Natalia Grosiak

Mikromusic

Poderwać „Takiego chłopaka”

Małe Szare Studio

11 lat ukazała się piosenka, która zmieniła historię zespołu Mikromusic. Po dekadzie grania w małych klubach, gdzie wielu słuchaczy nie wiedziało nawet na jaki koncert przyszło, Natalia Grosiak, wokalistka i managerka zespołu napisała piosenkę “Takiego chłopaka”, która wypełniła koncertowy namiot na festiwalu Opener w ciągu kilku minut, a na serwisie YouTube doczekała się 27 milionów odsłon. Ponad 10 lat później, jako zapowiedź 8 studyjnego albumu Mikromusic, ukazał się nowy utwór „Nie biłeś się nigdy o mnie”, który zdaje się kontynuować historię z poprzedniej piosenki…

11 lat temu narratorka z piosenki „Takiego chłopaka”, niczym w ludowej przyśpiewce, wyśpiewała swoją modlitwę o partnera, który nie będzie pijakiem, wariatem, palaczem, a nawet Polakiem. Finalnie godząc się na jakiekolwiek, byleby zesłanego przez los. Z Waszego nowego singla „Nie biłeś się nigdy o mnie” zdaje się wybrzmiewać, że ta dziewczyna wzięła los w swoje ręce i to „ona sama go poderwała”. Czy tak właśnie było?

Tak, tak właśnie było (śmieje się). Puściłam tę piosenkę przedpremierowo mojemu mężowi. On ją wysłuchał w milczeniu i potem skomentował: „Mmm, to o miłości? - No zgadłeś.” - zaśmiałam się. Prawda jest taka, że mój mąż jest takim człowiekiem, który nie podrywa kobiet. Pamiętam ten moment, w którym zdecydowałam się, że ruszam do boju. Kilka esemesów, zaproszenie na randkę do teatru. Po niej, mój mąż, a ówcześnie nawet jeszcze nie chłopak, wprowadził się do mnie i do tej pory ze mną mieszka. Nasza relacja zaczęła się, więc naprawdę nietypowo.

Mikromusic istnieje już ponad 20 lat. Spokojnie można więc powiedzieć, że wasza muzyka wychowuje pokolenia. Sama jestem reprezentantką tego z drugiej dekady, “po takiego chłopaka”. Miałam 27 lat, rok wcześniej odwołałam ślub, a jak na złość, na horyzoncie nie było widać perspektywy na nowy (śmiech).

Wow, gratulacje!

I wtedy po raz pierwszy usłyszałam piosenkę „Takiego chłopaka”, która brzmiała jak modlitwa wyciągnięta z mojej głowy. Czy czujesz, że twoje słowa były opisem kolektywnego doświadczenia dziewczyn rozczarowanych poznanymi chłopakami? Które w niemocy proszą „daj mi kogokolwiek, kto jakkolwiek nada się”!

Kiedy ta piosenka pojawiła się, była odbierana na dwa sposoby. Większa część męskiej publiczności była oburzona tą prawdą w oczy, a kobiety były zachwycone! Często w komentarzach jestem wysyłana do Arabii Saudyjskiej, jakby "nie-Polak" oznaczał tylko kogoś z tamtych okolic. To bardzo źle świadczy o naszym homofobicznym narodzie. A tak, moje doświadczenie pokrywało się z doświadczeniem wielu moich koleżanek. Myślę, że nasze pokolenie jest pokoleniem naprawdę bardzo pokiereszowanym. Nasi rodzice w ogóle z nami nie gadali o emocjach. Wychowaliśmy się w domach przemocowych i to nasze pokolenie wyrosło na kobiety, które nie potrafią rozmawiać z mężczyznami, które trzymają w sobie emocje. I na facetów, którzy „są pijakami” i nadużywają różnych środków odurzających, nie umieją zachować relacji, wchodzą w rolę syna zamiast partnera itd. Byłam w kilku związkach, w których partner był niedojrzały, był narcyzem, wykorzystywał mnie jako swojego kierowcę, administratora, a nawet matkę. Byłam tym załamana. Już myślałam, że nie istnieją fajni faceci, ale później, pani psycholog powiedziała mi, że ja też nie byłam gotowa na dobrego, normalnego chłopaka. Wyrosłam w domu, w którym panowały takie, a nie inne wzorce. Teraz, to nasze pokolenie 40+ odrabia lekcje za naszych rodziców i dziadków. Chodzimy do psychologa i odkręcamy wszystkie te schematy. Patrząc na moją długoletnią relację, trwającą już osiemnaście lat, widzę jak wiele błędów popełniłam i jak bardzo krzywdziłam mojego partnera. I dzięki psychoterapii i w ogóle pracy nad sobą, teraz możemy być w dobrej relacji. A ta piosenka opowiada o tych mrocznych czasach.

