Niewiele jest wydarzeń w życiu tak zmieniających percepcję jak budowa nowego domu. Gdy ekipy zabiorą ostatnie sprzęty to zapada ten rodzaj ciszy, który jest tak „głośny”. To huk rozpędzonych jeszcze myśli, pomysłów, wdrożeń i kombinowania jak to wszystko czasowo i logistycznie spiąć.

Ten moment ciszy, gdy wyjdą ostatni wykonawcy, dzieci śpią i zasiadasz na swojej nowiej sofie z winkiem w dłoni. I wtedy nic nie musisz. W tej jednej krótkiej chwili masz to za sobą i wierzysz, że nowy dom zmieni ciebie, wierzysz też, że nowy dom zmieni sposób w jaki na co dzień funkcjonujecie jako rodzina. Wszystko od teraz będzie nowe a podłoga nigdy się nie zarysuje. Jesteś innym człowiekiem i wierzysz w to, że nowe mury to nowy początek. Jak Nowy Rok i postanowienia noworoczne. Taka krótka chwila, gdy łapiesz w żagle pewność siebie i czujesz, że wszystko będzie dobrze. Bo coś skończyłeś, czegoś dokonałeś i teraz czas z triumfem na twarzy zaplanować w nowym miejscu imprezę dla znajomych. By cieszyli się razem z tobą lub by zobaczyli jak duży masz basen (w zależności od motywacji, niepotrzebne skreślić).

Patrzysz zadowolony przed siebie, na meble, przestrzeń. A potem wstajesz i siadasz w innym miejscu, patrzysz na inny kadr. Niespiesznie. Napawasz się ciszą. Czasem tylko komar lata zbyt blisko ucha, ale to mniej istotne niż zawsze, bo wydarzyło się coś doniosłego.

Rozmawiałem kiedyś jadąc autostopem z gościem, któremu dom spalił się podczas parapetówki. Opowiedział mi, spotkanemu chwilę wcześniej na autostradzie dzieciakowi, jak od niedopałka papierosa zajął się dom. Po prostu na chwilę poszedł z przyjacielem po flaszkę. Od tego czasu jeździ na tirach i mówi, że to teraz jego sens życia. W jego opowieści był cień a na jego twarzy poczucie straty, bo dom to coś więcej niż mury.

Budowa domu to często plan na życie, coś co wciąga i zajmuje uwagę na długie lata. Czasem budowa domu staje się sensem życia do tego stopnia, że powstaje kolejny i kolejny. Bardzo wciągające i nierzadko nadające sensu zajęcie w kryzysie wieku średniego.

Wiele osób ma w sobie żyłkę dewelopera, a to co często nazywamy “projektem” to może być cokolwiek: zaangażowanie w budżet obywatelski, wyjazd zagraniczny, nowe studia. Najważniejsze by tworzyć, planować i budować. W gruncie rzeczy zarządzamy w ten sposób kapitałem marzeń, nadajemy pęd i tworzymy zajętość bojąc się zatrzymać, bo w bezruchu kryje się bezsens.