Bruce Liu
Z miłości do Chopina
Bruce Liu
Z miłości do Chopina
O sobie mówi : „Jestem sumą wszystkich wpływów i różnych kultur, w których dorastałem”. Bruce Liu, 26-letni kanadyjski pianista i zwycięzca XVIII edycji Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. Fryderyka Chopina w Warszawie był jedną z najjaśniejszych gwiazd ubiegłorocznej edycji Gdańskiej Jesieni Pianistycznej w Polskiej Filharmonii Bałtyckiej. Na scenie zachwycał wirtuozerią i… skromnością. Ale przy klawiaturze fortepianu nie bierze jeńców – nie bez powodu trójmiejska publiczność nie pozwoliła mu opuścić sali koncertowej jeszcze na długo po zakończeniu oficjalnej części występu.
Na swojej stronie internetowej umieściłeś interesujące słowa: „To, co nas łączy, to nasze różnice”. Dlaczego wybrałeś te słowa jako swoje motto?
Myślę, że prawdopodobnie ze względu na mój zróżnicowany, nazwijmy to, background.
Rzeczywiście, słowo „zróżnicowany” pasuje do ciebie wyjątkowo dobrze.
Tak, zdecydowanie. Kanadyjczyk chińskiego pochodzenia, obywatel świata… Ale te słowa, które widzisz na mojej stronie internetowej pochodzą też z książki dla dzieci! Czytałem ją jakiś czas temu, ale nie wiem, czy pamiętam tytuł: „Jaki jest sens…?”.
„Jaki jest sens życia?”, może? Mam tę książkę na swojej półce! To książka dla dzieci, o zwierzętach.
Tak, myślimy o tej samej lekturze. Moje motto to słowa zainspirowane tą książką. Myślę, że z upływem lat coraz ważniejsze jest dla mnie to, że wszyscy mamy swoją unikalność, wyjątkową osobowość. To staje się coraz istotniejsze teraz, ponieważ cały świat w pewnym sensie coraz bardziej się ujednolica – może ze względu na internet, media społecznościowe, technologię… Wiemy o życiu innych, nawet całkiem „zwyczajnych” ludzi znacznie więcej niż jeszcze kilkadziesiąt lat temu, co z jednej strony jest dobrą rzeczą, ale jednocześnie myślę, że tracimy przez to naszą własną tożsamość, wyjątkowość. Tożsamość jest dziś „zaklęta” w muzyce, sztuce, w jakiejkolwiek jej formie. Sztuka to generalnie bardzo dobry sposób wyrażania własnego głosu. Dlatego uważam, że ważne jest, aby podkreślać swoją własną osobowość, pielęgnować to, co nas łączy, ale też to, co nas od siebie różni.
Jak sam wspomniałeś, masz bardzo wielokulturowe pochodzenie. Ty sam - Kanadyjczyk, z chińskimi korzeniami, podróżujący po całym świecie – gdzie właściwie dziś przynależysz? Czy jest gdzieś takie miejsce, z którym czujesz się szczególnie związany?
Dorastałem pod wpływem wielu kultur i na pewno każda z nich odcisnęła we mnie jakieś piętno. na mnie wpłynęła. Zaczęło się od wpływów chińskich, które ukształtowały we mnie tę część tradycyjną. Z kolei Kanada, w której dorastałem, dała mi dużo otwartości i wolności. Dziś natomiast, w głównej mierze dzięki temu, że jestem pianistą, związany jestem ze Starym Kontynentem. Odpowiadając jednak na twoje pytanie: myślę, że ostatnio szczególnie „przynależę” do… lotniska (śmiech).
Do lotniska? Przykro mi to słyszeć… Chyba, że chodzi np. o lotnisko w Kopenhadze - słyszałam, że jest wyjątkowo piękne (śmiech)!
Tak, to prawda. To nawet przytulne miejsce, można tam grać na fortepianie… Ale na poważnie - nie zawsze tak było. Kiedyś prowadziłem zdecydowanie bardziej „stacjonarny” tryb życia, jakiś czas temu to się jednak zmieniło i teraz naprawdę trudno szczerze odpowiedzieć na pytanie o to, gdzie jest tzw. moje miejsce. W niektórych okolicznościach myślę po francusku, w niektórych po angielsku, a w jeszcze innych - po chińsku. To naprawdę zależy od tematu, wokół którego w danym momencie krążymy. Ludzie często pytają mnie, w jakim języku właściwie myślę? Na przykład o jedzeniu przeważnie myślę po chińsku, o filozofii myślę po francusku, w czasie występu w różnych programach myślę z kolei po angielsku. Tak już jest, jestem sumą wszystkich tych wpływów i różnych kultur, w których dorastałem.