"Takiego chłopaka" jest o trochę o takim oddaniu się losowi. Pokolenie urodzone w latach '70, '80 liczy, że jak ten los nas dobrze połączy to wszystko ułoży się.

Tę piosenkę pisałam w okolicach trzydziestki jak już byłam związana z moim obecnym mężem. To była taka reminiscencja z przeszłości, kiedy było mi naprawdę źle, ale kiedy byłam też przekonana, że muszę to znieść. Byłam wówczas pewna, że żeby być szczęśliwą muszę być z kimś. Że tylko będąc w związku będę spełniona. I dopiero po latach pracy nad sobą dowiedziałam się, że będę szczęśliwa tylko jak będę w dobrej relacji z samą sobą. Wtedy będą mogła nawiązać zdrową relację z drugim człowiekiem.

To przekonanie wciąż jest bardzo aktualne. Słowa z twojej piosenki, teraz, w dobie aplikacji randkowych, gdy tyle osób narzeka na jakość randkowania, zdają się rezonować jeszcze mocniej.

Rozmawiam z przyjaciółkami - singielkami, które przestają korzystać z tych aplikacji. To jest świat, w którym mężczyźni zazwyczaj nie szukają potencjalnej kandydatki na żonę czy partnerkę. To portal, w którym każdy jest samotny, ale szuka tylko czegoś przelotnego na jedną, dwie noce. A we współczesnym świecie, gdy wszystko jest coraz większe, coraz szybsze, wszystko jest na akord, tęsknimy za czymś stałym, pewnym i takim prawdziwym. Rzeczywiście, teraz może być trudniej.

„Takiego chłopaka” pisałaś już w związku ze swoim mężem i w wraz z piosenką urodziła się też pierwsza córka.

Dokładnie tak.

A jaki owoc pojawił się z nowym singlem „Nie biłeś się nigdy o mnie"?

To śmieszna historia, bo tak, z piosenką „Takiego chłopaka” i z płytą „Piękny koniec” urodziła się moja pierwsza córka, a z kolejną płytą „Matka i żony” - druga, więc już później bałam się wydawać kolejne, bo nie chciałam mieć więcej dzieci (śmieje się). Piosenka "Nie biłeś się nigdy o mnie" to taka ładna historia, kiedy przypomniałam sobie jak wyglądały początki mojego związku. Nie były one łatwe, ale teraz jesteśmy w bardzo dobrym miejscu. Naprawdę widzę mojego męża jako człowieka i takiego jakim jest. Nie widzę już tylko wyobrażeń na jego temat i nie mam oczekiwań z kosmosu w stosunku do niego. Teraz wiem kim jest mój mąż i godzę się na to, żeby z nim być.

W tej piosence wybrzmiewają też tony, że długoletni związek to opowieść o miłości „mimo wszystko”. Śpiewasz „Wybrałam Cię, aby z Tobą, było mi najtrudniej”? Czy ten wers dotyczy wyboru partnera, czy tego, że z nim przypadło ci mierzyć się z najtrudniejszymi próbami w twoim życiu?

