Wakacyjnie: design i styl podróżowania

Pamiętam te dni, gdy piętnaście lat temu zbyt często wsiadałem do autobusu jadącego do Francji. Do dziś śni mi się to po nocach - próba zaśnięcia na 24 godziny jazdy przy kakofonii szelestu otwieranych kanapek. Niejednokrotnie budził mnie zapach rozgrzanego banana otwieranego po przekroczeniu niemieckiej granicy i dźwięk otwieranych browarów w ostatnim rzędzie siedzeń. W skrócie: były plastikowe siaty, a w nich obóz przetrwania. Czasem z przerażeniem przypominam sobie spoconego kierowcę z małymi oczkami, który ledwo mieścił się w fotelu. To był król autobusu, który zabierał nas w jazgotliwą podróż pełną przeżyć drugiej i trzeciej kategorii. Gdy stawał na stacji mówił: „zapraszam na sikundę”. Tego nie dało się „odusłyszeć”. Leciały też filmy ze zdartej taśmy zgrane z tv. Poprawka: zawsze jak jechałem leciał ten sam film, czasem dwa lub trzy razy. To była podróż egzystencjalna w głąb własnej duszy i wspólnej duchoty.

Dlaczego dziś w pierwszej klasie pendolino jest inaczej? Obok mnie siedzi kobieta: elegancka, czyta książkę, a w ręku trzyma stylizowaną na Belle Epoque zakładkę z napisem „Louvre”. Nóżka na nóżkę, okulary opuszczone na nosie, a marynarka podwinięta na końcu rękawów ujawnia różowy jedwab. No i dlaczego jest tak cicho? Czy kultura życia wpływa na kulturę podróżowania? Czy ludzie kulturalni podróżują ciszej? Czy kultura podróżowania wpływa na kulturę życia? Czy dobre materiały: droższe tapicerki, czy żółta poduszeczka pod głową wpływają na poczucie komfortu? Czy wysokiej jakości materiały i ergonomia siedzisk łagodzi obyczaje? Czy dopięcie każdego detalu, łącznie z wzorem obszycia oparcia, ma znaczenie?

Pamiętam dwadzieścia pięć lat temu autobusy wysokopodłogowe w Trójmieście - Ikarusy, które pędziły po dziurach przez miasto. Pamiętam jak zakręty były prawdziwą próbą siły: kto się mocno nie zaparł, ten leciał. W tych autobusach było głośno, zdarzała się też przemoc. Jak weszły piękne i dobrze zaprojektowane autobusy niskopodłogowe to przemoc spadła. Szok! Jak to jest możliwe? Czy jakość i dobry design aż tak bardzo ma znaczenie? Gdy to piszę to babeczka na przeciwko powiedziała właśnie delikatnym głosem z wyższych sfer: „czy mogę prosić rogalika francuskiego?”. Najważniejsze, że ten rogalik jest francuski - to zmienia wszystko…

Pamiętam jak skończyłem realizować przemianę starego dworca w Rumi na Stację Kultura. Przed projektem na dworcu mieszkali bezdomni. Było tam dość niebezpiecznie, zdarzała się również przemoc, więc na początku planowano stałą ochronę w budynku. Gdy ci ludzie wrócili na dworzec - do biblioteki - to okazało się, że to nowe i pachnące miejsce ma na nich niezwykły wpływ. Gdy zobaczyli, że mogą tam być za darmo i to miejsce jest także dla nich, to zamiast demolować, zaczęli dbać o to miejsce. Czuli się wyróżnieni i zaczęli zachowywać się odpowiedzialnie i ku wielkiemu zaskoczeniu: nie było kradzieży. A przecież można było coś ukraść dużo łatwiej niż z lombardu. Ściszali też głos, gdy mówili. Dlaczego?

Nigdy nie przestanie mnie zadziwiać jak przestrzeń na nas wpływa: to jak inwestor w skończonym wnętrzu zaczyna się ubierać, niczym kameleon, w kolory mebli lub to jak wierzymy w to, że nowe wnętrze nauczy nas sprzątać i wykształci w nas nowe nawyki. Zadziwia mnie też to jak bardzo przejmujemy zwyczaje przestrzeni i obiektów, w których jesteśmy: będziemy pić inaczej z wyszukanej porcelany i uważniej słuchać osobę w idealnie dopasowanych okularach.

Z odgiętym do góry małym palcem i rozwiniętą na kolanach serwetką babeczka zjada francuski rogalik. Lekko za głośno gryzie… - za dziesięć lat to będzie nie do pomyślenia!