Piotr Zeszutek

Polish Tank

Karol Kacperski
Zawsze, gdy słyszał, że czegoś nie da się zrobić – traktował to jak wyzwanie. Piotr Zeszutek, kapitan Ogniwa Sopot i dwukrotny Mistrz Polski, to człowiek, który nie zna słowa „niemożliwe”. Rugby to dla niego nie tylko sport, ale sposób na życie – pasją zaraża kolejne pokolenia, ucząc dzieci wytrwałości i odwagi. A to dopiero początek. Rapuje, działa społecznie, rozwija się jako trener i mentor. Niespokojny duch, który nie schodzi z boiska życia.

Gratulacje za brązowy medal Mistrzostw Polski! Ogniwo znów na podium, a ty po raz kolejny na jego czele – co ten medal znaczy dla ciebie jako kapitana i lidera drużyny?

Rzeczywiście, dobra passa Ogniwa trwa już od 10 lat – w tym czasie dwukrotnie sięgnęliśmy po tytuł Mistrza Polski. Cieszę się, że kolejny rok z rzędu stajemy na podium – to dowód na to, że klub rozwija się w dobrym kierunku. Od lat jestem częścią tej drużyny i wspólnie idziemy do przodu. Trzecie miejsce w rozgrywkach ekstraligi to solidny wynik. Wierzę, że kolejne lata przyniosą więcej stabilizacji, a inwestycja w młodzież okaże się kluczem do dalszych sukcesów.

Sam jesteś tego najlepszym przykładem jako wychowanek klubu z licznymi sukcesami na koncie. Kiedy to się zaczęło?

Rugby było obecne w moim życiu od dziecka – zaszczepił je we mnie i moich starszych braciach tata. Miałem zaledwie 5 lat, kiedy pojechałem z jednym z braci na pierwszy obóz rugby. W tym samym czasie, w mojej szkole zbudowano Halę Stulecia z okazji 100-lecia Sopotu, a przy niej powstały młodzieżowe grupy Trefla. Trenowałem więc równolegle dwa sporty i przez długi czas byłem przekonany, że to koszykówka będzie moją drogą. Jednak ostatecznie okazało się, że nie byłem wystarczająco dobry i perspektywiczny, wróciłem więc do drugiego sportu… i osiągnąłem w nim znacznie więcej, niż kiedykolwiek mógłbym w koszykówce.

I to w bardziej wydawałoby się ryzykownym kontuzyjnie sporcie. Co najbardziej cenisz w rugby?

Tę całą otoczkę, kulturę społeczną, może jeszcze nie tak bardzo rozwiniętą w Polsce jak za granicą, zwłaszcza w państwach anglosaskich. Tam społeczność jest niesamowita – ludzie pomagają bezinteresownie w klubach, kibice siedzą razem na trybunach, a po meczu jedna i druga drużyna zawsze idzie na przysłowiowe piwo.

Czyli mimo agresji okazywanej na boisku jest nić sympatii?

Przede wszystkim jest niesamowity szacunek. Możemy się przepychać podczas meczu, ale po nim budujemy pozytywne relacje. Byłem z reprezentacją na obozie w RPA i oglądaliśmy trening Bullsów w Pretorii, to drużyna na bardzo wysokim poziomie. Przyszła tam może 80-letnia babcia z dwoma wielkimi koszami arbuzów dla zawodników. Powiedziała, że robi tak odkąd pierwszy raz przyprowadziła swojego syna na trening. Budujemy coś podobnego w Sopocie. Rodzice naszych zawodników są bardzo zaangażowani, a my dajemy im dużą autonomię, jedynie ich ukierunkowujemy. Poza tym wszyscy bardzo doceniają to, co się u nas dzieje po meczach.

A jak rodzice podchodzą do towarzyszącej temu sportowi agresji? Czy rugby to jej wyzwalacz czy wypalacz?

Wszystko zależy od tego, jak to poprowadzimy. Staram się edukować rodziców, podpowiadać, jak rozmawiać z dzieciakami. Stworzyłem nawet narzędzie, które pomaga dzieciom być pewniejszym siebie – dziennik zawodnika. Sam rozmawiam z nimi, nagrywam wywiady, udostępniam treści w social mediach.

A bójki?

To, czy agresja będzie zależy od nas i od osób, które są obok. Kiedyś bójki na poziomie seniorskim to było coś naturalnego, teraz zdarzają się rzadziej, bo to nikomu się nie opłaca. Za granicą są za to surowe kary finansowe.

Dlaczego warto wysłać dziecko na rugby?