Generalnie to jest niesamowite, że wybieramy sobie partnera i tak naprawdę przez następne lata go poznajemy. A powinno być odwrotnie. Powinniśmy wybrać kogoś, kogo już bardzo dobrze znamy. I widzimy czy pasujemy do siebie, czy ten człowiek ma takie same idee, czy dąży do tego samego i czy ma te same wartości. W rzeczywistości jest zupełnie odwrotnie. Poznajemy kogoś kim zauroczamy się, co nam przysłania jakiekolwiek logiczne myślenie. Idealizujemy tę osobę, zachwycamy się każdym jej opowiedzianym kawałem, każdym gestem. Czymś co później, po 5 latach, może nas wnerwiać. Nigdy nie wiemy na kogo trafimy tak naprawdę. Ja wybrałam sobie człowieka, z którym już od początku wiedziałam, że nie będzie łatwo, ale mimo wszystko „weszłam w tę wodę”. Jestem wdzięczna mojemu mężowi, który nie poddał się moim histeriom i zwątpieniom. On powiedział, że jak zdecydował się być ze mną, to będzie. I tej deklaracji nigdy nie złamał. Dzięki temu mogłam w tym związku wyrosnąć, zmienić się, nauczyć się niezależności, tego, że nie muszę wisieć na tej drugiej osobie. Że będąc w związku powinnam być sobą i powinnam być wierna przede wszystkim sobie. Bycie z drugą osobą oznacza, że spotykamy się pośrodku. Nie dlatego, że musimy i jesteśmy uzależnieni od siebie, tylko dlatego na to decydujemy się. A to spotkanie się pośrodku bywało trudne, ale pozwoliło naszemu związkowi przetrwać i dojść do takiego etapu, w którym ja jestem mega świadoma i silna. Jest mi dobrze z tym drugim człowiekiem i jesteśmy przyjaciółmi.

W nowej piosence zwracasz również uwagę na to jak partnerzy w związku są różni. W modlitwie o takiego chłopaka, nie prosiłaś w końcu o nikogo podobnego do siebie. Czy ta obserwacja, że ludzie to nie są dwie połówki pomarańczy, przyszła do ciebie już wtedy, czy może później?

W ogóle to nie wiem, kto wciska nam ten kit o dwóch połówkach pomarańczy, bo to jest niemożliwe. Nie możemy być jednością. Kobieta i mężczyzna to dwie niezależne istoty ludzkie, które spotykają się po to, żeby ze sobą być. Związek to jest 1+1, a nie 1 podzielone na 2. W zdrowej w relacji jest tak, że każdy ma siebie dla siebie. Ma swoją pasję, swoją pracę, swoich przyjaciół, swoje przyjaciółki. Dopiero mając pełnię różnych relacji, możemy stworzyć zdrowy związek.

A jak odnajdujecie się w tym, że jesteście jednak trochę z innych światów? Ty jesteś muzykiem, a twój mąż prowadzi własną firmę. Twoja praca stawia się cały czas na świeczniku, a on ceni prywatność i anonimowość.

Dlatego nigdy nie pokazuję mojego męża na zdjęciach ani na filmach, ponieważ ustaliliśmy, że on tego nie chce, a ja szanuję to. To jest piękne, że różnimy się tak bardzo, bo najważniejsze jest to żeby nam to działało. A u nas to działa.

Wypracowaliście sobie „zasady działania”?

Tak, wypracowaliśmy. Związek sam z siebie działa tylko na początku, a później jest tylko i wyłącznie praca. Trzeba komunikować się i dużo rozmawiać. Bardzo ważne jest omawianie każdego problemu. Nie każdy od razu potrafi rozmawiać o wszystkim, na przykład o seksie, o swoich potrzebach. Im bardziej jesteśmy dojrzali tym lepiej dogadujemy się z sobą samymi, więc i łatwiej jest nam gadać o wszystkim z partnerem.

Czy jak pokochałaś swojego męża, to już kochałaś siebie?

Oj nie. Takie nowe otwarcie to przeżywam niedawno. Po bardzo głębokim kryzysie w tamtym roku, kiedy musiałam skorzystać z pomocy psychologa, a nawet psychiatry. W ciągu ostatnich kilku miesięcy przebudowałam sobie system zupełnie. Ten wgrany przez rodziców rozebrałam do zera i zbudowałam nowy od podstaw, na własnych zasadach. Teraz czuję miłość i akceptację do siebie.

Wciąż niewiele osób potrafi to głośno powiedzieć… Wróćmy jeszcze do przeszłości. Płyta „Piękny koniec” przyniosła Mikromusic przełom w karierze. Dla ciebie był to również początek rodziny, pierwsze dziecko. Parę miesięcy temu ukazał się twój pierwszy solowy utwór „Jesteś piękny”. Tam, w teledysku, pojawiasz się ze swoją młodszą córką. Jak macierzyństwo wpłynęło na twoją twórczość?

