Czy z nierównych wyborów będzie uczciwy wynik?
Na końcówce kampanii wyborczej do naszego dwuizbowego parlamentu mamy w zasadzie pewność, że wybory w Polsce nie zostaną sfałszowane. Nie mniej jednak wielu prawników podnosi problem pozbawienia praw wyborczych części głosujących osób. Jest to wynik niekonstytucyjności, ich zdaniem, przepisu dotyczącego nieuwzględniania głosów, które w zagranicznych punktach wyborczych nie zostaną policzone w ciągu 24 godzin. Jednocześnie panuje powszechne przekonanie, że wybory nie są równe i uczciwe. Nie dokonano postulowanych zmian dotyczących konieczności aktualizacji ilości mandatów w poszczególnych okręgach ze względu na nadreprezentatywność w tym zakresie mniejszych ośrodków oraz zasady doliczania głosów zza granicy tylko do okręgu warszawskiego, co zdaniem konstytucjonalistki prof. Anny Rakowskiej ogranicza zasadę równości wyborów. Z kolei komentatorzy i analitycy życia politycznego stwierdzają, że w wyniku nieuczciwej kampanii nie może być uczciwego wyniku wyborów. Strach przed utratą władzy przez rządzących nigdy nie był tak wielki jak obecnie. Liczne afery wstrząsające co chwilę opinią publiczną, nieudolna polityka krajowa na wielu odcinkach, ale również fatalne relacje z Unią Europejską i innymi krajami oraz niezadowolenie wielu grup społecznych powoduje, że reakcje PiS na zarzuty partii opozycyjnych są często histeryczne i podszyte paniką. Niestety taka sytuacja prowokuje do wykorzystywania w walce politycznej kłamstwa, pomówienia, zniesławienia i nawet oszczerstwa. Dramatem jest nadużywanie władzy, w tym wykorzystywanie środków publicznych, możliwości spółek skarbu państwa oraz służb państwowych i policji w celach politycznych.
Zwycięstwo Zjednoczonej Prawicy może zapewnić, w głównej mierze, propagandowa działalność TVP, czyli telewizji dawniej zwanej publiczną, zawłaszczonej przez rządzących. Część społeczeństwa pozbawiona możliwości oglądania innych stacji telewizyjnych niż TVP żyje w bańce informacyjnej i przekonaniu o wyłącznie wspaniałych osiągnięciach naszego rządu oraz diabolicznej i skrajnie antypolskiej opozycji. Dlatego też wykorzystanie przez Marszałka Senatu orędzia telewizyjnego w TVP, w celu powiadomienia tej właśnie części opinii publicznej o ogromnej skali wydawanych przez Polskę wiz dla obywateli krajów afrykańskich i azjatyckich, spowodował dość nieprzemyślaną reakcję rządzących. Marszałek Sejmu wystąpiła z kontrorędziem w stylu, jak określiło je wielu obserwatorów, oficera politycznego z minionej epoki. Dlatego też Donald Tusk miesiąc przed wyborami podjął decyzję o uczestniczeniu w programach telewizji rządowej przedstawicieli Platformy Obywatelskiej, o ile oczywiście będą zapraszani. Decyzja ta wynikała z długotrwałego bojkotu TVP (głównie kanału informacyjnego TVP Info) przez wielu polityków tej partii i znanych osób publicznych wobec wcześniejszych manipulacji tejże stacji oraz jednoznacznego popierania PiS i dezawuowania przedstawicieli partii opozycyjnych. I znowu reakcja była niezwykle nerwowa ponieważ oświadczenie lidera opozycji przed budynkiem TVP emocjonalnie przerywał pracownik tej telewizji, znany propagandzista Michał Rachoń. Pod internetowym sprawozdaniem z tego zajścia internauci proponowali, żeby partie opozycyjne sądownie dochodziły prawa do równego dostępu do anteny publicznej, przynajmniej w okresie kampanii wyborczej. Zastanawiająca jest bierność w tej sprawie Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji oraz Państwowej Komisji Wyborczej. Łza się w oku kręci jak wspominamy niegdysiejsze, pokampanijne rozliczenia telewizji publicznej z czasu poświęconego poszczególnym komitetom wyborczym. Wówczas TVP dbając o równy dostęp do anteny zarówno rządzących, jak i opozycyjnych partii kierowała się chęcią utrzymania swojej niezależności oraz rzetelności i wiarygodności.
Wyborcy opozycji demokratycznej podczas spotkań atakują swoich kandydatów za zbyt małą ofensywność i zbyt „miękkie” traktowanie swoich oponentów. Wielu z nich broni się brakiem możliwości prostowania nawet piramidalnych kłamstw wobec unikania przez kandydatów PiS bezpośrednich starć podczas debat. Z kolei zdaniem partii rządzącej znaczenie debat jest przeceniane i unikanie ich stanowi element strategii sztabu wyborczego PiS. Pierwszy sygnał o takim podejściu dał lider Zjednoczonej Prawicy Jarosław Kaczyński nie podejmując rękawicy rzuconej przez lidera opozycji Donalda Tuska. Faktycznie później politycy PiS często wycofywali się z bezpośredniej konfrontacji z konkurentami przenosząc swoją aktywność do mediów społecznościowych. Prawdopodobnie uznano, że podczas debat można więcej stracić niż zyskać, szczególnie w przypadku niezbyt doświadczonych przedstawicieli PiS. Stąd też zaostrzone zasady uczestnictwa członków PiS w mediach skutkowały nieobecnością przedstawicieli partii rządzącej, przykładowo podczas cyklicznych debat przedwyborczych w TVN 24. Obawiając się trudnych pytań odwoływano także udział przedstawicieli PiS w innych redakcjach, nawet w ostatniej chwili. Zdaniem redaktora naczelnego Wirtualnej Polski takie postępowanie utrwaliło obraz partii, która schowała się w okopach swojego przekazu. Jaki będzie wynik tej taktyki przekonamy się 15 października 2023 roku.