To świetny sport do nauki współpracy pomiędzy dziećmi. Mówię o 10-, 11-, 12-latkach - w tej grupie nie mamy klasyfikacji punktowej, pierwszej czy ostatniej drużyny. Możemy respektować wszelkie zasady fair play i skupić się na zupełnie innych rzeczach niż na tym, czy drużyna wygra. Mogę spokojnie wprowadzić każde dziecko i skoncentrować się na tym, żeby potrafiło podawać i ładnie szarżować, a nie na tym czy zdobędzie kolejne przyłożenie. Ten sport to ma być dla nich przywilej. Mają tu przychodzić i cieszyć się, że trenują.

Nie brzmi to jak ciężka praca, a jak zabawa.

Wymagamy od nich oczywiście dyscypliny na boisku, a to, czego się tutaj nauczą, zostanie z nimi na lata. Widzę, że mają przy tym dużo frajdy. Staram się jednocześnie, żeby to nie było tylko rugby. Oni mają pokochać sport. Każdy trener powinien tego chcieć. Jeśli dziecko nie zrazi się do sportu, to to będzie największy sukces jego prowadzącego. Nie ma znaczenia, czy to będzie jego sport w przyszłości. I to samo mówię rodzicom – wystarczą chęci, a dziecko z pewnością je doceni. Ta energia, którą się tworzy w rodzinie, to coś, czego nie da się kupić, ani nauczyć. To recepta na zdrowe relacje.

Jednocześnie sport to także rozczarowania, porażki, zrezygnowanie. Jak pomóc tu młodym?

Kiedyś przeczytałem o tym, że dzieci najczęściej rezygnują ze sportu w niedzielę o 17h, wtedy wracają z turnieju lub meczu i nikt z nimi nie rozmawia o emocjach, które im towarzyszą zwłaszcza po przegranej. A trzeba podkreślić, że największe osiągnięcia mają ludzie, którzy częściej przegrywają w młodym wieku. Sportowców, którzy cały czas wygrywają można policzyć na palcach dwóch rąk: koszykarz LeBron James, sprinter Usain Bolt czy pływak Michael Phelps. Reszta to ci, którzy przegrywali, mieli kontuzje czy cięższe dzieciństwo. Oni są nauczeni, że po porażce trzeba wstać. Tak jak te moje kontuzje – nie wyobrażam sobie, żebym miał się poddać. Zawsze, gdy ktoś mi mówił, że czegoś się nie da zrobić, to mnie motywowało, żeby udowodnić samemu sobie, że można osiągnąć jeszcze więcej.

A naturalna dla dzieci i nastolatków utrata zainteresowania?

Mam tu odmienne doświadczenia - pod koniec sierpnia zeszłego roku miałem 10 dzieci, teraz jest ich 40. Jedno tylko zrezygnowało, bo powiedziało, że nie daje rady trenować piłki nożnej i rugby. Do dzieci trzeba umieć przemówić ich językiem, wiedzieć, czym się interesują, co lubią, nie można się od tego odciąć. To od nas zależy, jak poprowadzimy dzieci, nie wycofamy przecież technologii, która coraz bardziej się rozwija. Jeśli zablokujemy się na to, co nowe, to nie będziemy potrafili znaleźć z nimi wspólnego języka, a on jest najważniejszy. My na turniejach przed meczami, gdy widzę, że dzieciaki nie mają już siły, to tańczymy i śpiewamy Chicken Banana czy jakieś inne głupoty z TikToka i dzieci od razu się śmieją, wygłupiają i lepiej grają.

Takich trenerów spotkałeś w swoim życiu?

Myślę, że nie. To podejście na pewno wynika z moich doświadczeń, poza tym czytam dużo, oglądam oraz inspiruję się innymi. Takimi jak Kacper Lachowicz, czyli Kacpa – znany trener koszykówki, zaangażowany w wychowanie poprzez sport. Jest coraz więcej trenerów, którzy rozumieją, że tak motywująca powinna być edukacja, każda edukacja.

Czy projekt Drużyna Energii, którego jesteś ambasadorem, to taki właśnie przykład?

TTak, w tej trwającej dwa miesiące akcji poruszyliśmy sportowo ponad 400 szkół podstawowych z całej Polski. W ramach projektu dzieci wykonywały różne zadania sportowe, a na koniec 5 najlepszych szkół odwiedziliśmy jako ambasadorzy i zrobiliśmy im całodniowe zajęcia sportowe. Dodatkowo spędzili z nami dwa dni w Trójmieście, a wielki finał odbył się pod koniec czerwca na Ergo Arenie. Każda z tych szkół otrzymała nagrody pieniężne po 15 000 zł, a 100 placówek otrzymało zestawy sportowe. Wśród ambasadorów był prezenter Polsatu Jurek Chmielewski oraz sportowcy z najwyższej półki tacy jak Piotr Gruszka, Kacpa i Ania Rogowska. To już 8. edycja tej akcji, w tym roku pobiliśmy rekord, jeśli chodzi o ilość dzieciaków i szkół, także wszyscy jesteśmy bardzo zadowoleni.

