Gratulacje za brązowy medal Mistrzostw Polski! Ogniwo znów na podium, a ty po raz kolejny na jego czele – co ten medal znaczy dla ciebie jako kapitana i lidera drużyny?
Rzeczywiście, dobra passa Ogniwa trwa już od 10 lat – w tym czasie dwukrotnie sięgnęliśmy po tytuł Mistrza Polski. Cieszę się, że kolejny rok z rzędu stajemy na podium – to dowód na to, że klub rozwija się w dobrym kierunku. Od lat jestem częścią tej drużyny i wspólnie idziemy do przodu. Trzecie miejsce w rozgrywkach ekstraligi to solidny wynik. Wierzę, że kolejne lata przyniosą więcej stabilizacji, a inwestycja w młodzież okaże się kluczem do dalszych sukcesów.
Sam jesteś tego najlepszym przykładem jako wychowanek klubu z licznymi sukcesami na koncie. Kiedy to się zaczęło?
Rugby było obecne w moim życiu od dziecka – zaszczepił je we mnie i moich starszych braciach tata. Miałem zaledwie 5 lat, kiedy pojechałem z jednym z braci na pierwszy obóz rugby. W tym samym czasie, w mojej szkole zbudowano Halę Stulecia z okazji 100-lecia Sopotu, a przy niej powstały młodzieżowe grupy Trefla. Trenowałem więc równolegle dwa sporty i przez długi czas byłem przekonany, że to koszykówka będzie moją drogą. Jednak ostatecznie okazało się, że nie byłem wystarczająco dobry i perspektywiczny, wróciłem więc do drugiego sportu… i osiągnąłem w nim znacznie więcej, niż kiedykolwiek mógłbym w koszykówce.
I to w bardziej wydawałoby się ryzykownym kontuzyjnie sporcie. Co najbardziej cenisz w rugby?
Tę całą otoczkę, kulturę społeczną, może jeszcze nie tak bardzo rozwiniętą w Polsce jak za granicą, zwłaszcza w państwach anglosaskich. Tam społeczność jest niesamowita – ludzie pomagają bezinteresownie w klubach, kibice siedzą razem na trybunach, a po meczu jedna i druga drużyna zawsze idzie na przysłowiowe piwo.
Czyli mimo agresji okazywanej na boisku jest nić sympatii?
Przede wszystkim jest niesamowity szacunek. Możemy się przepychać podczas meczu, ale po nim budujemy pozytywne relacje. Byłem z reprezentacją na obozie w RPA i oglądaliśmy trening Bullsów w Pretorii, to drużyna na bardzo wysokim poziomie. Przyszła tam może 80-letnia babcia z dwoma wielkimi koszami arbuzów dla zawodników. Powiedziała, że robi tak odkąd pierwszy raz przyprowadziła swojego syna na trening. Budujemy coś podobnego w Sopocie. Rodzice naszych zawodników są bardzo zaangażowani, a my dajemy im dużą autonomię, jedynie ich ukierunkowujemy. Poza tym wszyscy bardzo doceniają to, co się u nas dzieje po meczach.