Kiedy przygotowywałam się do naszego spotkania, znalazłam w sieci pewien wywiad sprzed kilku lat - byłeś wtedy w Warszawie, już po konkursie pianistycznym w 2021 roku. Dziennikarz zapytał cię, jak się czujesz w naszej stolicy, a ty odpowiedziałeś, że to miasto nadal kojarzy ci się z Konkursem Chopinowskim i jesteś bardzo zestresowany, gdy tu przyjeżdżasz. Czy po przybyciu do Polski wciąż odczuwasz ten sam niepokój?
Na szczęście ten stan już minął. Czuję się trochę zestresowany, zwłaszcza kiedy gram w budynku warszawskiej filharmonii, ale poza tą konkretną salą jest dobrze (śmiech).
Mam nadzieję, że przyjazd do Gdańska nie powoduje u ciebie rozstroju nerwowego?
W Gdańsku czuję się bardzo dobrze! To jest naprawdę urocze miasto, wszyscy wydają się być tu dość przyjaźnie nastawieni, zrelaksowani.
Byłeś już wcześniej w Trójmieście?
Nie, to mój pierwszy raz.
Podróżujesz po całym świecie, dając wiele koncertów dla dziesiątek osób - czy przed wejściem na scenę wciąż towarzyszy ci stres? Gdy oglądam transmisje z koncertów Konkursu Chopinowskiego zawsze zastanawiam się, co się dzieje w głowach uczestników, tuż przed wejściem na scenę. Nawet nie próbuję sobie wyobrazić tego, co czułeś np. przed finałowym koncertem. Czy można tak po prostu przejść przez wszystkie te etapy kwalifikacji, a potem usiąść przy fortepianie i zapomnieć o wszystkich osobach siedzących na widowni i oceniających was jurorach…?
Na szczęście nie każdy koncert to Konkurs Chopinowski, chyba nikt nie dałby rady żyć w takim napięciu cały czas. Po pierwsze, sam konkurs to są dość specyficzne okoliczności, nie można wtedy całkowicie uniknąć stresu, to oczywiste. Po drugie, nigdy na pojedynczym, „zwykłym” koncercie nie będziemy mieć tak dużego repertuaru do przygotowania jak to się dzieje przed Konkursem. I oczywiście, na Konkursie dochodzi jeszcze kwestia tego, przed kim grasz. Wiesz, w ławach sędziowskich siedzą ci muzycy, których od zawsze tak bardzo podziwiasz, a teraz oni surowo oceniają twoją grę... Dziś mam też w samym koncertowaniu trochę więcej doświadczenia – gram około stu koncertów rocznie. Nie mogę za każdym razem odczuwać tego samego stresu, co przed Konkursem Chopinowskim, bo to pewnie by mnie zabiło!
Sto koncertów rocznie? Teraz rozumiem, że naprawdę „przynależysz” do lotniska...
Tak, to niestety nie był żart. Gdy coraz bardziej przyzwyczajam się do sceny, jest we mnie jednocześnie coraz mniej napięcia. Ale myślę też, że o samym stresie nie powinniśmy mówić wyłącznie w negatywnym kontekście. Stres, ogólnie rzecz biorąc, jest dobrą, potrzebną człowiekowi rzeczą. Może pojawiać się w sytuacji, kiedy czujesz, że nadal masz coś ważnego do osiągnięcia. A jeśli jesteś zawodowym pianistą, naturalnie chcesz osiągać coraz więcej i więcej. To się dzieje również dzięki napięciu, jakie towarzyszy występom.
Stres bywa też absolutnie paraliżującym uczuciem. Kiedy patrzę na twarze uczestników Konkursu Chopinowskiego, widzę ich ogromny wysiłek, aby nie okazywać emocji, ale z drugiej strony wiem też, że w ich głowach szaleją wtedy sztormy. Czy ty masz jakieś sposoby na radzenie sobie ze zdenerwowaniem? W jednym z wywiadów powiedziałeś, że często, będąc już na scenie, wyobrażasz sobie, że ludzie, którzy siedzą przed tobą na widowni, są... owocami.
Tak. To zabawne, ale prawdziwe.
Wyobrażasz sobie jakiś konkretny owoc...?
Nie wiem dlaczego, ale najczęściej jest to ananas. Czasami tak próbuję sobie wyobrażać publiczność. I wiesz, przeważnie bardzo mi to pomaga rozładować napięcie.
Z tego, co na twój temat można przeczytać lub usłyszeć, nie przeszedłeś typowej dla wielu pianistów drogi.
Jaką „drogę” masz na myśli?
Wielu wirtuozów fortepianu podkreśla, że naukę gry rozpoczynali jeszcze w przedszkolu, mając trzy – cztery lata. A potem ćwiczenie przez co najmniej dwie godziny dziennie, z czasem cztery godziny dziennie, i tak dzień za dniem, przez lata. Mówi się o ogromniej presji, której poddawani są uczniowie szkół muzycznych. Ale ty często podkreślasz, że przez wiele lat po prostu robiłeś to dla zabawy, i tak było przez długi czas. Czy to możliwe, żeby o grze na fortepianie myśleć jak o zabawie i jednocześnie przygotowywać się do takiego konkursu jak Konkurs Chopinowski w Warszawie?
