Ależ Gdańsk, Sopot i Gdynia są z siebie zadowolone. Z jednej strony słusznie - jesteśmy perłą w koronie Rzeczpospolitej, ale z drugiej strony otaczają nas dziury wstydu. Czasami są to miejsca, które stanowią wizytówkę miasta, więc zastanawia fakt czemu od lat tylko niszczeją wyglądając jak slums. Takim miejscem jest na przykład Gdańsk Brzeźno i wejście na plażę nr 50 na końcu ulicy Hallera.
Według statystyk to przede wszystkim tutaj udają się turyści, by zobaczyć morze pierwszy raz od wielu miesięcy. Po drodze muszą przejść przez rozpadające się chodniki, klepisko błota udające parking, drugie klepisko również udające parking, a na końcu przez rząd niewyszukanych bud sprzedających gofry i fastfood. Miniaturowa chińska pagoda wygląda w tym wszystkim jak cud architektury, choć na górze zdaje się, że wypada tylko pić browary i palić pety.
Idąc na plażę mijamy jeszcze plac zabaw wyglądający jak pomnik z lat 90. A na piasku czeka nas już inna opowieść: po prawej stronie zaimprowizowany na sezon bar, a po lewej stronie nieczynna zjeżdżalnia stanowiąca monstrualną metalową konstrukcję. Właśnie takie miejsce jako wizytówkę miasta oglądają tłumy wczasowiczów. Zapewne taka estetyka ma nie zawstydzać Januszy z wywalonymi brzuchami, po których spływa bita śmietana z gofra… Na szczęście dworzec autobusowy w Gdańsku Głównym wygląda i pachnie rewelacyjnie. Dzięki niemu na początku wizyty jest pięknie i ciekawie, bo można usłyszeć od żula opowieści o gdańskim podziemiu.
Kolejne wyjątkowe miejsce w Trójmieście to Plac Przyjaciół Sopotu. Doskonale, że plac z każdym rokiem będzie coraz bardziej zielony. Brak betonozy to zawsze dobra decyzja! Ale zaskakuje mnie wielka smutna ściana, na której został zamalowany ostatnio obraz Mariusza Warasa. Przemalowywanie tej ściany co kilka lat być może nie jest najlepszym rozwiązaniem - po prostu należałoby tą ścianę trwale zneutralizować np. jakąś formą przestrzenną. Póki co pozostaje czekać aż drzewa szybo urosną i zasłonią trwale tą część placu. Niech zasłonią także niszczejące stacje roweru metropolitalnego Mevo - choć tutaj jest szansa na reanimację.
No i nadszedł czas na Gdynię. Gratuluję miastu sukcesywnego mordowania mojej ukochanej ulicy Świętojańskiej. Najpierw niekończącymi się siedzibami banków, a potem - na dobitkę - monstrualną i przeskalowaną galerią handlową. Pamiętacie kino Warszawa, do którego chodziło się biorąc pizzę na kawałki? Przez lata obserwuję stopniowy regres i już chyba tylko pizzeria Gdynianka robi na ulicy sztuczny tłum. Niegdyś legendarna Świętojańska jest dziś karykaturą samej siebie: pełno na niej lokali na wynajem i nieudanych prób reanimowania handlu. Szkoda, bo liczne modernistyczne pomniki architektury występujące w tak bliskim sąsiedztwie to kapitał nie do przecenienia, który mógłby stać się podstawą prawdziwej i głebokiej rewitalizacji.
Na koniec grubszy kaliber: „Bookingcom Island” - obszar historycznego Śródmieścia Gdańska, Wyspy Spichrzów i okolic. Tutaj odsyłam do tekstu Pawła Mrożka - ironicznie i brutalnie opisał dziejący się w okolicy zanik tlenu do życia.