To nie jedyna szlachetna inicjatywa, w której uczestniczysz. Znany jesteś z akcji społecznych, które wspierasz i nagłaśniasz dzięki swoim zasięgom. Ostatnio dla młodego sportowca Daniela.

Rzeczywiście, to nie jest pierwsza zbiórka, w której uczestniczę i na pewno nie ostatnia. Ludzie lubią pomagać, tylko nie zawsze wiedzą jak, a ja staram się tę dobroć ukierunkować i przez to, że znam ścieżkę, mam zasięgi, łatwiej mi skrzyknąć kilka osób i coś razem wymyślić. A tych pomysłów jest sporo.

Czy znałeś wcześniej Daniela?

Nie, zadzwonił do mnie mój przyjaciel Kamil Leśniewski, który pracuje w Fundacji Trefla. Daniel jest zawodnikiem Trefla Sopot, który zachorował na złośliwego mięsaka kości piętowej i jedyną szansą dla niego jest operacja w Izraelu. Zrobiliśmy dla niego koncert Trójmiejski Szum, na którym zebraliśmy ponad 17 tys. zł, a do tego liczne fanty, które wystawiam na aukcje na Facebooku. Daniel dalej walczy, a my wciąż szukamy pieniędzy na jego operację. Mam bardzo dużą więź z Treflem, mój syn teraz gra w AK7, ja sam jestem wychowankiem młodzieżowych grup Trefla, więc to bliski mi sport..

Wspomniałeś o koncercie, warto dodać, że masz swój własny zespół i rapujesz. Skąd ta pasja?

Rapuję tak naprawdę od gimnazjum, tylko mam na to coraz mniej czasu. Zespół ewoluuje, ale ciągle jest ze mną Paweł Dąbrowski, z którym chodziłem do przedszkola, podstawówki, gimnazjum i liceum, a teraz nasze rodziny są ze sobą blisko. Razem z naszym zespołem kończymy płytę, czekamy jeszcze na montaż teledysków. Koncerty gramy sporadycznie. Tym razem cel był szczytny.

Masz za sobą także doświadczenie zagraniczne. Byłeś we Francji i w Anglii, wspomniałeś RPA. Namawiasz też młodych do odkrywania świata.

Zachęcam zwłaszcza maturzystów do zrobienia sobie roku przerwy, bo to idealny moment. Ja wyjechałem do Francji na 4. roku Politechniki Gdańskiej i spędziłem tam cały sezon, studiując dziennie z indywidualnym planem studiów. Tam też się obroniłem. We Francji poznałem fantastycznych ludzi i dużo się nauczyłem.

Co studiowałeś? Zastanawiam się, czy miało to jakiś wpływ na twoje podejście do sportu, drużyny, treningu?

Studiowałem zarządzanie inżynierskie i technologie informacyjne. Choć może się to wydawać odległe od sportu, dostrzegam sporo punktów wspólnych z rugby. Dobrym przykładem jest „scrum” – w rugby to młyn, czyli siłowe starcie obu drużyn, a w zarządzaniu to metodologia pracy zespołowej opracowana przez australijskich naukowców pod koniec lat 90. Temu właśnie poświęciłem moją pracę magisterską – starałem się połączyć te dwa światy, analizując elementy rugby i rozwijając metodologię scrum w oparciu o doświadczenia z boiska.

Nie bez powodu mówi się o tobie „Polish tank” – czyli polski czołg. To określenie pasuje nie tylko do twojego stylu gry, ale chyba też do charakteru poza boiskiem?

Na pewno, trzeba iść do przodu. A, jak już idę do przodu, to rzadko kiedy ktoś jest w stanie mnie zatrzymać. Właśnie zakończyłem Skills Rugby Camp – obóz dla zawodników z Trójmiasta, Krakowa, a nawet Pragi. Przez całe wakacje prowadzę też półkolonie „Lato z Jajem”, a równolegle trwają przygotowania do nowego sezonu ekstraligi. Jednym słowem - mam co robić (śmiech).

Twoi synowie też trenują rugby?

Starszy ma prawie 9 lat i ja go trenuję, co jest dodatkowym wyzwaniem. Drugi ma 4 lata, niespożyte pokłady energii, spędza tu każde popołudnie, jak ja. To więc już trzecie pokolenie rugbistów.

Jesteś bardzo aktywny w sieci – prowadzisz kanały w mediach społecznościowych, nagrywasz filmiki, porady, rozmowy… Czy czujesz się influencerem?

Po prostu czuję, że ze względu na doświadczenie mam coś do powiedzenia