Rozwój
To kręci mnie najbardziej
Rozwój
To kręci mnie najbardziej
Zawsze myślałam o miejscu dla kobiet z holistycznym podejściem do ich zdrowia. Nie tylko z profilaktyką, opieką ginekologiczną, położniczą, z towarzyszącymi im specjalizacjami, nie tylko leczącą niepłodność, ale z porodówką oraz innymi elementami wspierającymi. Poza ciałem ważna jest też dusza, więc to wszystko ze wsparciem medycyny naturalnej i psychologią. Po 24 latach działalności i zbierania doświadczeń takie kompletne miejsce właśnie tworzę – mówi Dorota Białobrzeska – Łukaszuk, założycielka i prezes Grupy Invicta.
Michał Stankiewicz: Dla większości ludzi leczenie niepłodności sprowadza się do in vitro, a to jest dużo większy proces?
Dorota Białobrzeska – Łukaszuk: Tak, in vitro jest tylko jednym z rozwiązań. Leczenie zaburzeń płodności to proces, który wymaga kompleksowego podejścia. Przede wszystkim ważne jest zdiagnozowanie przyczyny problemów z zajściem w ciążę. Przyczyn zaburzeń płodności może być wiele, a ich podłoże może być różne, dlatego zaczynamy od badań i szczegółowej diagnostyki. Dopiero na podstawie szczegółowej analizy wyników badań i wywiadu lekarskiego dobieramy najlepszą ścieżkę leczenia dla pary. Czasem wystarczą proste rozwiązania – monitoring cyklu, stymulacja owulacji, zmiana stylu życia. A czasem na podstawie diagnostyki i ustalonej przyczyny, wiemy, że in vitro będzie najskuteczniejszym rozwiązaniem. Wszystko zależy od przyczyny problemu, procedura in vitro nie jest jedynym rozwiązaniem.
W Polsce pierwsza procedura miała miejsce w 1987 roku, ale na większą skalę zaczęło się dopiero coś dziać w latach 90. I to głównie na uczelniach medycznych, bo prywatny biznes w tej dziedzinie dopiero ruszał. Tutaj jesteście jednym z pionierów.
Myślę, że tak, bo starania o uruchomienie własnej firmy medycznej rozpoczęłam już w 1998 roku. Urodziłam wtedy drugie dziecko i organizowałam różne rzeczy związane z otwarciem kliniki. Od początku naszego działania chodziło o leczenie niepłodności, ale też o szeroko rozumiane zdrowie kobiety. I leczenie niepłodności jako tą końcówkę – rozwiązanie na najtrudniejsze problemy, na zaspokojenie tej najważniejszej potrzeby, jaką mamy, czyli posiadania dzieci. Natomiast cała otoczka wynikała też trochę z mojego egoizmu – tak to nazywam, bo chciałam, żeby kobieta, która ma już dzieci, idąc do lekarza mogła wygodnie załatwić w jednym miejscu różne sprawy. My, kobiety pracujące, a ja zawsze też taką byłam, nie mamy czasu. Więc jak już załatwiamy sprawy związane ze swoimi problemami, to chcemy to zrobić szybko. To była taka idea, na kanwie której powstała Invicta – by gromadzić usługi medyczne dla kobiet, w tym in vitro.
Gdzie dokładnie narodziła się Invicta?
Wypatrzyłam zabytkowy budynek po policji przy dworcu w Gdańsku na ulicy Podwale Grodzkie. Trzeba było przejść mękę, żeby go uruchomić, pamiętam „zabawy” z konserwatorem. Do dziś wspominam ten budynek z sentymentem, długo go wynajmowaliśmy i długo walczyłam o to, by go kupić. Wtedy właścicielem było PKP, które jednak nie chciało go sprzedać. Był rok 2000, to było dla nas całe serce i początek tego wszystkiego.
A kolejny etap?