Macierzyństwo wpływa na kobietę i jest to chyba jedna z najsilniejszych emocji - miłość do dziecka. W ogóle wydaje mi się, że dzieci uratowały mi życie. Chcąc być dobrym rodzicem, który nie powiela błędów swoich rodziców, zaczęłam edukować się. Wtedy dotarło do mnie, że różne schematy, które bierzemy z dzieciństwa, które braliśmy za oczywiste, nie były w ogóle dobre. Czytając książkę „Co jest ze mną nie tak?” dowiedziałam się, że całe nasze pokolenie urodzone w latach '70 i '80 było wychowywane w bardzo przemocowy sposób. Nie tylko w rodzinie, ale cały system społeczny był przemocowy. Począwszy od szkół, gdzie nauczyciele bili dzieci po rękach, jak klęczałam przy ścianie z rękami do góry, jak dostawałam linijką po rękach, jak krzyczano na mnie na lekcjach, po służbę zdrowia, gdzie pielęgniarki podnosiły głos na dzieci. To był okrutny system przyjęty przez naszych rodziców, którzy zostali wychowani przez pokolenie powojenne, czy wojenne w ogóle. To był totalny dramat. Kiedyś różne rzeczy mi wydawały się oczywiste, jako dziecko przyjmowałam je jako naturalne, a teraz jako rodzic, który czyta i uczy się, widzę jak ten system mnie i moje pokolenie pokiereszował. Np. nie przytulaj niemowlęcia, nie noś, bo przyzwyczai się. Największą potrzebą małego człowieka jest bliski kontakt z rodzicem. Kiedyś to całe wioski nosiły dzieci, przytulały. Albo nie śpij z dzieckiem, bo coś tam. Spanie z dzieckiem jest absolutnie konieczne, bo dziecko potrzebuje poczucia bliskości i bezpieczeństwa. Nie karm piersią, bo będziesz karmić do 18 roku życia. Dziecko potrzebuje tych wszystkich naturalnych rzeczy. Wiele takich dziwnych przekonań na temat wychowania dzieci zrobiło masę szkód, jak to że dzieci i ryby głosu nie mają. Brak szacunku, brak traktowania dziecka jako człowieka. Dzięki temu, że ja zaczęłam się edukować, to i moje postrzeganie świata zaczęło się zmieniać. Zostanie matką sprawiło, że stałam się innym człowiekiem. Bo chciałam, żeby te moje dzieci były szczęśliwe.

Jak do tego doszło? Czy wprowadzałaś te schematy, których sama się nauczyłaś i one zaczęły tobie zgrzytać?

Zaczęłam czytać „W głębi kontinuum”, gdy byłam w ciąży i w tej książce pewna kobieta, pielęgniarka, zamieszkała w Peru w wiosce, gdzie zauważyła, że tam dzieci nie płakały i zaczęła się przyglądać czemu one nie płaczą. Wtedy spostrzegła, że od momentu, gdy dziecko rodzi się, to jest cały czas noszone na rękach, cały czas przytulane. Jak mama nie może, to bierze tata. Jak tata nie może, to ciotka. Jak nie może ciotka, to kolejna ciotka. Te dzieci były non stop przytulone i noszone. Czytałam te historie, a jednocześnie otrzymywałam rady, żeby dziecko od razu odkładać do łóżeczka, i że jak ono się wypłacze, to później nie będzie terroryzować dorosłych. Zaś okazuje się, że dziecko walczy płaczem o przetrwanie! Woła matkę, bo jej potrzebuje. Zaczęło się od tej książki, a później moja opiekunka poleciła mi Jaspera Juula. Książki tego człowieka powinny być lekturą obowiązkową każdego przyszłego rodzica. Małe dzieci są ludźmi, należy im się taki sam szacunek, tak jak osobie dorosłej. Dzięki temu, że zaczęłam czytać książki psychologiczne, sama zaczęłam się zmieniać i tak zaczęła się moja droga ku rozwojowi. Więc to dzięki dzieciom.