Gra na fortepianie zawsze była dla mnie jak zabawa, nawet jeśli ćwiczyłem osiem godzin dziennie przed samym konkursem. Przypuszczam, że przed samym konkursem każdy jego uczestnik przechodzi podobną drogę, trzeba po prostu perfekcyjnie opanować pewien repertuar, na scenie dbać o utrzymanie go w odpowiedniej „temperaturze”. Wtedy każdy potrzebuje tych długich godzin przy instrumencie. Ale potem to się zmienia. Poza realiami konkursowymi jest już po prostu inaczej – kiedy grasz koncert, zapominasz o tym, że to jest twoja praca. Myślę, że wciąż mogę nazwać to co robię swoim hobby lub pasją. Zawsze bardzo zależało mi, żeby muzyka nie stała się w moim życiu rutyną, żeby nie myśleć o niej jak o czymś powtarzającym się, bo prędzej czy później przestajesz się interesować. Dlatego wciąż lubię nazywać to zabawą, co nie znaczy jednak, że nie na co dzień nie pracuję ciężko.
A sama muzyka – czy dalej cieszy cię jej piękno? Czy ty… lubisz grać na fortepianie?
Tak, oczywiście! Czuję do losu ogromną wdzięczność, wiem, że jestem na swój sposób uprzywilejowany, ponieważ mam szansę przekazywać własne emocje innym ludziom. Poprzez muzykę mogę powiedzieć im to, co myślę. I to jest właśnie okazja, aby dzielić się z innymi tym, co kochamy. Nie każdy ma taką możliwość i ja codziennie zdaję sobie z tego sprawę. To w uprawianiu muzyki w sumie obchodzi mnie najbardziej.
Chciałabym jeszcze zapytać cię o twój stosunek do muzyki Chopina. Wydaje się, że to kompozytor, którego dzieła szczególnie trafiają do ludzi np. z Japonii, Korei czy Kanady. To kultury odległe od polskiej, i to nie tylko w sensie geograficznym. Nad Wisłą przyzwyczailiśmy się do myślenia o Chopinie jak o stuprocentowej „polskiej duszy”. Nie każdy Polak ma wprawdzie solidne podstawy muzycznej edukacji, mimo to jednak wszyscy czujemy instynktownie, co Chopin chciał nam powiedzieć, te polskie i słowiańskie wibracje w jego muzyce są bardzo silne. Co ty znalazłeś w jego kompozycjach? Co ciebie – kanadyjskiego pianistę z chińskimi korzeniami, najbardziej w nich pociągało?
Myślę, że niesamowita różnorodność uczuć, po prostu bogactwo emocji przekształconych w muzykę fortepianową. Wiesz, zarówno Chopin, jak i na przykład Beethoven byli wielkimi kompozytorami. Ale gdy patrzysz na ich kompozycje oczyma specjalisty, widzisz, że Chopin na swój sposób rozumiał piękno, opracował unikalną technikę gry, tego, jak po klawiaturze porusza się palcami etc. Sam nie wiem, ale Chopin chyba był dla mnie prawdziwym „poetą muzyki”. Potrafił wspaniale połączyć tę wyrafinowaną muzyczną „poetykę” ze spontanicznością i improwizacją, myślę, że w historii muzyki to był bardzo rzadki przypadek.
Ty Chopina grasz jednocześnie z niezwykłą lekkością i elegancją, to również nie każdy potrafi!
Tak, to jest ta magia Chopina - istnieje tyle różnych interpretacji, ale wszystkie mogą być bardzo przekonujące i na swój sposób wspaniałe. Inaczej Chopina gra Martha Argerich, jeszcze inaczej Artur Rubinstein – każdy z nich ma swój sposób, swoją wrażliwość, ale ich wykonania są poruszające. To niezwykłe, że muzykę jednego kompozytora można grać na tak różne sposoby, to jest w przypadku Chopina absolutnie niezwykłe.
Czy zgadzasz się ze stwierdzeniem, że wystarczy poświęcić na ćwiczenia 10 000 godzin, aby być mistrzem w dowolnej dziedzinie?
Cóż, jak w przypadku każdego tego typu stwierdzenia, pewnie trudno będzie je jednoznacznie udowodnić. Z fortepianem jest tak, że nawet jeśli masz dobrą technikę, niekoniecznie będziesz dobrym muzykiem. Ale jeśli jesteś dobrym muzykiem, na pewno masz dobrą technikę. Możesz dużo ćwiczyć i samą technikę gry mieć opanowaną do perfekcji, ale w osiąganiu tzw. mistrzostwa sama technika to zdecydowanie nie wszystko. Tutaj zawsze potrzeba „czegoś więcej”.