Kiedy zobaczyliśmy, że mamy coraz więcej pacjentów siedzących na zabytkowych schodach, gdyż nie było dla nich już wystarczająco miejsca w środku, pod gabinetami, uznaliśmy, że trzeba coś z tym zrobić. I tak następnym etapem było umieszczenie Invicty, oprócz Podwala, w centrum handlowym Madison. I znowu z egoistycznych pobudek, bo oprócz tego, że mieliśmy dać tam kobietom dostęp do lekarzy, to na miejscu był plac zabaw dla dzieci z opiekunkami i możliwość załatwienia innych spraw. To był duży skok. Pamiętam, że wiele osób się dziwiło, że decyduję się na coś takiego. Miałam też trudności ze zdobyciem kredytu na zakup pomieszczeń od dewelopera w centrum handlowym. Teraz takie przestrzenie się wynajmuje, ale w 2004 roku były inne zasady i trzeba było szukać finansowania.
Kiedy przeprowadziliście pierwszą procedurę in vitro?
W 2000 roku. Mój mąż jest ginekologiem i niepłodność pojawiła się naturalnie w obszarze jego zainteresowań. Poznaliśmy się na studiach i pamiętam, jak się zastanawiał, co ma ze swoim życiem dalej zrobić. Myślał o patomorfologii.
Rzadka specjalizacja.
Tak i sama mu ją odradzałam, bo znając medycynę, tego sobie nie wyobrażałam. Podawałam mu za przykład jego ojca, który był ginekologiem. Mój mąż zawsze był naukowcem mniej chętnym na kontakt z pacjentem, za to preferującym pracę w laboratoriach, poszukiwanie rozwiązań. Tłumaczyłam mu, że ginekologia jest właśnie taką dziedziną, w której można łączyć wiele różnych rzeczy. I tak pojawiła się niepłodność. Pierwsze in vitro przeprowadzono w Białymstoku, potem zaczęło się rozwijać w Warszawie, ale u nas jeszcze go nie było. Mąż pracował w szpitalu przy ul. Klinicznej i tam zaczynał to robić, ale jako młody lekarz spotykał się z różnymi problemami, miał trudności nawet z dostępem do gabinetu z USG. Dlatego postanowiliśmy zrobić to po swojemu. I to połączenie naukowego podejścia mojego męża do medycyny oraz mojej smykałki biznesowej dało efekty.
Czyli pani jest mózgiem, a mąż sercem. Albo odwrotnie. O ile mogę tak medycznie to określić.
Nie wiem, czy trzeba tak to definiować, bo wchodzimy w schematy. Moim zdaniem warto myśleć o faktycznym partnerstwie. Myślę, że tutaj nastąpiło połączenie talentów. Fajnie, jak to można zrobić w małżeństwie, ale równie dobrze to mogłoby być partnerstwo biznesowe, w którym mamy jakieś talenty, ale i deficyty, a dzięki temu możemy się uzupełniać.
W partnerstwie także konieczne są decyzje, jaki macie podział?
Mąż decyduje w kwestiach medycznych, a ja biznesowych. Mój ojciec uczył mnie podejścia do biznesu, byłam jego powiernikiem, takim absolutnym. Moja mama polonistka widziała mnie bardziej jako dziennikarza, a ojciec kierował mnie w bardziej konkretne obszary. Indoktrynował mnie prawie od dziecka medycyną, a jednocześnie wciągał w biznesowe kwestie. Wiedziałam wszystko, co się u niego dzieje w firmie. Mama nie chciała tego słuchać, więc zostałam ja. Stąd moja smykałka do biznesu.
Wróćmy do 2004 roku i tych dwóch lokalizacji. Kiedy nastąpił kolejny krok milowy?
W międzyczasie kupiliśmy działkę w Sopocie, o którym zawsze myślałam, jako o takim optymalnym miejscu na stworzenie kliniki dla kobiet z holistycznym podejściem do ich zdrowia. Nie tylko profilaktyka, opieka ginekologiczna, położnicza z towarzyszącymi im specjalizacjami, nie tylko niepłodność, ale i porodówka oraz inne elementy wspierające. Zawsze uważałam, że poza ciałem ważna jest też dusza, więc to wszystko powinno być zawsze ze wsparciem medycyny naturalnej, psychologią. Tak więc kupiliśmy działkę z zamiarem stworzenia takiego miejsca, ale mieszkańcy nam to utrudniali. Kiedyś nawet powiedziałam to prezydentowi Jackowi Karnowskiemu, że przez to, a może dzięki temu zdecydowaliśmy się otworzyć klinikę w Warszawie. Stwierdziłam, że nie ma co czekać, aż tutaj coś się wydarzy, aż otrzymamy wsparcie, tak więc następnym etapem było uruchomienie kliniki w centrum Warszawy.