A jak tę nowo zdobytą wiedzę udało ci się wdrażać na trasie? Przecież właściwie dwie twoje płyty to podróże z bardzo małymi dziećmi.

To był bardzo ciężki czas, bo rzeczywiście te moje dzieci pierwsze pół roku podróżowały ze mną. Często kiedy grałam koncerty, były wiązane w chuście naszemu kierowcy, który z nimi przez dwie godziny chodził po hotelu i je kołysał, a ja prosto z koncertu wracałam do dziecka. I od razu cycek, przytulanie i spanie. Byłam wykończona po tych sześciu miesiącach. Później weszła butelka i pierś na przemian, opiekunka, rodzina, babcia, ojciec. Moje dzieci zawsze były w tym bezpiecznym stadzie, więc nawet jak mnie nie było przez dwa dni, to to dziecko było maksymalnie zaopiekowane.

Czyli wioska - wioska w autobusie, wioska na trasie.

Wioska i w autobusie, w trasie i w domu. Dzięki temu moje dzieci (mam nadzieję, bo to później okaże się) nie odczuły, że mnie nie ma.

To nie jest jedyna rola matki, którą wzięłaś na siebie w życiu. W zespole jesteś określona mianem Królowej Matki albo Kierowniczki.

Ja naprawdę nie chciałam być takim przewodnikiem stada, ale nie miałam wyjścia, ponieważ nikt z mojego zespołu nie przejawiał chęci przywódczych, kierowniczych, czy logistycznych. Cierpieliśmy bardzo długo na brak dobrego managementu. Musiałam się tym samym zająć, bo wiedziałam, że jeżeli ja tym nie pokieruje, to polegniemy. To wyszło chyba dzięki mojej wytrwałości, bo ja sama nie jestem jakimś mistrzem zorganizowania. Czasami chaos, czasami porządki. Różnie mi to wychodziło, ale jakoś udało mi się ten mój zespół pociągnąć. Przy płycie „Piękny koniec” zaczęliśmy wreszcie współpracować z managementem, później założyłam własną firmę i zaczęłam współpracę w Maćkiem Polińskim, który odszedł od nas w tym roku na „emeryturę”. Od tego roku zajmuje się nami wspaniała, wspaniała Ada Rosinska. Nie podlegamy pod żaden wielki management, pod żadną wytwórnię. Jesteśmy niezależni. Bardzo jestem z tego zadowolona, ale przyszło to po bardzo długiej, wytężonej pracy i dzięki konsekwencji.

Powiedziałaś kiedyś o zespole, że wytrwaliście ze sobą niczym stare, dobre małżeństwo. Jak wygląda ta relacja? Czy jest ona bardziej podobna do wieloletniej przyjaźni, czy raczej do partnerstwa, związku romantycznego?

Bardziej do przyjaźni. I jak to u przyjaciół, bywają gorsze i lepsze momenty, ale najważniejsze to o nich rozmawiać. Były trudne momenty, w których nie potrafiliśmy ze sobą gadać, w których były emocje i problemy. W tym momencie każdy z nas już jakoś nauczył komunikować siebie. Ja też mam swoje wady i przypisuje się mi „słoniowatość w składzie porcelany”. Nie zawsze jestem empatyczna i później muszę mierzyć się z tego konsekwencjami. Najważniejsze jest jednak to, że póki co wszyscy chcemy być ze sobą, ze sobą współpracować, grać i tworzyć muzykę.

Gracie razem już ponad 20 lat i to praktycznie w niezmienionym składzie, więc to udowadnia trwałość waszej relacji. Czy to długoletnie przetrwanie jest wynikiem doboru charakterów czy ciężkiej pracy?

Myślę, że doboru charakterów. Aczkolwiek są u nas dwie bardzo mocne osobowości, czyli ja i Dawid Korbaczyński. I tutaj starć bywało naprawdę wiele, ale po latach nauczyliśmy się współdziałać. Na samym początku przewinęło się przez Mikromusic wielu muzyków. Podziękowaliśmy iluś tam osobom, bo albo nie mogliśmy się zgrać charakterologicznie albo muzycznie coś się nie zgadzało. Jako ostatni dołączył do nas perkusista Łukasz Sobol przy płycie „Sowa”, czyli już bardzo dawno temu. Od tamtej pory jesteśmy w niezmienionym składzie, no i zmieniać tego składu nie chciałabym.

