). Dużo osób myśli, że jak fotograf robi akty to ma fajnie, bo może sobie popatrzeć, a w rzeczywistości jest zupełnie odwrotnie. Nie patrzę na modelkę jak na kobietę, nie mogę tego robić. Modelka jest jedynie eksponatem, przedmiotem, który ma posłużyć do wykonania zdjęcia.