I kolejne.
Potem pojawiły się kolejne punkty jak Wrocław uruchomiony w ciągu pół roku, gdy pojawił się program rządowy. Dzisiaj jesteśmy tam już w innym miejscu – nie wynajmujemy lokalu, ale mamy naszą piękną klinikę. Kolejne miejsca otworzyły się w Gdyni, Bydgoszczy, Słupsku.
No i znów wróciliście do Sopotu. Tym razem na inną działkę, prawie, że po sąsiedzku do tej pierwszej.
Już kupując pierwszą działkę w Sopocie, wiedziałam, że jest tutaj takie miejsce przeznaczone zawsze w planie miejscowym na obiekty ochrony zdrowia. Lata temu chodziłam tutaj z dzieciakami i marzyłam o tym miejscu, wizualizowałam siebie w nim, wierzyłam, że kiedyś przyjdzie taki moment. Towarzyszyłam tej działce przez lata, gdy były tu organizowane przetargi. Straciłam już nadzieję, aż okazało się, że nie doszło do podpisania umowy z nabywcą. Jakby to na nas czekało. Wystartowaliśmy w kolejnym przetargu na tę działkę, podczas którego należało przedstawić koncepcję na to miejsce. Konkurowaliśmy z firmą, która chciała tu zrobić dom opieki dla osób starszych. Pomyślałam wtedy, że Sopot coraz częściej kojarzy się z osobami coraz starszymi, że brakuje tu innego ducha i trzeba tu przyciągnąć ludzi młodych, którzy będą chcieli tutaj rodzić dzieci. Mieć Sopot jako miejsce urodzenia to całkiem fajne i do tego teraz dążymy.
Odczarujecie Sopot, który od dawna nie ma porodówki?
Oczywiście. To jest takie domknięcie całej tej drogi starań o dzieci, macierzyństwa. Nawet przy takiej, a nie innej demografii, pomimo spadku liczby porodów, wierzę, że takie miejsce się obroni, szczególnie jeśli będzie to nie żaden dom porodowy, ale profesjonalna klinika. Marzy mi się miejsce, w którym będą świadczone usługi porodowe w oparciu o Narodowy Fundusz Zdrowia, natomiast z usługami towarzyszącymi tak, jak to jest w Japonii. Gdy byłam tam, to zauroczył mnie system opieki nad momentem rodzenia dziecka, gdzie kobieta po porodzie i jej rodzina wiedzą, że mogą zostać przez dwa tygodnie w miejscu, w którym mają warunki domowe. A wiemy, że te pierwsze dni po powrocie do domu, to są często trudne momenty, gdy zwołuje się cała rodzina, gdy trzeba sobie poradzić z różnymi problemami poporodowymi, z laktacją i tak dalej. Marzy mi się, żeby i u nas można było zostać w domowych, ale jednak medycznych pomieszczeniach i wyjść bardziej przygotowanym do normalnego życia.
Na jakim jesteście etapie budowy?
Mieliśmy kilka koncepcji ze względu na określone warunki - 25% zabudowy i nie więcej niż 4 kondygnacje. Wygrała koncepcja z pięcioma połączonymi ze sobą budynkami tak, aby pacjent korzystając z różnych usług nie musiał wychodzić na zewnątrz. Zastosowaliśmy łączniki powietrzne i podziemne. Cztery z pięciu budynków już stoją. W pierwszym z nich znajduje się administracja oraz dwa piętra laboratorium. Jesteśmy w nim już 3 lata, przenosiliśmy się tutaj z całym laboratorium podczas weekendu w czasach covidowych. Samo tak szybkie przeniesienie to była poważna logistyka. Robiliśmy wówczas testy dla całej Polski. Sama uczestniczyłam w rozdzielaniu materiału przywożonego do nas o różnych porach przez wojska terytorialne. Pamiętam jak rano po pracy można było pójść nad morze na wschód słońca.