W innym wywiadzie powiedziałaś, że dajesz sobie jeszcze 5 lat. Czy ta granica dotyczy również Mikromusic. Czy to tylko deadline dla ciebie?

Marzę o tym, żeby już nie mieć tej presji, że trzeba nagrać kolejną płytę, że coś muszę zrobić. Moja pasja stała się moją pracą. Z tego żyję. A żeby grać koncerty i zarabiać na nich, to jednak trzeba być aktywnym członkiem tej society. Zamówienia będą jak będą nowe utwory, nowe płyty. Trochę to nawet odczułam po 4 letniej przerwie, bo od 2020 roku nie nagraliśmy nowej płyty. I przez to Mikromusic zeszło na dalszy plan.

Na dalszy plan w kontekście waszych planów i celów?

Na dalszy plan na scenie muzycznej. Teraz, z tymi nowymi singlami powoli wracamy. Nowa płyta będzie jesienią i po niej może zaczniemy znowu grać jakieś festiwale, większe koncerty. Bez nowej płyty ta popularność jednak spada. Dlatego teraz wracamy, a ja nagrywam też płytę solową. To bardziej intensywny czas w porównaniu do poprzednimi latami, ale ja w tej intensywności za długo nie mogę być. Lubię balans.

Kiedy możemy spodziewać się tych nowych krążków?

Mikromusic w listopadzie 2024, a mojej solowej płyty w 2025.

Do promującego nową płytę singla powstał teledysk na którym wykonujesz uroczy taniec z aktorem znanym choćby z Teatru Wybrzeże, Jankiem Napieralskim. Opowiedz o tej choreografii. Skąd wziął się ten pomysł?

Reżyserem i pomysłodawcą teledysku jest Konrad Śniady. I to on wymyślił, że ma być w nim taniec. Niby prosty taniec, za którego choreografię była odpowiedzialna Daniela Komędera. Parę dni przed zdjęciami wysłała mi tę choreografię i ja oczywiście przeraziłam się, bo ja nie umiem tańczyć. Mam z ruchem ogromny problem, dopiero otwieram na niego po wielu, wielu latach. Musiałyśmy spotkać się dzień przed kręceniem teledysku, żeby uprościć ten układ choreograficzny, żebym umiała go powtórzyć. Musiałam pokonać w sobie naprawdę bardzo dużo oporów, żeby to zatańczyć. Żeby zgodzić się na to, żeby ktoś zobaczył tę moją nieporadność. I finalnie otworzyłam się, więc wszyscy mogą zobaczyć tańczącego Grosiaka, choć Janek sobie z tym poradził o wiele lepiej.

Obydwoje sobie świetnie poradziliście. Teledysk wygląda jakbyście naprawdę dobrze bawili się.

Bo tak było. Na planie teledysku była przemiła atmosfera, było w ogóle taki luz, bez żadnego spięcia. Myślę, że ten teledysk oddaje to wszystko. Kręciliśmy go na Kaszubach, w ośrodku należącym do Politechniki Gdańskiej. Uważam, że był to strzał w dziesiątkę.

Totalnie! Choć „Nie biłeś się nigdy o mnie” opowiada o długoletniej relacji, to jestem w nim taka świeża, wakacyjna energia, którą pamiętam z lata, kiedy pojawił się „Takiego chłopaka". Zapowiada początek bardzo fajnego lata.

Mam nadzieję, że lato przyjmie dobrze tę piosenkę i będzie mu towarzyszyć.

A jakie masz plany na wakacje?

Posiedzieć w domku. Uwielbiam wakacyjny i wyludniony Wrocław. Odwiedzę też Szklarską Porębę i Chałupy tak jak co roku, bo to są moje miejsca i tyle. Nie mam żadnych większych planów. Po prostu chcę wyluzować się w te wakacje.

Po 11 latach od premiery „Takiego chłopaka” doczekaliśmy się odpowiedzi na modlitwy z piosenki. Czy możemy liczyć na „kolejne odcinki”?

Może za 10 lat dopiszę dalszą część tej historii. Np. taką piosenkę ostatnio napisał Patrick The Pan. O starości. To może być część dalszy tej historii…