Postawmy sprawę jasno: nie mamy narodowego stylu, z którego moglibyśmy być dumni i który mógłby stać się towarem eksportowym. Choć na południu kraju Witkiewicz podjął taką próbę, były to czasy dawne i jednostkowe. Nie mamy włoskiego sznytu — to nie u nas odbywają się iSaloni, najważniejsze targi designu na świecie. Nie jesteśmy też Duńczykami, którzy mają swoją ikoniczną lampę – obowiązkowy element każdego ich filmu.

Gdy przemierza się Polskę, architektura zdradza nasz narodowy brak pewności siebie i gustu. To, co nas otacza, albo nieudolnie naśladuje zachodnie wzorce, albo wiernie oddaje nasz wewnętrzny chaos estetyczny. Albo — co gorsza — ilustruje nasze kompleksy. Jak trafnie ujął to Filip Springer, często mamy do czynienia z dworkami w skali 1:2 i detalem 2:1. Jak to w ogóle możliwe, skoro jesteśmy szóstym największym producentem mebli na świecie i czwartym eksporterem?

Odpowiedź? Między innymi pieniądze. Podczas jednej z rozmów z właścicielem największej fabryki mebli w kraju zapytałem go, dlaczego tak się dzieje. Odpowiedział krótko: nie mamy szans w konkurencji z zachodnimi korporacjami. Ich budżety – zwłaszcza marketingowe – to poziom, na który zwyczajnie nas nie stać. To po prostu nie nasza liga. Trudno się dziwić, skoro jedna z firm przeznaczyła na samo stoisko w Mediolanie… 10 milionów złotych. Na kilka dni. Na samą obecność.

Kolejną odpowiedzią mogą być zaawansowane technologie: włoski mebel jest finezyjny i precyzyjny. Polski często wygląda jak ulepiony z plasteliny i to rękami oderwanymi od pługa. Trudno się dziwić. Żyjemy w kraju, gdzie podoba się to co wygląda na solidne, na takie co wytrzyma lata. Tak też budujemy: solidne domy na wiele pokoleń. To nie jest kraj innowacji - nie potrafimy nawet stworzyć jednego samochodu elektrycznego. Marek takich jak Nobonobo czy Omnires ciągle jest w kraju mało, a to one dziś wyznaczają kierunek rozwoju. Dlatego właśnie świetnie czujemy się w ciepełku tego, co dyktują nam inni. Ozłocony zachód podtyka nam najlepsze stylistyki, a my chcemy tak żyć - chcemy żyć w takich wnętrzach jak są na filmach. I próbujemy to naśladować mimo, że mamy ¼ budżetu. Ale na pewno się uda - może basen będzie niewielki, ale za to ile bąbelków w jacuzzi. Tylu bąbelków nie ma nikt.

Istnieją jednak dwie stylistyki, które ostatnio są bardzo pożądane: Japandi oraz Moderm Farm House. Nazwa Japandi pochodzi z dwóch słów: Japan oraz Scandic. To duet idealny i styl, który dodaje japońską fantazyjność do popularnych ostatnio u nas skandynawskich wnętrz. Japandi wnosi dekoracyjność, miękkie formy oraz sensualność faktur. Modern Farm House natomiast to wyprawa do świata, w którym w wiejskim domu zamieszkała inteligencja. W tym stylu bardziej zamożni Polacy kochają ostatnio urządzać domy. To styl klasycyzujący, ale kochający elementy z duchem czasu takie jak stare drewno czy wyszukana w detalu lampa. Duże otwarte i jasne przestrzenie: biel oraz dębowe drewno.

Nie ma nic złego w naśladowaniu - to najwyższa forma szacunku. Ważne jednak byśmy zaczęli szukać tego, co niepowtarzalne u nas - w kraju. Być może brakuje nam jeszcze pewności siebie, by zapisać się na kartach współczesnego światowego designu, ale jedno jest pewne: zbliża się najlepszy i być może jedyny moment, by to się stało.