Mamy laboratoria analityczne i genetyczne, bo to jest też obszar, w którym Invicta bardzo mocno się rozwija. Genetyka to ważna dziedzina medycyny, jest tu olbrzymi postęp, a my robimy badania wysokoprzepustowe oparte na sekwencjonowaniu następnej generacji, czyli NGS.
Jaki będzie dalszy krok?
Teraz idziemy holistycznie, chodzi o uzupełnienie leczenia medycyną konwencjonalną. W pierwszym etapie, tj. od 1 lipca, mamy plan otwarcia dwóch obiektów. W jednym z nich znajduje się część pobytowa czy uzdrowiskowa - bo tak to trzeba nazwać – przeznaczona na dłuższe pobyty. W drugim budynku jest coś, co ja nazywam, endokrynologiczno-metaboliczną strefą regeneracji medycznej. Nie chodzi tu o rehabilitację, a o służenie wszystkim tym osobom, które się starają o dzieci. Wiemy przecież, że różne rzeczy na nas działają, także sposób, w jaki myślimy, jak reagujemy na stres. Często problemy są czynnościowe, gdy sam fakt przyjścia do kliniki leczenia niepłodności odblokowuje tych ludzi i okazuje się, że mogą zajść w ciążę naturalnie. Nie zawsze in vitro jest absolutnie niezbędne. Istnieją przypadki, gdy okazuje się ono niezbędne, jednak, zanim to nastąpi, można pomyśleć o innych sposobach.
Rozmawiamy o kobietach, ale problem niepłodności to także w równym stopniu problem mężczyzn. Czy to także będzie miejsce dla nich?
Tak. Mówimy, że cykl odnawiania zdolności reprodukcyjnych u mężczyzn jest co trzy miesiące, więc można na to też oddziaływać. Istota to uczyć ludzi zdrowego sposobu funkcjonowania, gdzie znaczenie ma sposób żywienia, umiejętność radzenia sobie ze stresem, którego się nie pozbędziemy, ale z którym możemy nauczyć się funkcjonować. Joga, muzykoterapia, naturopatia, akupunktura, komora hiperbaryczna, kriokomora to wszystko ma wspierać płodność. I nie tylko płodność, bo my istniejemy po to, by ludzie mogli mieć dzieci i żyli dłużej w zdrowiu. Chcemy żyć długo, ale nie marnie, warto więc zadbać o to wcześniej. Trzeba przestać myśleć o dietach keto i różnych innych dziwnych modach, które się pojawiają, tylko racjonalnie do tego podejść z zapleczem medycznym. Postawić na aktywność fizyczną, sen, dietę, relacje – to ma znaczenie na całość naszego funkcjonowania.
A seks?
Absolutnie. I to też będzie takie miejsce, w którym zdrowie seksualne jest dla nas bardzo ważne, a to słowo tabu.
W 2024 roku? Michalina Wisłocka wydała swoją książkę „Sztuka Kochania” w latach 70. Nawet w hitowej komedii z lat 80. „Sztuka kochania” seksuolog, dr Pasikonik wskazuje seks i miłość jako panaceum na wszelkie zaburzenia. Mamy regres?
Gdy dobieraliśmy urządzenia – bo, oprócz różnych metod medycyny integracyjnej, holistycznej, będziemy się nimi posługiwać - testowali je nasi cudowni pracownicy i ich partnerzy. Większość pracowników Invicty to kobiety, więc one testowały i na sobie, i na partnerach. Wybraliśmy jedynie te, które działały od pierwszego razu, uwzględniając właściwości wpływania na funkcje seksualne. Dzisiaj nie mówi się o zdrowiu seksualnym kobiet po porodzie, gdzie naprawdę jest mnóstwo różnych problemów, z którymi one zostają same. Mają rodzić dzieci, a jak są pozszywane, bywa różnie. Później pojawią się różne problemy, więc chcemy się nimi zająć.
Mamy więc wielki plan, to jeszcze ustalmy kalendarium. Kiedy to wszystko ruszy?
Teraz, 1 lipca część związana z płodnością, długowiecznością i medycyną holistyczną. Natomiast budynek medyczny, w którym będzie in vitro, kolejne laboratoria i sale operacyjne, czyli taki przeznaczony na działalność stricte medyczną, zostanie otwarty w 2026 roku.
