Co dzieje się dziś z polskim żeglarstwem? Gdzie jesteśmy – jako środowisko, dyscyplina i potencjał sportowo-biznesowy? Na te pytania próbuje odpowiedzieć przygotowany przez nas obszerny raport o stanie polskiego żeglarstwa sportowego – pierwszy tak kompleksowy materiał od lat. Bardzo skrupulatnie przeanalizowaliśmy ostatnie trzy dekady: od sukcesów i porażek na wodzie, przez strukturę klas, aż po finansowanie, marketing i zawodników.
Z tej analizy wyłania się obraz złożony i niejednoznaczny. Z jednej strony – zniknęły wielkie projekty, ściągające duże budżety i uwagę opinii publicznej (poza Wind Whisper Racing Team), nie mamy spektakularnych sukcesów, słabsze wyniki mamy też w żeglarstwie olimpijskim. Z drugiej – coraz większa aktywność w mniejszych, międzynarodowych formatach, lepsza organizacja imprez krajowych i rosnące kompetencje w obszarze marketingu żeglarstwa olimpijskiego. Bilans? Złożony. Ale zanim zaczniemy ważyć plusy i minusy, warto spojrzeć na samą specyfikę tej dyscypliny – wymagającej, niszowej i… wewnętrznie skomplikowanej.
Różnorodność klas, formatów, tras, reguł. Setki konkurencji. Brak jednego mistrza, jednego formatu, jednej ligi, którą dałoby się łatwo sprzedać mediom i sponsorom. Wyobraźmy sobie, że od przyszłego roku PZPN ogłasza 10 nowych odmian Ekstraklasy – z dwoma bramkarzami, trzema piłkami i boiskiem w kształcie gwiazdy. Efekt? Po roku mamy długą listę mistrzów Polski w piłce nożnej rywalizujących o uwagę. I znacznie mniejsze fundusze, które trzeba rozdzielić na wiele konkurencji.
A teraz dorzućmy do tego niewidzialność. Zamiast stadionów, boisk, hal piłkarze grają gdzieś daleko na horyzoncie. Mało widoczni lub w ogóle. Bez dopingu kibiców, bez tłumów. Ich zmagania trwają od kilku godzin do kilku miesięcy. To wyzwanie dotyczy całego żeglarstwa na świecie, a nie tylko Polski. Dlatego wciąż trwają poszukiwania najatrakcyjniejszej formuły do kibicowania. Kamery z dronów pomagają, ale nie zastąpią żywiołowego dopingu, tłumów i jasnych wyników. A sponsorzy – jak wiadomo – wolą liczby i ekspozycję.
Swoje zrobiła też historia z I Love Poland – projektem opatrzonym wielką kasą (52 mln zł), ale małym zaufaniem. Ten wyczynowy jacht VO70, choć przez kilka sezonów brał udział w łatwiejszych regatach i odniósł w nich kilka sukcesów, a także umożliwił młodym, polskim żeglarzom zebranie pierwszych szlifów to zdaniem ekspertów zablokował rozwój kolejnych dużych inicjatyw. Polska Fundacja Narodowa, krytykowana od samego powstania za polityczne zaangażowanie, a następnie za brak skuteczności, dzisiaj jest objęta prokuratorskim śledztwem pod kątem niegospodarności. Dzięki niej I Love Poland od lat zajmuje pozycję najbardziej pokazywanego w głównych mediach projektu żeglarskiego. Nie w kontekście sukcesów, ale jako symbol fundacji. Kiedy żeglarstwo kojarzy się głównie z kontrowersjami, trudno o entuzjazm wśród partnerów biznesowych i zainteresowanie ze strony państwowych firm. A to one są przede wszystkim w stanie dźwignąć wielki projekt.
Innym wyzwaniem są sami żeglarze, czy też całe kluby, a w zasadzie ich kompetencje w pozyskiwaniu funduszy i zarządzania projektem. Posiadanie sztuki żeglowania nie jest jednoznaczne ze sztuką biznesu. Trudno być świetnym w jednym i drugim, tak samo ciężko pogodzić czasowo pracę biznesową z żeglarską. Tymczasem większość żeglarzy właśnie tak działa, pełniąc niezliczoną liczbę funkcji – negocjując umowy, prowadząc social media, rozliczając faktury, a potem... próbując wygrać regaty. Efekt? Rozproszenie, zmęczenie, brak rozwoju sportowego i marketingowego.
Na tym tle coraz większą uwagę zwracają ci, którzy próbują podejść do żeglarstwa bardziej systemowo – łącząc sport z organizacją, budowaniem zespołów, relacjami z partnerami i świadomością wizerunkową. Przemysław Tarnacki, którego sylwetkę prezentujemy w tym numerze, działa właśnie w takim modelu. Ma na koncie starty w prestiżowych regatach, prowadzi klub, rozwija projekty o międzynarodowym zasięgu. W rozmowie opowiada o kulisach tych przedsięwzięć, a także o tym, co dziś naprawdę oznacza uczestnictwo w profesjonalnym jachtingu – i ile pracy wymaga, by robić to z głową.
Na koniec jeszcze jedna ciekawostka. W Polsce nie ma żadnego magazynu poświęconego żeglarstwu sportowemu. Generalnie z prasą żeglarską jest krucho, bo ta co wychodzi poświęcona jest bardziej samym jachtom lub też szeroko pojętej kulturze żeglarskiej. Sportowe tematy są rozdrobnione w social mediach i niekiedy na portalach. Ktoś powie, że prasa to przeżytek. I tak, i nie. Tak, bo prasa codzienna się kurczy na rzecz Internetu. Nie, bo wzięciem cieszą się magazyny branżowe, ukierunkowane na wąskie grupy odbiorców jak np. miłośników karpi, którzy mają własny magazyn Karp Max, nie wspominając o Wiadomościach Wędkarskich (także piszą o karpiu), no i e-gazetach i licznych portalach. Zasada jest prosta – tam, gdzie są pieniądze i jest rynek – pojawiają się media. W karpiach najwyraźniej są.
Jaki jest więc bilans trzech dekad? Mimo naszej nieobecności w największych imprezach chyba jednak dodatni, bo jest nas więcej ilościowo na morzach i oceanach świata. A to napawa nadzieją, że z tej masy wkrótce wyłonią się nowe sukcesy.