Polityka wlała się już praktycznie w każdy element naszego życia. Zawsze była obecna, ale w takim stopniu jaki był konieczny. Dzisiaj atakuje nas z każdej strony, a nawet proste i błahe sprawy nabierają politycznego znaczenia. Coraz trudniej od niej uciec. Powodem jest stale postępująca polaryzacja społeczeństwa, a teraz zbliżające się wybory. Inne niż wszystkie. Z wielu powodów. Nie tyle co batalii pomiędzy PiS, a opozycją, bo tutaj raczej nie powinno się liczyć na finalne rozstrzygnięcie. Jest mało prawdopodobne, by PiS mógł samodzielnie rządzić, stąd będzie potrzebować koalicjanta, a ten nie da żadnej stabilności. Podobnie PO – jeżeli uda się jej utworzyć rząd z innymi partiami opozycji, to przy tak rozbieżnej światopoglądowo grupie ludzi utrzymanie stabilności rządu zamiast pogrążenia się w wewnętrznych rozgrywkach i dramach będzie niezwykle trudne. Stąd wiele wskazuje na to, że na bardziej jednoznaczne rozstrzygnięcie trzeba będzie poczekać rok lub dwa. To moje przewidywania.

Jest w tych wyborach coś innego. W tym roku mijają 34 lata od pierwszych wolnych wyborów (częściowo) i 32 lata od pierwszych całkowicie wolnych wyborów. W 1991 roku obowiązywała inna ordynacja, głosy liczono metodą Sainte - Lague i nie było progów wyborczych. W szranki stanęło 111 komitetów wyborczych, z czego aż 29 (!) dostało się do sejmu. Jedenaście z nich miało tylko po jednym mandacie, m.in. Sojusz Kobiet Przeciw Trudnościom Życia, KW Prawosławnych, czy też Związek Podhalan. Stosunkowo dużą siłą (aż 16 mandatów) była Polska Partia Przyjaciół Piwa. Z jednej strony rozdrobnienie głosów utrudniło uzyskanie stabilnej większości, a w konsekwencji sejm przetrwał tylko 2 lata. Z drugiej ludzie mając 111 komitetów, z których każdy miał szansę, mogli głosować z pełną wiarą za kimś z kto oferuje im w pełni to z czym się utożsamiają.

Kolejne wybory odbyły się już w 1993 roku wg nowej ordynacji. Zmieniono metodę liczenia głosów na D’Hondta i wprowadzono progi wyborcze (5% i 8%). Premiuje to silniejsze ugrupowania i daje szansę na stabilność rządów. Tak głosujemy do dzisiaj. Efekt uboczny? Dla wielu to początek trwającego do dzisiaj systemu wyborczego o nazwie „Wybieram mniejsze zło”, a zmierzający już do systemu „Głosuję przeciwko. Konsekwencją tego jest powolne odchodzenie przez partie od starannych programów, od przedstawiania fachowych rozwiązań tworzenia prawa, czy też zarządzania państwem na rzecz ostrzegania i straszenia przeciwnikami politycznymi. Tegoroczne wybory są przełomowe, gdyż merytoryczna debata zanika, a kandydaci skupiają się prawie wyłącznie na przeciwnikach. To być może pierwsze wybory, gdzie wyborca ma się przede wszystkim określić przeciw komu głosuje, a nie za kimś. Stąd widzimy coraz bardziej egzotyczne sojusze i amnezje polityczne.

Kampanie skupiają się głównie na emocjach porównywalnych z religijnymi i z użyciem nowoczesnych narzędzi technik obrazkowych.

Wielu, a być może i większość z nas ulega tym emocjom. Nawet w gronie najbliższych trudniej jest merytorycznie porozmawiać. Problem też w tym, że brakuje wiedzy, próba wejścia w dyskusję kończy się z błahego powodu – głoszący hasło nie wie dokładnie co się pod nim kryje.

U wielu osób widać też syndrom wyraźnego zmęczenia wyborami. Powtarzające się mechanizmy, ci sami ludzie zmieniający partie i poglądy co kilka lat, wspomniane dekady głosowania „na mniejsze zło” i brak wyraźnej perspektywy na zmiany to naprawdę może wpędzić w depresję. Co nie zmienia faktu, że nie wzięcie udziału w wyborach i niegłosowanie jest rozwiązaniem najgorszych z możliwych. Bo choć nadchodzące wybory dają małą szansę na fundamentalną zmianę jakościową to będą do niej krokiem pośrednim.

Co zatem robić? Głosować, ale i wprowadzać proste zmiany w swoim życiu i otoczeniu. Rozmawiać i edukować. Warto unikać przekazów na żywo z krzyczącymi politykami, a jeżeli już słuchamy to podchodzić do ich wypowiedzi z dużym dystansem i krytycyzmem. Większość przekazów każdej opcji politycznej to manipulacja.

Wreszcie warto wspierać mądre media, bo to ich dzisiaj szczególnie brakuje. Wyćwiczeni w bojach zawodowi politycy są mistrzami kamuflażu i manipulacji. To zawodowcy. Dlatego tak bardzo są potrzebni zawodowi, obiektywni dziennikarze, znający te techniki, potrafiący je obnażać i weryfikować. Mający wsparcie ludzi. Niedawna sytuacja z Campus Polska i odwołanym tam „Panelem symetrystów” pokazała jak jest źle. Żaden z dziennikarzy, którzy mieli wziąć w niej udział nie jest zwolennikiem partii rządzącej, a użyte określenie było tylko hasłem mającym ich wyróżnić. Nie ma równości w przewinieniach. PiS w największy sposób zdemolował życie publiczne w Polsce. Niemniej dziennikarze chcieli podjąć próbę merytorycznej dyskusji, przywrócić podstawową funkcję mediów. Wolnościowe – na pewno z definicji - środowisko PO odmówiło. Na szczęście dyskusja odbyła się dzięki gazeta.pl i Oko.press. To dobry krok, bo tylko silne i mające zaufanie społeczne media są w stanie odebrać politykom inicjatywę i pomóc w przerwaniu akcji „wybieram mniejsze zło”. Słabość i partyjność dzisiejszych mediów jest też tego wynikiem.

Nie rezygnujmy, głosujmy, róbmy swoje i rozmawiajmy. Skoro jest już tak źle, to w końcu musi być lepiej!