A ten ostatni, piąty budynek z porodówką?
Pierwotnie zakładałam, że jak ruszymy z częścią planowego działania zabiegowego i jak się to wszystko poukłada, to ruszymy z budową porodówki. Teraz jednak jesteśmy w trakcie analizy ekonomicznej, by może jednak tę porodówkę uruchomić wcześniej, właśnie w tym budynku medycznym.
Wrócę jeszcze do in vitro, które kiedyś było dofinansowane przez państwo, a po dojściu do władzy przez PiS program został wstrzymany. Za to z pomocą przyszły samorządy. W Trójmieście – Gdańsk i Sopot. Ta pomoc była odczuwalna?
Zawsze startujemy w konkursach ogłaszanych przez kolejne samorządy. Obecnie realizujemy niemal dwadzieścia takich programów. Dofinansowanie wynosi od 6 do 10 tysięcy w zależności od samorządu. Widzimy, że ta pomoc jest dla par odczuwalna, dzięki tym programom rodzą się dzieci.
Jaki jest koszt całej procedury?
Od 12 do 15 tysięcy, czyli dofinansowanie samorządów pokrywa prawie 80%. To naprawdę dużo. Liczy się każda złotówka. Taka ciekawostka – Województwo Mazowieckie i Warszawa. W pierwszym było dofinasowanie 5 tysięcy, a w drugim 6. I ten tysiąc złotych zrobił różnicę. Ludzie startowali w programie mazowieckim, a nie warszawskim. A gdy Wrocław podniósł u siebie kwotę do 10 tysięcy to zrobiła się kolejka. Oczywiście jest część osób, dla których nie ma to znaczenia, niemniej takie dofinansowanie u wielu może mieć wpływ na podjęcie decyzji.
Gdańsk podał, że w 2023 roku dzięki programowi urodziło się 118 dzieci, a od początku programu aż 776.
Tak, to super sprawa, prawda?
Zdecydowanie tak. Od 1 czerwca ma wrócić dofinansowanie in vitro przez państwo. Będzie jeszcze więcej chętnych?
Mamy system zapisywania osób na kolejkę i widzimy, ile z nich zapisuje się już na ten program rządowy.
Czy jest ryzyko, że teraz pojawi się „dziura” i przez oczekiwanie na program rządowy będzie mniej chętnych?
Nie mamy aż takiego problemu. Zawsze słynęliśmy z tego, że jesteśmy kliniką, która rozwiązuje najtrudniejsze przypadki. Mamy sporo pacjentów, którzy przeszli przez różne kliniki i do nas trafiają z trudnymi kwestiami. Prowadzimy też diagnostykę preimplantacyjną, czyli badania zarodka przed podaniem do macicy, co w przypadku chorób genetycznych ma znaczenie. Mamy więc inną grupę pacjentów – takich, którzy wszystko by oddali, aby mieć upragnione dziecko. To są takie osoby, dla których kwestie finansowe są drugorzędne. Natomiast widzimy wzmożony ruch pacjentów, których zapisujemy na kolejkę. Tutaj jednak jeszcze nic nie wiadomo.
Nie ma jeszcze ustalonych kwot ani procedur?
Nie. Teoretycznie słyszymy, że to ma być przedstawione minister zdrowia do akceptacji do końca marca. By program ruszył od czerwca, powinno się w kwietniu ogłosić konkursy dla klinik. Nie wiadomo, jaki będzie zakres tego finansowania. Czekamy.
Na koniec zapytam, z czego pani ma największą satysfakcję?
Nie ma takiej firmy, która ma działać bez zysku, bo to jest cel biznesu. Natomiast istotą rzeczy w Invicie było to, że my cały zysk przeznaczamy na rozwój. Gdy pytają się mnie, ile mam jachtów, to zgodnie z prawdą odpowiadam, że żadnego. Nie mam nawet w domu wszystkich abażurów, bo dla mnie to nie było aż tak istotne jak tworzenie Invicty. Tutaj ciągle inwestujemy w rozwój. I to jest to coś, co kręci mnie najbardziej.