Muszę przyznać, że zaskoczyła mnie twoja strona internetowa, a konkretnie oferta zawierająca jedynie trzy kompleksowe zabiegi.
Podczas wizyt w Polsce korzystałam z usług różnych gabinetów i, nawet będąc profesjonalistką, miałam problem z wyborem. Uderzała mnie skomplikowana oferta i skomplikowane nazwy zabiegów i technologii. Stąd moja misja - chcę wszystko uprościć. Dlatego właśnie w mojej ofercie znajdują się tylko trzy zabiegi: Facial, RF mikroigłowa oraz Dermapen 4, których skuteczność jest naukowo udowodniona.
Skromny wybór jak za dawnych lat?
Kiedyś tak właśnie było - chodziło się po prostu na zabieg na twarz. Moja pani Marzenka we Wrzeszczu w swoim gabinecie robiła fantastyczne zabiegi, masaż twarzy, maseczki, a wizyta u niej to był czas absolutnego relaksu. Moim zdaniem zabieg na twarz powinien być rytuałem, czymś przyjemnym, długim, takim prawdziwym świętem dla ciebie. Tak podchodziły do tego moje klientki w Nowym Jorku i do tej tradycji chcę wrócić w Polsce. Oczywiście używam też wielu nowoczesnych technologii podczas zabiegu, ale idea pozostaje ta sama.
Wspominasz Nowy Jork, z którego wróciłaś w zeszłym roku po 22 latach. Jak wygląda taki powrót?
Potrzebowałam odmiany. Nowy Jork zmienił się na przestrzeni lat i zmieniłam się też ja. Tak naprawdę to mój mąż, rodowity Amerykanin, zaproponował Polskę, bo wiedział, jak bardzo tęskniłam. On widzi ją innymi oczami. To piękny, bogaty krajem pełny świadomych, inteligentnych ludzi i możliwości rozwoju. Wróciłam tu z przyjemnością. Uznałam, że chcę otworzyć własne studio, bo mam wystarczającą wiedzę i doświadczenie, a także nieograniczone pokłady miłości dla kobiet i chcę się tym dzielić. Moimi szefowymi są moje klientki, to dla nich wszystko robię. Gabinet w Sopocie stopniowo się rozwija, w tempie, jakie zaplanowałam.
A jak przebiegało to twoje amerykańskie doświadczenie?
W Polsce oprócz studiów pedagogicznych, ukończyłam szkołę położnych. W Stanach położna to "nurse-midwife" czyli 'pielęgniarka-położna", może więc pracować również jako pielęgniarka. W związku z tym asystowałam w gabinecie medycznym m.in. podczas zabiegów dermatologicznych i wykonywałam zabiegi laserem.
To wtedy poczułaś, że twoim powołaniem jest kosmetologia?
Tak, wtedy narodziła się moja pasja do pielęgnacji skóry. W Stanach nie wystarczy zrealizować krótki kurs, żeby legalnie wykonywać zabiegi na skórze. Trzeba ukończyć szkołę i zdać egzamin stanowy, po czym otrzymuje się licencję, którą trzeba przedłużać co cztery lata. Ja ukończyłam szkołę Christine Valmy International School of Estetics & Cosmetology - w tym 600 godzin nauki i praktyka - a po otrzymaniu licencji Stanu Nowy Jork zaczęłam pracę. Pracowałam w kilku różniących się od siebie cenami, klientelą i zakresem usług gabinetach kosmetycznych, a także prowadziłam własne studio.
Wspominasz szkołę Christine Valmy, to dobrze znana instytucja w branży kosmetycznej, a sama założycielka uznawana jest za pionierkę amerykańskiej estetyki.
To była pierwsza szkoła dla kosmetologów w Stanach Zjednoczonych. Tak naprawdę Christine Valmy, zakładając ją w 1966 roku, stworzyła zawód kosmetologa i rozpoczęła jego legislację. "Metoda Valmy" kładzie nacisk na holistyczne podejście do pielęgnacji skóry, mające na celu ujawnianie naturalnego piękna. Szkoła ma silną reputację w ustalaniu standardów edukacyjnych w branży kosmetycznej.
